"Wałęsa chciał skończyć strajk po trzech dniach, ale kobitki nie pozwoliły". O "Kobietach Solidarności"

REKLAMA
"Wie pani, jakimi słowami opisano Annę Walentynowicz tuż po katastrofie smoleńskiej? (...) 'Osoba towarzysząca'. Ani słowa o tym, że to współtwórczyni Solidarności. Nic. A przecież to o nią wtedy poszło. Ona była pretekstem Sierpnia '80." - przypomina jedna z rozmówczyń Marty Dzido, autorki książki "Kobiety Solidarności. Materiały odrzucone".
REKLAMA
Zobacz wideo

Niniejszy fragment pochodzi z książki "Kobiety Solidarności. Materiały odrzucone" autorstwa Marty Dzido. Książkę, wydaną 6 grudnia 2023 roku nakładem Grupy Wydawniczej Relacja, można kupić tutaj.

REKLAMA

O tym się nie mówi, ale pani wie, że gdyby nie kobiety, to pewnie nie byłoby słynnych porozumień sierpniowych. To kobitki zatrzymały Stocznię Gdańską. Wałęsa chciał zakończyć strajk po trzech dniach, jak już był umówiony na podwyżki. Ale mu nie pozwoliły. Zamknęły bramy, krzyczały: "Musimy kontynuować nasz protest! Solidarnie, bo strajkują też inne zakłady pracy!".

Bez kobiet nie byłoby podziemia, bo jak mężczyzn po trzynastym grudnia (1981 r.- początek stanu wojennego w PRL-red.) zamknęli, to kobiety się świetnie zorganizowały. Wydawały prasę, robiły audycje radiowe. Mówiono o nich Damska Grupa Operacyjna.

Przecież to kobieta dostała najwyższy wyrok w stanie wojennym. Dziesięć lat więzienia. Za co? Za ulotkę. Była przesłuchiwana na leżąco twarzą do podłogi i z lufą przy skroni. Zamknęli jej syna, zamordowali brata. Wyjechała do Francji i do dziś nie doczekała się sprawiedliwości.

A wie pani, kto był najdłużej w ukryciu, ścigany listem gończym? Też kobieta. Nigdy jej nie złapali. Posługiwała się pseudonimami, miała różne stylizacje, fałszywe dokumenty. Jest po trzech zawałach, mieszka na Śląsku, wychowuje adoptowanych synów, ale jak trzeba, wsiada do samochodu, przyjeżdża pod Sejm i krzyczy przez megafon, co o tym wszystkim myśli.

REKLAMA

Kto dziś pamięta ich imiona i nazwiska? Alina Pienkowska, Ewa Ossowska, Jadwiga Chmielowska, Ewa Kubasiewicz…

Wie pani, jakimi słowami opisano Annę Walentynowicz tuż po katastrofie smoleńskiej? Była jedną z pasażerek samolotu, który wiózł delegację rządową na uroczystości związane z obchodami siedemdziesiątej rocznicy zbrodni katyńskiej.

Przez cały poranek siedziałam przed telewizorem, na dole ekranu był pasek, na którym płynęły od prawej strony do lewej informacje o osobach, które zginęły. Imię, nazwisko, funkcja. Lech Kaczyński - prezydent RP, Maria Kaczyńska - małżonka prezydenta RP, Ryszard Kaczorowski - ostatni prezydent RP na uchodźstwie. Kiedy pojawiło się nazwisko Anny Walentynowicz, wie pani, co napisano? "Osoba towarzysząca". Ani słowa o tym, że współtwórczyni Solidarności. Nic. A przecież to o nią wtedy poszło. Ona była pretekstem Sierpnia ’80. To za nią wstawili się strajkujący. Za niesłusznie zwolnioną koleżanką z pracy.

Był początek sierpnia 1980 roku. Suwnicowa ze Stoczni Gdańskiej, Anna Walentynowicz, została dyscyplinarnie zwolniona z pracy "z powodu naruszenia podstawowych obowiązków pracowniczych". Prawdziwy powód był jednak inny. Anna Walentynowicz od kilku lat była działaczką Wolnych Związków Zawodowych Wybrzeża - niezależnej organizacji, broniącej praw pracowniczych i obywatelskich, która za cele stawiała sobie: demokratyzację, wolność, a w dalszej perspektywie uwolnienie Polski od Związku Radzieckiego. W jej obronie rozpoczął się strajk. Szesnaście tysięcy ludzi i pierwszy postulat: przywrócić do pracy Annę Walentynowicz. Mówi się, że robotnicy chcieli, by to ona została przywódczynią strajku. Odmówiła: "Ranga sprawy spadnie, jak na czele będzie baba. Musi być mężczyzna".

REKLAMA

I tak się stało. Na czele strajku stanął mężczyzna. Ten sam mężczyzna został przewodniczącym Solidarności, później prezydentem Polski. On jest symbolem, jego wizerunek zdobi breloczki, jego imieniem nazwano lotnisko. "Fa-le-za" mówią o nim za granicą. Koślawo, bo przecież obcokrajowcom trudno wymówić "ł" i "ę".

- Życiorys Anny Walentynowicz to jest materiał na epopeję narodową. Urodziła się na Kresach Wschodnich, wcześnie została sierotą. Przygarnęli ją sąsiedzi i zrobili z niej darmową służącą. Strasznie u nich cierpiała. Proszę sobie wyobrazić, że do synów tych państwa Ania musiała mówić: "paniczu". Wszystko robiła w domu, zajmowała się też zwierzętami. W końcu się wyzwoliła, udało jej się uciec. Zatrudniła się w Stoczni Gdańskiej, zaczęła zarabiać. Posłano ją na kurs dla analfabetów, na kurs dla spawaczy. Pracowała bardzo pilnie, ponad normę, ale po jakimś czasie zorientowała się, że kierownicy dzielą się jej wynagrodzeniem za nadgodziny.

Zachorowała na pylicę i wtedy zaczęła pracować jako suwnicowa. Od zawsze Ania angażowała się we wszystkie sprawy związane z krzywdą ludzką. Czy ona mogła przewodzić strajkowi? Nie wiem, czy mogła. Stocznia Gdańska to był zakład, w którym pracowała ogromna rzesza mężczyzn, i padały głosy, że na czele protestu musi stanąć facet. (Joanna Duda-Gwiazda)

Jest takie zdjęcie, na którym Anna Walentynowicz trzyma tubę. Tuba jest olbrzymia, kobieta musi ją podtrzymywać drugą ręką. Anna sfotografowana została z profilu, ma otwarte usta, przez ramię przewieszoną torebkę. Włosy spięła w kok. Jest ubrana we wzorzystą sukienkę, aż żal, że autor zdjęcia nie miał kolorowej kliszy. W drugim planie widać z góry morze głów. Twarze wpatrzone w Annę. Jest sierpień 1980 roku, a zdjęcie zostało zrobione na terenie Stoczni Gdańskiej.

REKLAMA

- Oni Ani bardzo uważnie słuchali. Ania była świetna. (Joanna Duda-Gwiazda)

- W sensie osobowości, emocji, posłuchu, autorytetu była osobą nieporównywalnie ważniejszą niż ktokolwiek inny, kto tam był. (Jadwiga Staniszkis)

'Kobiety Solidarności. Materiały odrzucone' Marta Dzido, wyd. Grupa Wydawnicza Relacja'Kobiety Solidarności. Materiały odrzucone' Marta Dzido, wyd. Grupa Wydawnicza Relacja mat. promocyjne

- Ania Walentynowicz miała ewidentnie zdolności przywódcze. Była charyzmatyczna, odważna, wiedziała, czego chce. Była zdecydowana, miała dużą łatwość przekazywania swoich myśli i elektryzowała publiczność. (Barbara Labuda)

REKLAMA

Zdjęcie Anny Walentynowicz z tubą zamieszczane jest czasami przy tekstach wspomnieniowych na rocznicę Sierpnia. Zdarza się, że kadr jest węższy, tak że nie widać torebki. Innym razem szerszy, i wtedy można dostrzec fragment sylwetki rysujący się tuż obok Anny.

Bardzo rzadko pojawia się cały oryginalny kadr. Ten, na którym za plecami Anny Walentynowicz stoi Lech Wałęsa. Podparty pod boki i pochylony do przodu. Zaciska usta, na jego twarzy maluje się złość. 

Jest też inne zdjęcie. Prezentowane znacznie częściej. Na pierwszym planie stoją szklane butelki po mleku. Dwie są puste, jedna do połowy pełna. Obok leżą ogromne bochny chleba, na drugim końcu stołu wiadro, gdzieś pomiędzy tym wszystkim duże słoiki, kubki. Anna Walentynowicz trzyma w lewej ręce otwartą puszkę z konserwą, jest pochylona, robi kanapki dla strajkujących.

Tu już nie ma historii o silnej kobiecie, która z powodu swojej charyzmy i potencjału przywódczego została wypchnięta poza struktury Solidarności.   

REKLAMA

Bo stanowiła konkurencję dla wodza.

Bo w swej uczciwości wydawała się zbyt radykalna.

Bo jako kobieta nie zyskałaby takiego zaufania jak mężczyzna.

Tu jest opowieść o dobrej cioci, matce Solidarności, która podczas rewolucji została w kuchni. Może dlatego to właśnie zdjęcie Walentynowicz pokazywane jest chętniej, bo w prosty i przystępny sposób streszcza rolę kobiet w walce o demokrację. Pomagały, wspierały, robiły kanapki. Bez nich mężczyźni chodziliby głodni i nie byliby w stanie walczyć o wolność. Za te kanapki i wyprane koszule dziękują oni kobietom przy rozmaitych rocznicowych świętowaniach. A kobiety taktownie milczą, bo wiadomo, że dopominać się nie będą, bo to upokarzające. Ale swoje wiedzą i swoje pamiętają.

REKLAMA

- Próbuje się zmieniać rolę Ani w taki sposób, że nie postrzega się jej jako działaczki związkowej, tylko przedstawia jako taką dobrą ciocię, która ugotuje zupkę i pomoże wszystkim pokrzywdzonym. Oczywiście Ania też taka była. Ale przede wszystkim była naprawdę doświadczonym działaczem, już zanim przystąpiła do Wolnych Związków Zawodowych. (Joanna Duda-Gwiazda)

- Kiedy byłam na obchodach trzydziestolecia podziemnych władz Solidarności, mój kolega, z którym działałam w podziemiu, dziś senator Józef Pinior, w swoim wystąpieniu powiedział tak: "Nasze koleżanki także brały udział w walce o demokrację. Są nie tylko ojcowie demokracji, ale są również matki demokracji. One także były przywódczyniami".

I w tym momencie połowa sali wybuchła śmiechem. Kto się śmiał? Profesorowie, lekarze, architekci, niektórzy bardzo znani. Dlaczego? Bo "przywództwo" jest terminem, który się przypisuje wyłącznie mężczyznom. A przecież kobiety są matkami współzałożycielkami demokracji. Matkami założycielkami nowej Polski. Trzeba wreszcie opowiedzieć o tym, jaką konkretnie robotę myśmy robiły. Ja byłam szefową wielu struktur, nie jednej, ale kilku. Muszę to powiedzieć nie z powodu samochwalstwa, ale po prostu dlatego, że tego powszechnie nie wiadomo. Były prześladowania, inwigilacje.

Przez rok byłam w podziemiu, czyli chodziłam w peruce, musiałam się maskować. Byłam ścigana listem gończym. Siedziałam w więzieniu, chciano mi odebrać dziecko. I też prawie nikt o tym nie wie, bo wszyscy wiedzą o liście gończym za Bujakiem, za Frasyniukiem. Nic im nie ujmując. Zaznaczam, że ja niczego nie chcę ukraść moim kolegom. Ani chwały, ani poświęcenia. Niedawno zrobiono wystawę o podziemiu. Były zdjęcia Frasyniuka, Piniora. Kożuch Bujaka wisiał jako rekwizyt. A o żadnej z nas nic, ani jednej fotografii. Mówią, że były jakieś kobitki, podawały herbatę, stukały na maszynie. Nieprawda. To były szefowe, które wymyśliły struktury w podziemiu, w bardzo ciężkim czasie, gdy miażdżąca część społeczeństwa była przerażona. Potrzeba było do tego determinacji, inteligencji, mądrości. My takie cechy miałyśmy. Olbrzymią odwagę, odporność psychiczną. (Barbara Labuda)

REKLAMA

W roku 1980 w niemieckim dzienniku "Der Spiegel" ukazał się tekst o Solidarności, zilustrowany zdjęciem kobiety przemawiającej do tłumu strajkujących. Artykuł, a może bardziej fotografia, stały się później inspiracją dla Sylke Rene Meyer, niemieckiej dokumentalistki, która przyjechała do Polski i zrealizowała film pod tytułem Kim jest Anna Walentynowicz?

W dokumencie, który miał premierę w roku 2003, widzimy drobną starszą kobietę, która, mimo że jest na emeryturze, wciąż walczy o prawa pracownicze, wspiera strajkujących robotników w Gdyni, odwiedza Stocznię Gdańską, a ludzie witają ją ze łzami w oczach.

Opowiada o czasach przed Sierpniem, o tym, że w stoczni kobiety pracowały tak samo ciężko jak mężczyźni, a dostawały niższe wynagrodzenia. Wspomina strajk. Mówi o konflikcie z Lechem Wałęsą, o tym, jak ją usunął ze struktur Solidarności już w 1981 roku. Wspomina o współpracy Wałęsy ze Służbą Bezpieczeństwa.

Walentynowicz z filmu Meyer jest spokojna, ale stanowcza. Silna, asertywna, ale też bardzo empatyczna i ciepła. Nie ma w niej rozgoryczenia. Meyer udało się stworzyć przejmujący portret bez patosu, posągowości czy pretensji. Na pytanie, dlaczego Walentynowicz nie prowadziła strajku, w filmie Sylke Meyer odpowiada Piotr Maliszewski, jeden z organizatorów sierpniowego protestu.

REKLAMA

- Powiem tak pokrótce - mówi wprost. - Anka nie miała siuraka. Bo gdyby miała siuraka, toby została przywódcą strajku. Wałęsa był przy niej malutki, i dobrze o tym wiedział. Anna była dla niego zagrożeniem.

Posłuchaj:

To nie wszystko, co mamy dla Ciebie w TOK FM Premium. Spróbuj, posłuchaj i skorzystaj z oferty "taniej na zawsze". Wejdź tutaj, by znaleźć szczegóły >>

REKLAMA
Czy popierasz parytety w polityce?
REKLAMA
REKLAMA

TOK FM PREMIUM

REKLAMA
REKLAMA
Copyright © Grupa Radiowa Agory