List z Rumunii
Globalny atak klasy politycznej Zachodu na wolność i wszelkie formy tradycyjnych wartości właśnie pochłonął swoją pierwszą ofiarę pośród europejskich demokracji. Najbardziej bezczelną interwencją jak do tej pory było unieważnienie wyników wyborów i ich zawieszenie na czas nieokreślony w Rumunii przez rumuński Trybunał Konstytucyjny — wszystko w imię „ochrony demokracji”.
Kandydat na prezydenta, który wygrał pierwszą turę w końcu listopada — Călin Georgescu, konserwatywny chrześcijanin i przeciwnik wojny na Ukrainie — był nie do przyjęcia nie tylko dla zwesternizowanej elity tego strategicznego członka NATO, ale przede wszystkim dla administracji Bidena i Unii Europejskiej. Tak więc subtelności zostały odłożone na bok, a najwyższy sąd kraju po prostu anulował wyniki, jak tylko dało się wymyślić znikomy pretekst.
Działanie Trybunału Konstytucyjnego zostało ogłoszone niedługo po tym, jak administracja Bidena otwarcie zastraszyła Rumunię widmem ograniczenia współpracy w zakresie bezpieczeństwa, inwestycji zagranicznych i (dla Rumunów) krytyczną kwestią złagodzenia ograniczeń w podróżowaniu do Stanów Zjednoczonych.
Nikt nie wierzy w oficjalne uzasadnienie — choćby ci, którzy je głoszą — które twierdzi, iż nastąpił masowy rosyjski „atak” na rumuński system wyborczy. Podobieństwo tej narracji do mistyfikacji Hillary Clinton dotyczącej rosyjskiego oszustwa w amerykańskich wyborach prezydenckich w 2016 r. jest niesamowite i bezwstydne. Poza niejasnymi insynuacjami ze strony rumuńskich służb bezpieczeństwa nie przedstawiono żadnych dowodów na to, iż taka ingerencja miała miejsce, iż stała za nią Rosja, iż ucierpiała znaczna liczba głosów lub iż miało to jakikolwiek wpływ na wynik wyborów. Nikt nie twierdzi, iż doszło do oszustwa wyborczego ani nie zaprzecza, iż głosy Georgescu nie były autentyczne, ani też, iż Georgescu był pewien, iż wygra drugą turę wyborów. Jednak te głosy teraz trafiają do kosza, a Rumunom, podobnie jak wszystkim Europejczykom, mówi się, iż albo zagłosują prawidłowo, albo w ogóle nie zagłosują.
Jeśli rumuński system wyborczy jest tak podatny na „rosyjskie ataki” (słabość, która również nie została udowodniona), to oczywistym rozwiązaniem jest naprawa systemu wyborczego, a nie oddawanie niewybieralnej władzy sądowniczej zwierzchność nad kontrolowaniem innych gałęzi rządu, skutecznie zapewniając, iż one również nie będą wybieralne.
Wszystko to jest przejrzystą grą o władzę elit zachodnich, ponieważ wpadły w panikę po zwycięstwie Georgescu w pierwszej turze. Chociaż przed wyborami prawie nie wspominano o nim w wiadomościach lub sondażach opinii publicznej, Georgescu wygrał z 23 procentami głosów. Kandydat faworyzowany przez media i ankieterów, premier Marcel Ciolacu, zajął trzecie miejsce z 19 procentami, a nie 26 procentami przewidywanymi przez główne sondaże. W drugiej turze Georgescu miała konkurować z inną faworytką mediów, Eleną Lasconi, rozmaicie opisywaną jako „liberalna” i „centroprawicowa” (choć ta identyfikacja ideologiczna nie jest silna w Rumunii) oraz „gorliwą zwolenniczką członkostwa Rumunii w NATO i UE, a także aktywną zwolenniczką Ukrainy”. Mając dwóch tak wyraźnie zróżnicowanych kandydatów, druga tura miała być referendum w sprawie wojny na Ukrainie.
choćby Lasconi, która w pełni akceptuje demonizację „skrajnej prawicy” i Georgescu, początkowo odpowiedziała szczerze na unieważnienie głosowania przez sąd.
"Państwo rumuńskie podeptało demokrację” – powiedziała. „Bóg, naród rumuński, prawda i prawo zwycięży i ukarzą tych, którzy są winni zniszczenia naszej demokracji. Prowadzicie kraj w anarchię”.
Mimo to podporządkowała się, gdy jej partia rozważała zastąpienie jej osoby jako swojego kandydata.
Podobnie jak większość Europy Środkowo-Wschodniej, Rumunia jest krajem tradycjonalistycznym i chrześcijańskim, dumnym ze swojej historii i kultury ludowej, gdzie choćby młodzi ludzie z iPhone'ami mogą być odsunięci tylko o pokolenie lub dwa od swojej chłopskiej przeszłości. Populacja Rumunii podziela wartości innych autonomicznych kultur na Węgrzech, Słowacji i w Serbii, których rządy ściśle odzwierciedlają preferencje ich obywateli. Inicjatywy globalistów i zachodnia ideologia „przebudzonego” (woke) mają tutaj prawie zero oddziaływania, z wyjątkiem niewielkiej zachodniej elity w rządzie, sądownictwie, mediach (w tym firmach sondażowych), organizacjach pozarządowych i uniwersytetach. Rumuni, obok Bułgarów, są najmniej popierającymi wojnę na Ukrainie Europejczykami. Mają również najniższy w Europie wskaźnik przestrzegania szczepień przeciwko COVID.
Dotychczas Rumuni nie wypowiadali się otwarcie politycznie na temat swojego sprzeciwu wobec zachodnich narracji ideologicznych. Wielu wydaje się pogodzonych z „syndromem Szwejka”, który przez cały czas dotyka znaczną część regionu: tendencją, nazwaną tak na cześć powieści Jaroslava Haška „Przygody dobrego wojaka Szwejka”, polegającą na tym, iż małe, słabe narody mające potężnych sąsiadów powstrzymują się od otwartego przeciwstawiania się władzy, bez względu na to, jak despotyczną czy bezsensowna, a zamiast tego wolą trzymać głowy nisko, jednocześnie w skrytości znajdując bierne sposoby na uchylanie się i stawianie oporu.
Partia, która zwykle reprezentowała rumuńską „skrajną prawicę”, Sojusz na rzecz Związku Rumunów (AUR), nagle wkroczyła na scenę polityczną w 2020 r. z imponującymi wynikami wyborczymi, dzięki sprzeciwowi wobec kwarantanny COVID i szczepionek, ale następnie zmarnowała swoją nowo zdobytą popularność przez nieśmiałość w sprzeciwianiu się wojnie na Ukrainie. Jeden z przedstawicieli partii powiedział mi na początku, iż AUR obawia się, iż zostanie zidentyfikowana jako „prorosyjska”. Nieśmiałość AUR jasno pokazuje, iż wybory w 2024 r. dotyczyły przede wszystkim wojny na Ukrainie, w przeciwnym razie wyborcy nie zagłosowaliby na kandydata AUR, Georgescu.
AUR pozbawiło Georgescu jego roli w partii, gdy stał się zbyt otwarty w kwestii wojny. Wzywał do zakończenia pomocy dla rządu Ukrainy i wyrażał wątpliwości co do wiarygodności NATO w obronie swoich państw członkowskich. Powiedział, iż wynik wyborów pokazuje, iż Rumuni „wołali o pokój”.
Nawet AUR został zaskoczony sukcesem Georgescu. Pod przewodnictwem Simiona AUR opowiada się za osobliwym nacjonalizmem, który wspiera zjednoczenie z rumuńskojęzyczną (ale częściowo zrusyfikowaną) Republiką Mołdawii, bezcelową agendą, której żaden kraj sobie nie życzy, a poważni ludzie odbierają ją jako mało prawdopodobną i niepożądaną. AUR zdystansowało się również od politycznej heterodoksji premiera Węgier Viktora Orbána, w ten sposób odzwierciedlając długotrwałe tarcia z powodu mniejszości węgierskiej w Transylwanii. Natomiast Georgescu przeciwnie, wyraża podziw dla Orbána i nic nie mówi o ponownym ustanowieniu „większej Rumunii” z lat międzywojnia. W chwili obecnej AUR popiera kandydaturę Georgescu i głośno krytykuje anulowanie wyników wyborów.
Ów wcześniejszy brak przyznania praw wyborczych wyjaśnia, w jaki sposób cichy, ale szczery Georgescu był w stanie tak gwałtownie zbudować poparcie wśród tradycjonalistów. Niektórzy widzą to i umiejętne wykorzystanie TikToka przez jego zwolenników jako dowód na rosyjską „ingerencję”, chociaż znowu, nic nie zostało udowodnione. Wbrew narracjom medialnym Georgescu nie „pojawił się znikąd”. Został celowo zignorowany przez media i firmy sondażowe. Jeszcze w październiku sondaż Inscop umieścił go w kategorii „inne” z poparciem mniejszym niż 0,4 procent. Wcześniej w listopadzie umieścił go na szóstym miejscu z 5,4 procentami głosów.
Oprócz sprzeciwu wobec Ukrainy i COVID, jego wyrażona troska o zachowanie rumuńskiej ziemi i jej rolniczej kultury jest zgodna z zakorzenionymi rumuńskimi wartościami i nawiązuje do partii chłopskich, które rozkwitały w całej międzywojennej Europie Wschodniej (dla Rumunii, dla jej Złotego Wieku), zanim zostały zmiażdżone przez komunistów i faszystów. Jednak Georgescu, były urzędnik ONZ, wyraża swój populizm agrarny w osobliwej retoryce New Age, która łączy w sobie eklektyczny zbiór poglądów. Tenże zbiór, bez względu na jego osobliwość i jego „skrajnie prawicowy” nacjonalizm nie zawiera ani ksenofobii, wojowniczości, rasizmu ani autorytaryzmu.
Do tej pory niski profil międzynarodowy Rumunii jest wzmacniany przez piastującego urząd prezydenta Klausa Iohannisa, posłusznego sługę NATO i Unii Europejskiej, który niezawodnie wspiera ukraiński rząd zgodnie z instrukcjami otrzymanymi z Waszyngtonu i Brukseli, ale który również unika publicznego zajmowania stanowiska w sprawie wojny lub czegokolwiek innego. Będąc uosobieniem dzisiejszych dorabiających się europejskich polityków, którzy gardzą własnym narodem, gdy gonią za intratnymi posadami w Brukseli, poniżył się w oczach wielu Rumunów na początku tego roku, poprzez otwarte— i bezskuteczne — ubieganie się o stanowisko Sekretarza Generalnego NATO. W wyborach w 2024 r. kandydat Narodowo-Liberalnej Partii (PNL) Iohannisa uzyskał poniżej 9 procent głosów.
Iohannis w pełni popiera anulowanie wyborów, co nie jest zaskakujące, ponieważ pozwala mu to pozostać u władzy na czas nieokreślony po zakończeniu mandatu — podobnie jak jego odpowiednikowi w sąsiedniej Ukrainie, Władimirowi Żeleńskiemu. Niektórzy prawnicy kwestionują jego konstytucyjne uprawnienia do tego — sądy również — ale jego decyzji nie można odwołać.
Równie uderzające jest to, iż Georgescu uzyskał imponujące 43 procent głosów wśród ważnej rumuńskiej diaspory. Kandydaci „głównego nurtu” zaciekle rywalizowali o głosy diaspory, ponieważ jest ona liczna, młoda, zamożna, wykształcona i świadoma politycznie. Błędnie założono, iż diaspora jest również lewicowo-liberalna. Młodzi Rumuni emigrują pod presją ekonomiczną, ale wielu z nich pozostaje patriotami i wolałoby wrócić i pomóc odbudować swoją ojczyznę, która ma ogromny niewykorzystany potencjał w zasobach naturalnych i ludzkich. Ta nadzieja jest udaremniona przez korupcję, nad którą przewodzą rządzący socjaliści (PSD) i PNL.
Ostatni raz diaspora zmobilizowała się politycznie kilka lat temu, kiedy hiper feministyczna norweska żandarmeria ochrony dzieci zajęła dzieci rumuńskiej pary za „nadużycia” związane z wychowywaniem ich jako chrześcijan. Wszystkie pięcioro dzieci oddano do adopcji w oddzielnych domach. Rumuni za granicą zakumulowali tak zdeterminowane protesty w norweskich ambasadach na całym świecie, iż udało im się doprowadzić do zwrotu wszystkich dzieci rodzicom.
Co znamienne, Rumunia tak naprawdę nie ma lewicy. PSD, która zastąpiła Komunistyczną Partię poprzedniego reżimu i zdominowała rumuńską politykę od czasu upadku tego reżimu, jest społecznie umiarkowana, a choćby konserwatywna, wykazując niewielkie zainteresowanie ideologią „przebudzonych” lub „LGBTQ+”. Pozostają partią starszych tradycjonalistów w niektórych regionach, chociaż to ich kosztem wyłonił się AUR. Podobnie jak Iohannis, duopol PSD i PNL popiera anulowanie głosów Rumunów, w ten sposób dając sobie drugą szansę na walkę w wyborach, które przegrali za pierwszym razem. W oczywistym konflikcie interesów, mogą choćby decydować, kiedy (a może choćby czy w ogóle) odbędą się wybory, co (jak wiedzą brytyjscy premierzy) daje ogromną przewagę.
Sąd Konstytucyjny może dodatkowo położyć palce na szali, zabraniając Georgescu ponownego startu. Przed wyborami zakazał już innej kandydatce „skrajnej prawicy”, Dianie Iovanovici-Șoșoacă, pod innym, ale równie nieprawdopodobnym pretekstem, który zatoczył fale oburzenia daleko poza środowiskiem jej zwolenników. Jak można było przewidzieć, wszczęto dochodzenie w sprawie przestępstwa przeciwko Georgescu, zgodnie z podręcznikiem amerykańskich, francuskich i innych skorumpowanych lewicowych prokuratorów. Policja przeprowadziła rewizje w domach jego zwolenników.
Unia Europejska — ostentacyjnie promująca „rządy prawa”, gdy wywiera presję na Polskę i Węgry, aby dostosowały swoje praktyki imigracyjne (nad którymi UE nie ma jurysdykcji) — zachowała całkowite milczenie w sprawie unieważnionych wyników wyborów i metod państwa policyjnego, z wyjątkiem domniemanej prawdziwości „podejrzeń” o zmowę z Rosją. Ci, którzy twierdzą, iż „rządy prawa” w rzeczywistości oznaczają rządy prawników, czują się usprawiedliwieni, iż demokracja może zostać zawieszona decyzją sądową za przyzwoleniem UE, która rzekomo promuje „prawa człowieka”.
Jak dotąd nie pojawiły się żadne masowe protesty przeciwko anulowaniu, chociaż petycja, która rzekomo liczy milion podpisów, została gwałtownie rozpowszechniona.
Pojawienie się Georgescu na scenie politycznej następuje, gdy napięcia między Rosją a Zachodem osiągają niespotykany dotąd poziom, przewyższający choćby zimną wojnę.
Pod rządami nieodpowiedzialnego Iohannisa i zahukanego AUR Rumunia była wyraźnie ignorowana w debatach na temat wojny tak przecież bliskiej, gdyż szczątki dronów regularnie spadają na rumuńską ziemię, a Rosja oświadczyła, iż bazy NATO w Rumunii, zaopatrujące wojnę, są uczciwym celem rosyjskiego ataku. Mimo to, jeżeli nic innego, Georgescu dał Rumunom głos. Terytorium Rumunii jest najważniejsze dla zaopatrywania Ukrainy, a prezydent Rumunii ma znaczące uprawnienia w polityce zagranicznej i bezpieczeństwa. Wybór Georgescu i zmniejszone poparcie Rumunii dla wojny jeszcze bardziej nadwyrężyłyby wysiłki administracji Bidena, aby ją przedłużyć (a choćby zaostrzyć) po inauguracji Trumpa i zamknąć jego administrację w otwartych zobowiązaniach wojskowych.
Poza samą Ukrainą Rumunia jest pierwszym krajem europejskim, w którym mocarstwa zachodnie, których celem jest podsycanie i podtrzymywanie wojny oraz egzekwowanie ideologicznej ortodoksji, nie zadowalają się odrobiną cenzury, ale pokazują, iż są gotowe skasować demokrację.
Chronicles Magazine
Stephan Marshall
Stephan Marshall jest pseudonimem naukowca, historyka i politologa mieszkającego w Rumunii.
]]>https://chroniclesmagazine.org/correspondence/european-democracy-dies-in-romania/]]>
Zwolennicy prawicowej partii Sojusz na rzecz Jedności Rumunów (AUR) trzymają plakaty z wizerunkiem niemieckiego pochodzenia prezydenta Rumunii Klausa Iohannisa, w kolorach czarnym i czerwonym, z napisem „Iohannis dosyć – Rumunia należy do Rumunów, nie do dyktatorów" - Przed zamkniętym lokalem wyborczym w Bukareszcie, Rumunia, niedziela, 8 grudnia 2024 r.