Od 1 stycznia 2026 roku Polaków czekają wyższe ceny elektroniki i sprzętu biurowego. Rząd wprowadza tzw. opłatę reprograficzną – nowy podatek doliczany do telefonów, laptopów, telewizorów, a choćby papieru biurowego. Decyzja zapadła bez sejmowej debaty i bez udziału prezydenta, co budzi falę krytyki i oskarżenia o wprowadzanie dodatkowych obciążeń „tylnymi drzwiami”.

Fot. Warszawa w Pigułce
Nowy podatek od telefonów i elektroniki. Od stycznia 2026 r. ceny mocno w górę
Rząd wprowadza opłatę reprograficzną, która już od 1 stycznia 2026 r. uderzy w kieszenie Polaków. Podatek doliczany do ceny sprzętu elektronicznego podniesie koszty zakupu telefonów, laptopów czy telewizorów choćby o kilkadziesiąt złotych. Najwięcej kontrowersji budzi jednak nie tylko wysokość opłaty, ale także sposób jej wprowadzenia – rozporządzeniem ministra kultury, bez debaty parlamentarnej i bez udziału prezydenta.
Czym jest opłata reprograficzna?
Nowa danina wyniesie od 1 do 2 proc. ceny urządzeń umożliwiających kopiowanie treści. Ma stanowić rekompensatę dla twórców za korzystanie z ich utworów na własny użytek. Środki nie trafią jednak do budżetu państwa, ale do organizacji zbiorowego zarządzania prawami autorskimi, takich jak ZAiKS, ZPAV czy ZASP, które rozdzielą pieniądze między artystów.
Rocznie system ma generować choćby 200 mln zł. Część środków zasili także fundusz ubezpieczeń społecznych dla artystów pracujących jako freelancerzy.
Co podrożeje?
Lista urządzeń objętych opłatą jest bardzo szeroka. Znajdą się na niej m.in. telefony o pamięci powyżej 32 GB, tablety, laptopy i komputery stacjonarne, telewizory z funkcją nagrywania, drukarki, skanery, kopiarki, a choćby papier biurowy w formatach A4 i A3. Dodatkową opłatą zostaną też objęte nośniki danych, takie jak dyski twarde, pendrive’y i karty pamięci.
Eksperci ostrzegają, iż w praktyce ceny elektroniki wzrosną zauważalnie. W przypadku droższych urządzeń oznacza to dopłatę rzędu kilkudziesięciu złotych.
Dlaczego projekt budzi sprzeciw?
Przeciwnicy nowej regulacji wskazują, iż Polacy już płacą za legalny dostęp do treści w serwisach streamingowych. Według danych Spotify, w 2024 roku polscy artyści zarobili niemal 190 mln zł z samego streamingu. Krytycy podkreślają też, iż sprzęt elektroniczny służy głównie do pracy i nauki, a nie do kopiowania chronionych treści.
Wątpliwości budzi także brak dowodów na rzeczywiste straty twórców. Trybunał Sprawiedliwości UE zaznaczał, iż takie opłaty można nakładać jedynie w przypadku udokumentowanej szkody. Ministerstwo Kultury do tej pory takich danych nie przedstawiło.
Dodatkowym ciosem ma być objęcie nową daniną przedsiębiorców i instytucji publicznych, które często w ogóle nie mają możliwości kopiowania treści objętych prawami autorskimi.
„Podatek tylnymi drzwiami”
Najwięcej kontrowersji wywołuje forma wprowadzenia nowej opłaty. W przeszłości prezydent Andrzej Duda zapowiadał, iż nie podpisze ustawy wprowadzającej opłatę reprograficzną. Teraz rząd obchodzi tę przeszkodę, wprowadzając przepisy rozporządzeniem ministra kultury. Krytycy wskazują, iż to sposób na uniknięcie debaty sejmowej i obywatelskiej kontroli.
Fundacja Wolności Gospodarczej ocenia, iż regulacja uderzy zarówno w konsumentów, jak i w przedsiębiorców, osłabiając konkurencyjność polskich firm. Organizacja przypomina też, iż Polska znajduje się w czołówce państw korzystających z legalnych źródeł kultury, a piractwo spada z roku na rok.
Kiedy nowe przepisy wejdą w życie?
Jeśli rozporządzenie zostanie podpisane, opłata reprograficzna zacznie obowiązywać od 1 stycznia 2026 roku. Oznacza to, iż już w przyszłym roku ceny elektroniki i materiałów biurowych mogą znacząco wzrosnąć, a konsumenci oraz przedsiębiorcy będą musieli liczyć się z nowym, ukrytym podatkiem.