Jutrzejsze posiedzenie Sejmu, którego przedmiotem będzie wniosek o uchylenie immunitetu posłowi Antoniemu Macierewiczowi, powinno być traktowane nie tylko jako procedura parlamentarna, ale również jako moment podsumowania jednego z najbardziej osobliwych i destrukcyjnych rozdziałów we współczesnej historii państwa polskiego.
Zarzuty wobec byłego szefa MON dotyczą ujawnienia informacji objętych klauzulą „ściśle tajne” w kontekście działalności tzw. podkomisji smoleńskiej. Jednak szerszy kontekst tej sprawy sięga głębiej – do fundamentalnego problemu instrumentalizacji instytucji państwa w służbie niezweryfikowanych hipotez i narracji oderwanych od rzeczywistości.
Wypowiedzi Macierewicza w mediach pokazują konsekwentnie powtarzany schemat: oskarżenia bez dowodów, ucieczka w insynuacje oraz podważanie wiarygodności wszystkich, którzy próbują podjąć krytyczną ocenę jego działań. Reakcja na zarzuty – polegająca na deprecjonowaniu ministra Kosiniaka-Kamysza oraz członków zespołu śledczego nr 4 – nie odnosi się do meritum sprawy. Zamiast merytorycznej obrony mamy kolejną próbę ucieczki w narrację o spisku, zdradzie narodowej i działaniach „sił zewnętrznych”.
Warto w tym miejscu oddzielić istotne fakty od politycznej retoryki. Podkomisja smoleńska, której przewodniczył Antoni Macierewicz, działała przez sześć lat, wydatkowała kilkadziesiąt milionów złotych środków publicznych i nie dostarczyła żadnego wiarygodnego, naukowego raportu, który byłby w stanie przetrwać minimalną weryfikację metodologiczną. Zamiast faktów, otrzymaliśmy narrację opartą na domysłach, sprzecznych hipotezach i opiniach ekspertów dobranych pod z góry założoną tezę.
Kluczowe znaczenie ma również raport przygotowany przez zespół śledczy powołany przez obecnego ministra obrony. Ocena działalności komisji była jednoznaczna: brak gospodarności, brak rzetelności, działania niecelowe, naruszenia przepisów. Zamiast przyjąć krytykę i odnieść się do niej rzeczowo, Macierewicz podważa cały proces, sugerując, iż raporty są „kłamliwe”, a członkowie komisji „nie chcieli mieć świadomości”. Tego rodzaju retoryka, oparta na ogólnikach i insynuacjach, nie tylko unika odpowiedzialności, ale de facto odmawia państwu prawa do instytucjonalnego nadzoru i rozliczenia.
Twierdzenie, iż opublikowane materiały nie zawierały informacji ściśle tajnych, a jednocześnie wskazywanie na ograniczony dostęp do tych danych wśród posłów, to logiczna sprzeczność. Z jednej strony Macierewicz broni się, iż nie ujawnił informacji niejawnych, z drugiej podkreśla, iż ich treść nie powinna być przedmiotem publicznej debaty. Taka narracja służy jedynie zaciemnianiu rzeczywistego problemu: nieostrożności w obchodzeniu się z informacjami państwowej wagi, być może dla doraźnych celów politycznych lub wizerunkowych.
Nie można również pominąć charakterystycznego elementu obecnego niemal w każdej publicznej wypowiedzi Macierewicza – oskarżeń wobec przeciwników politycznych, szczególnie Donalda Tuska. Sugestie o zakulisowych układach z Moskwą i Berlinem, rzekome manipulacje w raportach po katastrofie, czy domniemane „przestępcze” działania polskich prokuratorów – to retoryka, która ma na celu zdezawuowanie całego systemu instytucjonalnego. Problem polega na tym, iż taka taktyka nie tylko nie wnosi nic do debaty publicznej, ale w dłuższej perspektywie podważa zaufanie do państwa jako całości.
W ostatecznym rozrachunku istotne nie jest to, czy Antoni Macierewicz ujawnił dokumenty tajne – tę kwestię rozstrzygną odpowiednie organy. najważniejsze jest to, iż przez lata działania tego polityka opierały się na podważaniu racjonalnego porządku państwowego i tworzeniu alternatywnej rzeczywistości opartej na selektywnych interpretacjach, niepełnych danych i spiskowych konstrukcjach. To nie jest tylko problem jednego polityka. To symptom głębszego kryzysu, w którym racjonalna debata ustępuje miejsca emocji, podejrzliwości i manipulacji faktami.