10 tygodni wystarczyło. Były ambasador USA demaskuje Trumpa

- Nie sądzę, że Donald Trump pracuje dla Rosji, ale trudno mi sobie wyobrazić, co jeszcze można by zrobić, by wyrządzić większe szkody USA - mówi w rozmowie z Wirtualną Polską Steven Pifer, były ambasador USA w Ukrainie. Dyplomata punktuje całą serię amerykańskich "prezentów dla Putina".

10 tygodni administracji Trumpa – były ambasador USA ocenia
10 tygodni administracji Trumpa – były ambasador USA ocenia
Źródło zdjęć: © Licencjodawca | AFP, Anadolu Agency, Vyacheslav Prokovyev

Michał Gąsior, Wirtualna Polska: Donald Trump wprowadził cła nawet na wyspy zamieszkane wyłącznie przez pingwiny, ale zrobił wyjątek dla Rosji. Oficjalne wyjaśnienie: sankcje i tak niemal wyzerowały handel z Moskwą. Przekonuje to pana?

Steven Pifer, były ambasador USA w Ukrainie: Absolutnie nie. Nawet Trump kiedyś powiedział, że sankcje są na poziomie 3 w skali do 10. Można było zrobić dużo więcej - na przykład uderzyć w rosyjską flotę cieni transportującą ropę, czy zamknąć luki umożliwiające Rosji dostęp do zachodnich technologii. Można było też naciskać na G7, by zajęto się w końcu zamrożonymi rosyjskimi aktywami. Trump mógłby też poprosić Kongres o większą pomoc wojskową dla Ukrainy. Mógłby pokazać Putinowi, że brak negocjacji będzie go kosztował. Ale nie zrobił tego. To dziwne. Stoi na czele największej gospodarki świata. Ma najpotężniejszą armię świata, ogromne możliwości wywierania presji. Nie użył żadnej.

Mija dziesiąty tydzień jego administracji. Czy jest pan w stanie wymienić dwie lub trzy rzeczy, które zrobił, a których Władimir Putin na pewno by sobie nie życzył?

Nie, musiałbym się nad tym bardzo głęboko zastanowić. Biorąc pod uwagę okres od momentu, kiedy Trump zaczął podejmować próby mediacji między Rosją a Ukrainą, aż do teraz, gdy nałożył cła na wszystkie kraje świata, myślę, że działania prezydenta USA spotykają się z ogromnym aplauzem w Rosji.

Zróbmy więc bilans.

Zacząłbym od połowy lutego, kiedy zarówno sekretarz obrony Hegseth, jak i sam Trump, powiedzieli, że Ukraina nie ma co liczyć na odzyskanie całości terytorium ani na dołączenie do NATO. Jeśli chcesz być bezstronnym mediatorem między Rosją a Ukrainą, to dlaczego przyjmujesz tak jednoznacznie prorosyjskie stanowisko na samym początku, zanim strony w ogóle zaczęły rozmawiać?

Druga rzecz - kiedy sekretarz Rubio spotkał się najpierw z ministrem spraw zagranicznych Ławrowem, a nie ze swoim ukraińskim odpowiednikiem. Widzieliśmy, jak zarówno na szczycie G7, jak i w ONZ, USA sprzeciwiały się sformułowaniom, które nazywały Rosję agresorem - mimo że były one zgodne z faktami.

Zamknięcie amerykańskich rozgłośni finansowanych przez rząd, takich jak Radio Wolna Europa czy Głos Ameryki - to również upominek dla Rosji. Rosjanie nie zamknęli przecież Russia Today.

Do tego dochodzi zgoda Trumpa na spotkanie z Putinem, co złamało porozumienie przywódców zachodnich o bojkocie Putina. Uważam, że mamy do czynienia z całą serią prezentów dla Rosjan.

Dalsza część artykułu pod materiałem wideo

WIDEO

"Oni nas okradają". Nowe cła USA. Liczne kraje na liście Trumpa

Edward Lucas w "Foreign Policy" napisał, że Trump zachowuje się dokładnie tak, jak zachowywałby się agent rosyjskiego wywiadu - nawet jeśli nim nie jest. Przesada?

Nie, biorąc pod uwagę, jak destrukcyjne są działania prezydenta Trumpa - zarówno dla polityki zagranicznej, jak i wewnętrznej. Bardzo źle traktujemy sojuszników, a działania celne zaszkodzą nie tylko globalnej gospodarce, ale też amerykańskiej.

Trudno mi sobie wyobrazić, co jeszcze można by zrobić, by wyrządzić większe szkody USA. Nie sądzę, że Trump pracuje dla Rosji, ale podejmuje działania, które muszą być bardzo mile widziane na Kremlu. I to jest niestety bardzo smutne, również dlatego, że jeśli naprawdę chciałby doprowadzić do porozumienia, to chyba już zaprzepaścił tę szansę. Dwa i pół miesiąca temu uważałem, że może miałby na to szansę. Ale rozegrał to fatalnie. Przypominam, że trzy tygodnie temu Ukraina zgodziła się na pełne zawieszenie broni, Rosja do tej pory tego nie zrobiła.

Wielokrotnie wskazywał pan na fascynację Trumpa Putinem. Lucas nazywa Trumpa wręcz "fanboyem Putina". Co to właściwie znaczy?

Trudno to racjonalnie wytłumaczyć. Trump zdaje się podziwiać autokratów, silnych ludzi. Ewidentnie ma szczególną słabość do Putina. Trudno znaleźć moment, w którym Trump w ostatnich dziesięciu latach otwarcie go krytykował.

Sam Putin ma tu zasługi. Wie, jak manipulować Trumpem. Podczas rozmów telefonicznych, a kilka się w ostatnich miesiącach odbyło, Putin zapewne umiejętnie wprowadza Trumpa w swój sposób myślenia. Zresztą, byli urzędnicy z Rady Bezpieczeństwa Narodowego mówią, że Trump nie lubi briefów, nie lubi się przygotowywać. Jest nieświadomy, gdy rozmawia z Putinem - i ten to wykorzystuje.

Ale przecież ostatnio Trump ma być "wkurzony" podejściem Putina, zwodzeniem i przeciąganiem rozmów. Pojawiły się informacje, że administracja rozważa tzw. sankcje wtórne wobec krajów handlujących z Rosją, takich jak Chiny, Indie, Turcja czy Węgry. Trump powiedział niedawno: "Jeśli kupujesz ropę od Rosji, nie robisz interesów z USA". Może więc sam stracił już cierpliwość.

Chciałbym w to wierzyć, ale szczerze w to wątpię. Muszę też zakwestionować samą naturę tych sankcji. Obstawiam, że ostatecznie Trump i tak nie odważy się ich zastosować.

Zarówno USA, jak i G7 oraz UE podeszły do rosyjskiego eksportu ropy w sposób bardzo przemyślany - chodziło o to, by utrzymać ją na rynku, ale jednocześnie ograniczyć dochody Rosji. Dlatego wprowadzono pułap cenowy 60 dolarów za baryłkę transportowaną z Rosji, jeśli korzysta się z zachodnich statków i ubezpieczeń. To pozwala utrzymać niską cenę ropy, ale też ogranicza wpływy Kremla.

Gdyby teraz wprowadzić sankcje wtórne wobec wszystkich, ceny ropy mogłyby gwałtownie wzrosnąć, a kraje mogłyby po prostu się zbuntować. Już po ostatnich decyzjach Trumpa wiele z nich może mieć dość.

Czyli blef?

Trump jest nieprzewidywalny. Być może jeśli w pewnym momencie dojdzie do wniosku, że Putin z niego kpi - co, moim zdaniem, właśnie robi - może się w końcu zdenerwuje i powie "mam dość". Ale z tego, co widzę, Putin igra z Trumpem od prawie dwóch miesięcy. I albo Trump nie zdaje sobie z tego sprawy, albo mu to nie przeszkadza.

Nie rozumie, z kim tak naprawdę negocjuje w sprawie Ukrainy - traktuje Putina jak zwykłego partnera biznesowego? W Arabii Saudyjskiej Kirył Dmitriew, szef rosyjskiego funduszu inwestycji bezpośrednich, mówił, że USA tracą setki miliardów dolarów, bo amerykańskie firmy nie są obecne w Rosji.

Dmitriew mocno przesadza. Mówi o 384 miliardach dolarów strat amerykańskich firm w Rosji w ciągu trzech lat - to czysta fantazja. Gdyby to była prawda, oznaczałoby, że amerykański biznes odpowiadałby za 5 procent rosyjskiego PKB. To kompletnie nierealne. W najlepszym okresie - dekadę temu - eksport USA do Rosji wynosił około 11 miliardów dolarów rocznie. Przy łącznym eksporcie na poziomie 1,6 biliona, to ledwie ułamek promila.

Podobnie z rzekomo "lukratywnymi" koncesjami na ropę i gaz. Już w czasach administracji Busha byliśmy podekscytowani tą współpracą - i nic z tego nie wyszło. Na Sachalinie zrealizowano może dwa projekty. Rosyjskie warunki biznesowe były wtedy fatalne - i nie poprawiły się do dziś.

Mówiliśmy o tym, jak Trump widzi Putina. Jak pańskim zdaniem wygląda dziś jego podejście do Wołodymyra Zełenskiego?

Ze wszystkiego, co widziałem, wynika, ze po prostu go nie znosi. Myślę, że sięga to roku 2019 - słynnej rozmowy telefonicznej, w której próbował szantażować Zełenskiego, by ten zaangażował się w amerykańską politykę wewnętrzną. Ta rozmowa była podstawą pierwszego impeachmentu Trumpa. Nie wybaczy Zełenskiemu, że nie dał się zastraszyć i odmówił ujawnienia kompromitujących informacji na temat Huntera Bidena.

A potem awantura w Gabinecie Owalnym 28 lutego. Trudno mi wskazać w ostatnich 45 latach sytuację, w której gość Gabinetu Owalnego - szczególnie ktoś reprezentujący partnerski kraj - został potraktowany tak publicznie nieuprzejmie. Nie wiem, czy J.D. Vance, który moim zdaniem zaplanował zasadzkę na Zełenskiego, działał na własną rękę, czy było to skoordynowane. Ale to pokazuje, jakie jest dziś podejście Trumpa do Zełenskiego.

A teraz mamy kolejną propozycję porozumienia USA-Ukraina dotyczącego surowców. Po awanturze w Białym Domu Zełenski był gotów podpisać. I dziś znów Trump go atakuje, bo warunki są nowe, bardzo złe dla Ukrainy. Dlaczego?

W nowym projekcie porozumienia mowa jest o... spłacie. Czego dokładnie? 110-120 miliardów dolarów pomocy, którą USA przekazały Ukrainie od 2022 roku. Ale przecież nie była to pożyczka - to były bezzwrotne dotacje. Teraz próbuje się je przedstawić jak dług.

Do tego dochodzi propozycja rady zarządzającej - pięć osób, z czego trzy z USA. Trudno się dziwić, że Kijów podchodzi do tego bardzo ostrożnie. To nie wygląda jak partnerska oferta.

Ukraińcy wyraźnie nie chcą zrywać rozmów, więc analizują projekt i prawdopodobnie wrócą z własnymi poprawkami. Ale trudno nie zapytać: dlaczego w ogóle pojawił się tak niekorzystny dokument? Dlaczego po miesiącu negocjacji administracja Trumpa proponuje coś, co wygląda jak krok wstecz - gorszy wariant porozumienia od tego, który Zełenski był gotów podpisać pod koniec lutego?

Kijów nie miał innego wyjścia, jak go odrzucić, co teraz sprawia, że łatwo można obwinić Ukrainę.

Dlatego próba mediacji Trumpa w sprawie Ukraina-Rosja zmierza ku porażce. Albo nie doprowadzi do tego, że Rosjanie zasiądą do stołu, albo wyprodukuje propozycję porozumienia tak jednostronną, że Ukraińcy nie będą w stanie jej przyjąć. Wojna będzie trwać.

To fatalne, bo uważam, że gdyby Trump wykorzystał dźwignię, którą miał, to miałby realną szansę doprowadzić do zakończenia wojny i osiągnięcia sprawiedliwego i trwałego pokoju. Ale teraz to znacznie trudniejsze, biorąc pod uwagę, jak jego administracja źle zarządzała tymi negocjacjami przez ostatnie osiem tygodni.

Pomagał pan negocjować Memorandum Budapeszteńskie. Miało gwarantować Ukrainie bezpieczeństwo w zamian za oddanie przez nią ogromnego arsenału broni jądrowej. Dziś jest symbolem niedotrzymanej obietnicy.

Istnieje duża doza błędnej interpretacji tego, co mówi Memorandum Budapeszteńskie. W dokumentacji negocjacyjnej jest zapis, że gdy Ukraińcy pytali nas podczas prac nad treścią dokumentu: "co zrobicie, jeśli Rosjanie złamią swoje zobowiązania?", odpowiedzieliśmy: "coś zrobimy, będziemy reagować, będziemy się tym interesować". Powiedzieliśmy wyraźnie: nie zobowiązujemy się do wysłania amerykańskich wojsk na waszą obronę. I właśnie dlatego to memorandum to "gwarancje bezpieczeństwa" (ang. security assurances), a nie "gwarancje obronne" (security guarantees). Bo dla amerykańskiego ucha "gwarancja" to coś innego - to to, co ma Polska jako członek NATO.

Krytykowałem administrację Obamy za to, że nie zrobiła więcej dla Ukrainy po zajęciu Krymu w 2014 roku. Ale patrzę na te 120 miliardów dolarów pomocy, które Stany Zjednoczone wysłały w ciągu trzech lat po rosyjskiej inwazji w 2022 roku. Patrzę na to, jak administracja Bidena przewodziła nakładaniu sankcji na Rosję, izolując ją. To jest zgodne z tym, co obiecywaliśmy Ukraińcom 30 lat temu.

Ukraina chciałaby, by USA dały jej zobowiązanie do wysłania wojsk amerykańskich. Coś w rodzaju "artykułu 5 w wersji light", czyli odpowiednik sojuszniczej obrony. Zarówno administracja George’a H. W. Busha, jak i administracja Clintona doszły do wniosku, że nie ma szans, by taki traktat uzyskał 67 głosów w Senacie - a tyle potrzeba, by go ratyfikować.

Więc sądzę, że rozumiem Ukraińców - chcieliby więcej. Ale patrząc na to, co działo się w 1993-1994 roku - uważam, że osiągnęliśmy wtedy tyle, ile tylko się dało. I uważam, że byliśmy wtedy bardzo szczerzy.

Może Ukraina nie powinna się wtedy rozbrajać. Takie głosy dziś też wybrzmiewają.

Zarówno Amerykanie, jak i Ukraińcy popełnili w latach 1993-1994 ten sam błąd: nie przewidzieli Putina ani tego, co Rosja zrobi w 2014 i 2022 roku. Gdyby ktoś wówczas brał taki scenariusz na serio, Ukraina pewnie nie oddałaby broni jądrowej. Ale to decyzja, która miała swoją cenę - i swoje konsekwencje.

Ukraina z arsenałem nuklearnym nie byłaby może tak izolowana, jak Korea Północna, ale też nie zbliżyłaby się do Zachodu. Nie byłoby partnerstwa z NATO, UE, nie byłoby kredytów z MFW czy Banku Światowego. Żadne z tych drzwi nie otworzyłyby się przed państwem atomowym spoza systemu traktatowego.

Co więcej - ukraiński arsenał był wrażliwy na uderzenie. Rosja mogłaby w razie ataku zniszczyć go w silosach, bazach lotniczych, znanych lokalizacjach. Miała też broń, której Ukraina nie mogła zneutralizować - mobilne wyrzutnie, okręty podwodne. Odwet byłby nieunikniony - i niszczący.

Rozumiem tych, którzy dziś mówią: "powinniśmy byli zachować broń". Ale warto pamiętać, że oznaczałoby to całkowitą izolację i samotność w obliczu rosyjskiej agresji. Ukraina zostałaby sama - i w dużo gorszej pozycji niż dziś.

Rozmawiał Michał Gąsior, dziennikarz Wirtualnej Polski

Steven Pifer – emerytowany amerykański dyplomata, którzy przez ponad 25 lat służby w Departamencie Stanu zajmował kluczowe stanowiska, w tym ambasadora USA w Ukrainie (1998-2000) i zastępcy asystenta sekretarza stanu ds. Rosji i Ukrainy (2001-2004). Pełnił misje dyplomatyczne w Warszawie, Genewie, Moskwie i Londynie. Obecnie jest starszym analitykiem w Center on the United States and Europe, a także dyrektorem Arms Control and Non-Proliferation Initiative w prestiżowym Brookings Institution.

Wybrane dla Ciebie

Komentarze (304)