Premier Francji Sébastien Lecornu nie traci czasu po swojej ubiegłotygodniowej nominacji – od razu rozpoczął rozmowy z liderami partii o przyszłym budżecie. Wysiłki te zdecydują o sukcesie lub porażce jego kadencji.
Prezydent Emmanuel Macron, powołując piątego premiera w ciągu zaledwie dwóch lat, jasno określił jego misję: „przeprowadzić konsultacje z siłami politycznymi w parlamencie, aby uchwalić budżet”.
Przekaz ten trafił do premiera. Podczas krótkiej ceremonii przekazania urzędu po rezygnacji François Bayrou, Lecornu zapowiedział „zerwanie” zarówno ze stylem, jak i treścią dotychczasowego rządzenia.
Budżet trzeba przyjąć do 31 grudnia, ale nowy premier chce przedstawić jego główne założenia już przed swoim przemówieniem inauguracyjnym, zaplanowanym na 2 października.
Lecornu pochodzi z tzw. „bloku centralnego” – grupy czterech partii centrowych i liberalno-prawicowych skupionych wokół Macrona, do której należy także partia Bayrou, Ruch Demokratyczny. Blok ten ma jednak zaledwie 210 z 577 mandatów w Zgromadzeniu Narodowym.
– Nie mamy większości, więc musimy się otworzyć – potwierdził poseł Erwann Balanant w rozmowie z EURACTIV. Pytanie brzmi, na kogo i na jakich warunkach.
Umacnianie prawego skrzydła
Pierwszym krokiem Lecornu jest zabezpieczenie lojalności centroprawicy, zwłaszcza Republikanów, których sam był niegdyś członkiem.
Prawie połowa posłów tej partii odmówiła poparcia Bayrou w zeszłotygodniowym głosowaniu nad wotum zaufania, obawiając się powiązania z niepopularnym premierem i groźby przedterminowych wyborów.
W czwartek (11 września) Lecornu zaprosił liderów centroprawicy na śniadanie w Hôtel Matignon – swojej oficjalnej rezydencji – a następnie udał się z symboliczną wizytą do byłego prezydenta Nicolasa Sarkozy’ego, co odczytano jako gest w stronę LR.
– Nie będziemy reanimować kogoś, kto topi się na własne życzenie – powiedział poseł LR Pierre Cordier przed głosowaniem.
We wtorek wieczorem biuro polityczne Republikanów przedstawiło warunki współpracy: formalny „kontrakt rządowy”, by uniknąć zarzutów o „sprzedanie się”, jak ujął to lider parlamentarzystów LR Laurent Wauquiez.
Trzy warunki partii to:
- Cięcia wydatków publicznych,
- Zaostrzenie polityki bezpieczeństwa i imigracyjnej,
- Premiowanie pracy zamiast „uzależnienia od świadczeń socjalnych”.
Lewica podnosi poprzeczkę
Tymczasem priorytety Republikanów stoją w jaskrawej sprzeczności z postulatami Partii Socjalistycznej (PS). – Chcemy odbudowy, nie polityki zaciskania pasa, zapełniania kasy, nie drenowania jej dla bogatych – powiedziała posłanka PS Estelle Mercier w rozmowie z EURACTIV.
Socjaliści są otwarci na rozmowy, ale na zupełnie innych warunkach. Ich plan zakłada 26,9 mld euro nowych dochodów, głównie z podatków od „wielkich fortun i korporacji”. Kluczowym elementem jest 2-procentowy podatek od aktywów powyżej 100 mln euro, nazwany „podatkiem Zucmana” – od nazwiska francuskiego ekonomisty Gabriela Zucmana.
Towarzyszyć temu mają oszczędności rzędu 14 mld euro poprzez ograniczenie dotacji dla firm – bez uderzania w pracowników czy usługi publiczne.
– Być wiarygodnym oznacza łagodniejszą ścieżkę redukcji deficytu niż ta proponowana przez Bayrou – około 120 miliardów euro w ciągu pięciu lat,” powiedziała europosłanka Aurore Lalucq z centrolewicowej partii Place Publique. Jej zdaniem „to nie deficyt Francji niepokoi Europę, tylko jej niestabilność polityczna”.
Jeśli ich warunki nie zostaną spełnione, liderzy PS zapowiadają, iż są gotowi obalić rząd, co może oznaczać rozwiązanie Zgromadzenia Narodowego, a choćby rezygnację Macrona.
– Nie boimy się wyborów – podkreśliła Mercier. Krajowe biuro partii już powołało komisję wyborczą, która ma przygotować listy kandydatów na wypadek przedterminowych wyborów.
– Prezydent musi wybrać między swoim ego a zapewnieniem stabilności – ostrzegła Lalucq.
Z kolei Marine Le Pen wydaje się zdeterminowana, by położyć kres polityce Macrona – wielokrotnie wzywała do rozwiązania parlamentu. W środę wieczorem liderka skrajnie prawicowego Zgromadzenia Narodowego stwierdziła, iż „należy umożliwić przeprowadzenie wyborów”.