Gdy warunki stawia oskarżony. O niedorzeczności politycznego ultimatum Ziobry

3 godzin temu
Zdjęcie: Ziobro


W polskiej polityce nie brakuje paradoksów, ale kilka z nich osiąga poziom swoistej groteski, jaki towarzyszył nagraniu odtworzonemu w siedzibie PiS — nagraniu Zbigniewa Ziobry, który, przebywając za granicą i mając postawione 26 poważnych zarzutów, ogłasza gotowość „stawiania czoła bezprawiu”, jednocześnie… warunkując swój powrót do kraju.

Trudno o sytuację bardziej osobliwą. Oto były minister sprawiedliwości, który przez lata akcentował konieczność „twardej ręki państwa”, dziś mówi: „Natychmiast wrócę do Polski, gdy będę miał podstawę sądzić, iż sądy działają niezależnie i niezawiśle od tej władzy”.

Słowa te mogłyby brzmieć poważnie — gdyby nie padały z ust człowieka, który odpowiadał za głęboką i kontrowersyjną przebudowę wymiaru sprawiedliwości, wielokrotnie krytykowaną przez instytucje krajowe i europejskie jako uderzającą w niezależność sądów. W tym kontekście deklaracja o niepowrocie z powodu rzekomej zależności sędziów od rządu brzmi jak odwrócenie logiki o 180 stopni.

Jeszcze bardziej osobliwy wydaje się zestaw warunków, które polityk stawia państwu polskiemu. „Po pierwsze, o ile zostanie przywrócony losowy przydział spraw sędziom” — mówi Ziobro. To, iż taka praktyka powinna być standardem, nie ulega wątpliwości. Ale to właśnie w okresie jego zarządzania wymiarem sprawiedliwości wielokrotnie wskazywano na ryzyka manualnego sterowania sądami, podporządkowania ich ministrowi, a także stosowania rozwiązań kadrowych pozwalających marginalizować sędziów postrzeganych jako krytyczni wobec władzy. Dziś więc żądanie „losowego przydziału” brzmi nie tyle jak postulat, ile jak spóźniona autocenzura — wypowiedziana dopiero wówczas, gdy polityk znajduje się poza granicami kraju i poza zasięgiem prokuratury.

Kolejny warunek brzmi równie teatralnie: „Po drugie, zostaną przywróceni do pracy nielegalnie odwołani prezesi sądów […] oraz przywróceni do orzekania liczni sędziowie […] bezprawnie odsunięci od orzekania”. W przestrzeni publicznej od lat funkcjonują liczne opinie, iż to właśnie za czasów ministra Ziobry masowe odwoływanie prezesów sądów oraz odsuwanie sędziów było jednym z najczęściej krytykowanych narzędzi nacisku. Dziś polityk przypisuje takie działania swoim następcom — choć to jego własne decyzje stanowiły precedens.

Kolejne oskarżenia wobec rządu — o „siłowe przejęcie prokuratury” czy rzekome powiązania postępowań z polityczną zemstą — nie wnoszą wiele nowego do repertuaru retorycznego, po który sięga PiS w sytuacjach kryzysowych. „To czysta zemsta Tuska” — powtarza Ziobro, wskazując na śledztwa dotyczące m.in. Bartłomieja Sienkiewicza. Jednak kluczowa pozostaje informacja o decyzji Sejmu z 7 listopada, który wyraził zgodę na uchylenie immunitetu oraz tymczasowe aresztowanie byłego ministra. Prokuratura chce mu postawić 26 zarzutów, w tym „kierowania zorganizowaną grupą przestępczą” w resorcie sprawiedliwości oraz „ręcznego sterowania konkursami z Funduszu Sprawiedliwości”. To nie są zarzuty, które można zbyć jednym zdaniem o politycznej motywacji.

Ziobro przebywa na Węgrzech, ale zapewnia: nie będzie ubiegać się o azyl. „Zaraz wrócę, gdy będzie uczciwie” — mówi. Brzmi to jak próba odwrócenia ról: oto oskarżony stawia warunki instytucjom państwa. Jednak państwo prawa nie działa na zasadzie targu. jeżeli ktoś ma wrócić, bo wzywają go poważne zarzuty, to wraca — bez ultimatum. Z tej perspektywy nagranie odtworzone w siedzibie PiS nie było manifestem odwagi, ale raczej pokazem politycznego teatru, w którym aktor ucieka przed sceną, a jednocześnie ogłasza gotowość jej ponownego zajęcia — ale tylko wtedy, gdy kurtynę ustawi się według jego własnych oczekiwań.

Idź do oryginalnego materiału