Jeszcze słów kilka o sprawie w zasadzie z naszego punktu widzenia kompletnie bez znaczenia. Choć, zastanawiający wzrost napięcia ze spazmami u pewnej doskonale znanej i zdiagnozowanej części społeczeństwa, może wywoływać wybuchy niekontrolowanego śmiechu. Tak Moi Drodzy, zabójstwo Charliego Kirka, wywołało w Polsce takie poruszenie, jakby dajmy na to, na Biały Dom spadł dron (niewiadomego oczywiście pochodzenia) i dezaktywował naszego wiernego sojusznika, przyjaciela i (dla niektórych) mentora Donalda Tru(m)pa.
Okej, każdy może jak orze, rzecze stare powiedzenie, nie zabraniam nikomu tego, rozumiem ten ból, ostatecznie o jednego z was mniej. A taki pryncypialny był…
Rozumiem też ból rodzinny (niezależnie od tego kim był ten Kirk, dla rodziny z pewnością był kimś ważnym, może choćby wzorem, jeżeli oczywiście gdzieś tam po drodze z czasem nie wyjdą ciężkie grzechy, jak to u tych prawych bywa), rozumiem po części ból niektórych Amerykanów, tym bardziej, ze to mentalnie, psychicznie i psychiatrycznie skomplikowana i kompletnie nieprzewidywalna dość mieszanka.
Zaś Polaków rozumiem już dużo mniej, jeżeli w ogóle, choć wiem, iż nie powinienem być niczym zdziwiony, zbyt długo już tu mieszkam, zbyt wiele widziałem. Logika ni chuja tu się nie sprawdza.
Ale żeby nie przedłużać, bo po kiego ględzić o jakimś Kirku z Teksasu, skoro u nas takich potencjalnych Kirków też można spotkać, zdiagnozowani ale nie leczeni, choć w porównaniu do tamtego, to stadium nieco jeszcze prenatalnym, z widocznym wodogłowiem… Prawda zaś jest taka, iż lekko licząc, mniej więcej 90% komentujących z prawej strony fakt niespodziewanej eliminacji Charliego K. (omen nomen Charlie to po polsku Karol i bez komentarza proszę…), nie miała dotąd pojęcia, iż ktoś taki istnieje, nigdy o nim nie słyszała, nigdy o nim nic nie czytała (bo generalnie nie czyta, nie mówiąc już o obcych językach), zaś łka i wypowiada się tak, jakby jeszcze tydzień temu jadła z nim kolację i bywała rokrocznie u niego w domu na imieninach (4 listopada) i urodzinach (14 października).
Z upodobaniem więc owi znawcy tematu i bliscy przyjaciele Kirka, wtrącają gdzie się da swoje trzy grosze, powtarzając fejki i popisując się swoim chorobliwym (niczym u Kirka) stanem nawiedzenia i kompletnego zidioceniem. Stado bezmyślnych baranów rasy polskiej. Powszechnie ignorowany jest fakt, iż zabójca Kirka, to w uproszczeniu mówiąc jego ziomal, również prawicowy ekstremista, niejaki Tyler Robinson, z prawicowej, mocno katolicko skażonej rodziny. To zdaje się psychol jeszcze większy niż jego ofiara, i jedyne czego tu szkoda, to tego, iż nie został „wyeliminowany” od razu na miejscu przestępstwa. No niestety, czmychnął i dopiero po pewnym czasie, zachęcony zdaje się przez rodzinę, zgłosił się na policję sam, znacząco w ten sposób ułatwiając policji odtrąbienie sukcesu.
Polscy żałobnicy, przez cały czas nie przyjmują jednak tego faktu do wiadomości, powielając przekaz o jakoby lewaku i lewackim spisku, ignorując istnienie prawackiego pojebańca, jednego z wielu w Ameryce, który jak sam gdzieś tam przyznał, zabił Kirka, ponieważ jego zdaniem był zbyt łagodny w swoich poglądach i zbyt tolerancyjny. Patus Kirk był zbyt tolerancyjny, rozumiecie to?
Wyobraźcie sobie przeto kim a w zasadzie czym musi by ów Robinson. No nie ważne, to problem Amerykanów, przynajmniej do czasu, kiedy jakiś kolejny Robinson, zachęcony dobrym przykładem, wejdzie do szkoły i wystrzela pół swojej klasy, plus nauczycielkę angielskiego, oraz wuefistę który dokładał mu do pieca. Tak będzie, zobaczycie.
Ciekawe czy wtedy polscy żałobnicy, będą się też domagali opuszczenia także polskiej flagi do połowy masztu, tym bardziej, iż zginą niewinne dzieciaki a nie jakiś pojebus, który nie do końca skalkulował ryzyko. Więc jeżeli mieszkasz i żyjesz w Polsce i za chuja nie jesteś w stanie Polaków zrozumieć, no i zastanów się , co myślą wszyscy inni, którym z Polską i Polakami absolutnie nie po drodze.
Nie wykluczam tu i ówdzie pojawiających się wniosków o rychłą beatyfikację. Leon chyba to przyjmie ze zrozumieniem. Kirk forever alive!