Felieton Tomasza Lisa. Co Trumpowi powiedziałby dziś Reagan?

7 godzin temu
"Walka z tyranią była fundamentem, na którym ufundowano Amerykę. Powinnością Ameryki jest pomagać tym, którzy walczą o wolność" – pisze Tomasz Lis w swoim najnowszym felietonie. To słowa, które dziś mógłby skierować do Donalda Trumpa Ronald Reagan.


Szanowny Panie Prezydencie,

Pozwoli Pan, iż zacznę od złożenia Panu serdecznych gratulacji. Ponowna wygrana w wyborach prezydenckich, i to po 4 latach przerwy, to świadectwo Pana niewątpliwego politycznego talentu. Jak Pan na pewno rozumie, jako człowiek, który całe życie był w Partii Republikańskiej i jej kibicował, cieszę się, iż w Białym Domu znowu mieszka republikanin. Piszę to, zdając sobie oczywiście sprawę z tego, jak wielkiej przemianie uległa nasza wspólna partia i w jak wielu aspektach nie przypomina tej z moich czasów.

Z uwagą przyglądałem się Pana kampanii i pierwszym tygodniom rządów. Nie ukrywam, iż niektóre elementy Pana przesłania przyjmuję z wielką życzliwością. Tym bardziej, iż pobrzmiewa w nich echo idei i wartości tak bliskich mi kilka dekad temu. Tak, rząd niezmiennie jest bardziej problemem i źródłem problemów niż ich rozwiązaniem. Wysokie podatki uderzają w przedsiębiorczość i kreatywność obywateli i należy je ograniczać.

Często jest Pan krytykowany za nadmierny radykalizm, ale podchodzę do tej krytyki z dystansem, pamiętając, iż i mi zarzucano radykalizm, gdy mówiłem i robiłem rzeczy, które nie podobały się waszyngtońskiemu establishmentowi albo których establishment jeszcze nie zaakceptował. Siłą Ameryki byli i są zwykli ciężko pracujący obywatele, którzy często nie lubią Waszyngtonu i jego urzędniczych elit. Ta energia i ambicja ludzi jest motorem napędowym Ameryki i nie ma nic złego w odwoływaniu się do nich i do niej.

Serce Ameryki bije poza Waszyngtonem, często zasiedziałym i popadającym w rutynę. Rzucanie rządowi wyzwań nie jest niczym złym. Jak sam często powtarzałem, Amerykanie zasługują na rząd nie gorszy niż oni sami.

Ten list z założenia ma być szczery, więc nie mogę ukrywać, iż oprócz rzeczy, które przyjmuję ze zrozumieniem i życzliwością, są i takie, które budzą mój niepokój, czasem głęboki niepokój.

Prawem państwa i obowiązkiem władzy jest egzekwowanie prawa. jeżeli przekraczający granicę naszego kraju je łamią, to trzeba na to reagować z odpowiednią stanowczością. Ale ryczałtowa krytyka imigrantów wydaje mi się niestosowna. Przez ponad 200 lat kolejne fale imigrantów były źródłem energii Ameryki i warunkiem oraz gwarancją jej sukcesów. Akceptacja dla imigrantów była i powinna pozostać w naszym narodowym DNA.

Panie Prezydencie, bądźmy szczerzy — gdyby nie to DNA, obaj nie tylko nie bylibyśmy prezydentami USA, ale choćby obywatelami USA. Jest wielce prawdopodobne, iż następni prezydenci są wśród dzieci obecnej generacji imigrantów. Różnorodność i inkluzywność Ameryki (to drugie słowo w moich czasach nie było tak popularne jak dziś) pozostają i muszą pozostać wartościami i atutami naszego kraju. Taka była, jest i powinna pozostać Ameryka, kraj, który obaj kochamy.

Pan Prezydent nie szczędzi słów surowej krytyki naszym, głównie europejskim, sojusznikom. Proszę mi wierzyć, doskonale pamiętam, jak irytujący potrafią być. Zasługują jednak na wyrozumiałość i wielkoduszność Ameryki. Od 80 lat lojalnie współtworzą z nami polityczną wspólnotę Zachodu, która dała Zachodowi pokój, bezpieczeństwo i nieznaną w historii prosperity. Ma Pan pełne prawo domagać się od sojuszników, by w większym niż dotychczas stopniu ponosili ciężar zapewnienia naszym krajom kolektywnego bezpieczeństwa.

Zachodni sojusz to niewątpliwie wielka wartość. Jego trwanie leży w interesie Ameryki, Zachodu i całej ludzkości. Tego sojuszu nie można niszczyć, ani choćby go lekceważyć. Trzeba o niego dbać, trzeba go pielęgnować i wzmacniać. Nasi sojusznicy zasługują na naszą wierność, lojalność i współpracę. Nie można odwracać się do nich plecami. A tym bardziej składać sojuszu i naszych zobowiązań na ołtarzu wątpliwej moralnie współpracy z naszym wielkim adwersarzem, a tak naprawdę wrogiem.

W Moskwie, inaczej niż w moich czasach, nie rządzą już pierwsi sekretarze, a Rosji nie napędza już komunistyczna ideologia. Ale tak jak w moich czasach, jest to imperium wrogie wolności, depczące wolnościowe aspiracje własnych obywateli i innych narodów.

Walka z tyranią była fundamentem, na którym ufundowano Amerykę. Powinnością Ameryki jest pomagać tym, którzy walczą o wolność.

Na zakończenie kwestia może mniej fundamentalna, ale również ważna. Wiem, iż Pan Prezydent często czuje się nie fair traktowany przez przedstawicieli naszej medialnej i kulturowej elity. Rozumiem, iż ich krytyka może być odbierana jako niesprawiedliwa i być bolesna. Wiem, bo sam tego doświadczyłem.

Ośmielam się jednak Panu Prezydentowi sugerować, a podpowiada mi to własne doświadczenie, iż powściągliwa reakcja choćby na brutalną krytykę jest lepsza niż reakcja zbyt gwałtowna i emocjonalna.

Pana krytycy, tak jak ci z mojej epoki, kochają Amerykę nie mniej niż my, krytykują, często ostro i z pasją, bo zależy im na ich kraju. Należy to uszanować i docenić. Swoją pracą od dekad budują oni soft power Ameryki, która jest nie mniej istotna niż nasza moc militarna i siła ekonomiczna. To w wielkim stopniu dzięki nim Ameryka jest na całym świecie podziwiana i kochana. Choćby za to należy im się prawo głosu.

Dla rządzących ten głos bywa dyskomfortowy, ale Ameryce jest on potrzebny. Więcej, niezbędny. Przywódca Ameryki, lider wolnego świata, musi prezentować wielkość i wielkoduszność. To nie słabość. To siła.

Idź do oryginalnego materiału