Elegia dla najbardziej szkodliwego środowiska politycznego w Polsce XXI wieku

22 godzin temu

W sobotę na konwencji PiS w Przysusze pod Radomiem swój samodzielny żywot zakończyła Suwerenna Polska, ostatecznie jednocząc się z PiS. Nikt nie będzie po niej płakał, łącznie z jej aktywem, który od dawna chciał wrócić na łono PiS, ale do tej pory zgody na to nie wyrażał Jarosław Kaczyński. Z kolei z punktu widzenia nie-pisowskiej opinii publicznej Suwerenna Polska była chyba najbardziej szkodliwym politycznym środowiskiem w Polsce XXI wieku.

Niestety, jej zjednoczenie z PiS nie likwiduje problemu – przesuwa za to główną partię opozycji ku radykalnie prawicowym, populistycznym, antysystemowym pozycjom oraz wprowadza w jej szeregi zdyscyplinowane, zdeterminowane grono szczególnie agresywnych, skrajnych, a przy tym medialnie sprawnych polityków, którzy dzięki akcesji do PiS zyskają nowe możliwości oddziaływania na to, jak wygląda polska scena polityczna na prawo od PSL.

Konsekwencje nieudanego buntu

Suwerenna Polska narodziła się – jako Solidarna Polska – jesienią 2011 roku, u progu Sejmu VII kadencji. Zbigniew Ziobro – wtedy europoseł – wykorzystał drugą z rzędu porażkę PiS w wyborach z października 2011 roku do przeprowadzenia frontalnego ataku na władze partii, z prezesem Kaczyńskim na czele. W odpowiedzi Komitet Polityczny PiS wykluczył Ziobrę z partii, a wraz z nim dwóch innych najgłośniejszych „malkontentów”: Jacka Kurskiego i Tadeusza Cymańskiego.

W reakcji na to, jeszcze przed oficjalnym rozpoczęciem prac nowego Sejmu, grupa 16 posłów PiS utworzyła klub Solidarna Polska. Secesja miała być wtedy środkiem nacisku na Kaczyńskiego, próbą wymuszenia na kierownictwie PiS ponownego przyjęcia do partii trójki wyrzuconych polityków i rozpoczęcia dyskusji o zmianie strategii. Kaczyński nie jest jednak politykiem, który ulegałby takim szantażom, zwłaszcza gdyby miały w jakikolwiek sposób ograniczyć jego zupełną kontrolę nad partią. Sopolowcy zostali zostawieni sami sobie.

Cała historia formacji Ziobry jest pokłosiem tego nieudanego buntu z 2011 roku. Groźba założenia własnej partii przez Ziobrę miała zmusić Kaczyńskiego do ustępstw, prezes PiS nie przejął się jednak szantażem i niedoszły delfin został z Solidarną Polska jak Himilsbach z angielskim. Własna partia miała dla Ziobry sens tylko jako narzędzie do powrotu do PiS, a najlepiej do zdobycia kontroli nad starą partią.

W efekcie Solidarna Polska sprawiała od początku wrażenie partii nie do końca przekonanej o sensie własnego istnienia jako samodzielny polityczny podmiot. Myląca była choćby nazwa partii: tematy solidarności społecznej, nierówności, pomocy najuboższym po prostu nigdy jej nie interesowały. Jedynym z tworzących Solidarną Polskę polityków, który je w ogóle podejmował, był Tadeusz Cymański – co też na ogół ograniczało się do wygłaszania memicznych wypowiedzi. Solidarna Polska nie gromadziła socjalnego skrzydła dawnego PiS, tylko osoby skłócone z Kaczyńskim, które chcąc odróżnić się od PiS, przesuwały się na coraz bardziej radykalnie prawicowe pozycje.

Problemy Suwerennej Polski pogłębiało to, iż Ziobro okazał się po prostu niekompetentnym partyjnym liderem. Jak podsumował to Jacek Kurski: „delfin okazał się leszczem, jeżeli nie leszczykiem, który pozbawiony jest wizji, pomysłu, wyposażony w charyzmę trzęsącej się galarety”. Przełożyło się to wszystko na wynik partii w jedynych wyborach, w których samodzielnie wystartowała: do Parlamentu Europejskiego w 2014 roku. Solidarna Polska zdobyła w nich poparcie na poziomie 3,98 proc., co przy niskiej frekwencji na poziomie niecałych 24 proc. przełożyło się na zaledwie 281 tys. głosów.

Polityczne życie Solidarnej Polski uratował wtedy Kaczyński, pozwalając jej wystartować w 2015 roku z list PiS, tworząc w ten sposób – jeszcze wspólnie z Polską Razem Gowina – Zjednoczoną Prawicę. Ten ruch miał wtedy z punktu Kaczyńskiego polityczny sens. Prezes PiS nigdy nie lubił konkurencji z prawej flanki, kalkulował też, iż Ziobro, startując samodzielnie, urwie mu ten procent, dwa, które mogą przesądzić o tym, czy PiS będzie w stanie utworzyć nowy rząd, czy nie.

Nigdy nie było tak spartaczonej reformy

Po 2015 roku Ziobro i jego ludzie w ramach podziału stanowisk dostali Ministerstwo Sprawiedliwości. I to oni, jako kierujące nim praktycznie na wyłączność środowisko, ponoszą odpowiedzialność za to, co po 2015 roku działo się z wymiarem sprawiedliwości.

„Deforma” sprawiedliwości to największe obciążenie w bilansie rządów PiS. Nie rozwiązała ona żadnych problemów polskiego sądownictwa – na czele z przewlekłością postępowań – wprowadziła za to do niego nieznany nigdy wcześniej chaos, z którego ciągle nie widać wyjścia rok po przegranych przez PiS wyborach. Najlepsze, co można powiedzieć o „reformach” wymiaru sprawiedliwości, to to, iż nie się powiodły – gdyby bowiem zostały doprowadzone do końca, to PiS podporządkowałby sobie najważniejsze sądy, tak jak udało się mu to zrobić z Trybunałem Konstytucyjnym.

Oczywiście nie jest tak, iż gdyby nie Ziobro, Kaczyński nie próbowałby podporządkować sobie sądownictwa. Pomysł na sądy kontrolowane przez polityków od dawna stanowił centrum ustrojowego projektu Kaczyńskiego, nie był autorskim wkładem Ziobry w Zjednoczoną Prawicę. Olbrzymią winę za to, gdzie się dziś znajdujemy, ponosi też prezydent Duda. Kryzys praworządności zaczął się od zaprzysiężenia przez niego trójki sędziów-dublerów, to z kancelarii prezydenta wyszły dwie najbardziej destrukcyjne dla sądownictwa ustawy: o Sądzie Powszechnym oraz o Krajowej Radzie Sądownictwa.

Ustawy te powielały jednak w dużej mierze pomysły, jakie pojawiały się w regulujących te same obszary projektach przygotowanych w Ministerstwie Sprawiedliwości – które szły jeszcze dalej w próbach podporządkowania sądów władzy polityków, zwłaszcza ministra sprawiedliwości i prokuratora generalnego.

Istotne znaczenie miało też to, kto realizował pomysł obozu Zjednoczonej Prawicy na sądy. Gdyby robił to ktoś inny niż Ziobro i jego padawani, to „deforma” mogłaby nie być aż tak destrukcyjna, chaotyczna i robiona z buta. Być może ktoś inny hamowałby najbardziej szkodliwe pomysły Kaczyńskiego. Albo nie dopuścił do tego, by w Ministerstwie Sprawiedliwości zainstalowała się grupa hejterów, organizująca kampanie pomówień przeciw sędziom niezgadzającym się z polityką resortu.

Autorskim wkładem Ziobry było też kompletne podporządkowanie prokuratury kierownictwu politycznemu, co umożliwiło rozpięcie ochronnego parasola nad obozem prawicy na niespotykaną wcześniej skalę. Ziobro próbował zabetonować swoje wpływy w prokuraturze przy pomocy nowej ustawy, przyjętej tuż przed wyborami w 2023 roku. Przekazała ona najważniejsze kompetencje w ręce prokuratora krajowego, którego nie można odwołać bez zgody prezydenta. Betonowanie nie udało się tylko dlatego, iż mianowany na podstawie nowej ustawy prokurator krajowy Dariusz Barski – bliski współpracownik Ziobry i świadek na jego ślubie – został przywrócony ze stanu spoczynku na podstawie nieobowiązujących w momencie jego powołania przepisów.

Z drugiej strony, być może z punktu widzenia demokracji liberalnej w Polsce to lepiej, iż reform podważających niezawisłość sądownictwa nie wprowadzało środowisko bardziej politycznie kompetentne, sprytniejsze, zdolne uzyskać szersze poparcie sędziów dla swoich pomysłów.

Czy ziobryści przegrali PiS wybory?

Tuż przed sobotnim zjednoczeniem były szef kancelarii premiera Morawieckiego, Michał Dworczyk zadeklarował w wywiadzie dla TVN24, iż jest przeciw zjednoczeniu PiS z Suwerenną Polską i iż to właśnie tej partii Zjednoczona Prawica zawdzięcza utratę władzy. Ta opinia jest dość powszechna w środowisku skupionym wokół Mateusza Morawieckiego. I jest w niej sporo prawdy, choć wymaga pewnego zniuansowania.

Ziobro bez wątpienia przyczynił się bardziej niż jakikolwiek inny polityk PiS do klęski tej partii w 2007 roku. Wtedy antypisowski elektorat do urn pchnęły ekscesy rządów Marcinkiewicza i Kaczyńskiego, mające twarz Ziobry: samobójstwo Barbary Blidy podczas próby jej zatrzymania przez policję, sprawa doktora G., afera gruntowa, mająca wrobić Andrzeja Leppera w korupcję. W 2023 roku powodów utraty władzy przez Zjednoczoną Prawicę było znacznie więcej niż wyczyny sol-, a później suwpolowców.

Do zmiany władzy rok temu znacząco przyczynił się bowiem także wyrok Trybunału Przyłębskiej, piątka dla zwierząt, „kurszczyzna” w TVP, afera wizowa i problemy z ukraińskim zbożem, ogólne zmęczenie partią rządzącą od ośmiu lat. Do tych wszystkich czynników SuwPol dołożył jednak kilka swoich istotnych cegiełek – nie tylko jako partia dająca twarz nieszczęsnym „deformom” sądownictwa.

Suwerenna Polska ustawiła się jako najbardziej antyeuropejskie skrzydło obozu Zjednoczonej Prawicy. Z Ziobrą i jego ludźmi na pokładzie Zjednoczonej Prawicy opozycji łatwo było straszyć polexitem, do jakiego doprowadzą dalsze rządy Kaczyńskiego. W oczach opinii publicznej to opór Ziobry i jego konflikt z Morawieckim odpowiadał za zablokowanie przysługujących Polsce środków z KPO – co szkodziło nie tylko Suwerennej Polsce, ale całemu prawicowemu obozowi.

Szeroko opisywana w mediach afera Funduszu Sprawiedliwości – który Suwerenna Polska, jak wszystko na to wskazuje, praktycznie sobie „sprywatyzowała” jako fundusz wyborczy – przyczyniła się do obrazu rządów PiS jako czasu wyjątkowej korupcji. Wreszcie Suwerenna Polska przyjęła i narzuciła całemu obozowi Zjednoczonej Prawicy model polityki skrajnie polaryzującej, agresywnej, populistycznej, sięgającej po radykalnie prawicowe treści. Taka polityka pozwalała podbierać wyborców Konfederacji i konsolidowała twardy elektorat, ale też odstraszała od Zjednoczonej Prawicy „normalsów”. Obecność Ziobry w szeregach Zjednoczonej Prawicy z pewnością nie zwiększała też koalicyjnej zdolności tej partii.

Więc tak, Suwerenna Polska znacząco przyczyniła się do tego, iż PiS już nie rządzi – choć nie w takim stopniu, w jakim Zbigniew Ziobro przyczynił się do utraty władzy przez PiS w 2007 roku.

Na tle drużyny Ziobry Kaczyński wygląda jak rozsądna opcja

Teraz PiS wchłania Suwerenną Polskę – co niestety oznacza, iż politycy tej partii zmienią też partię Kaczyńskiego, przesuwając ją jeszcze bardziej ku skrajnej, populistycznej prawicy, skupionej na podsycaniu antyeuropejskiej retoryki i prowadzeniu wojen kulturowych, a nie na rozwiązywaniu jakichkolwiek problemów.

Spójrzmy zresztą na wspólną deklarację podpisaną w sobotę przez liderów obu środowisk, Jarosława Kaczyńskiego i zastępującego chorego Ziobrę Patryka Jakiego. Ma ono formę 10 zobowiązań. Tylko jedno – kontynuowanie programów społecznych – jakkolwiek odnosi się do realnych problemów zwykłych wyborców. Poza tym mamy „rozliczenie ekipy Tuska”, przygotowanie nowej konstytucji, odrzucenie Zielonego Ładu, walkę przeciw zmianom traktatów europejskich, w tym „obronę polskiej suwerenności” w przypadku „wychodzenia poza traktaty” przez instytucje Unii – co ma wyraźny polexitowy „vibe”. Oprócz tego dominują tematy wojen kulturowych: walka z ideologią gender, populizm urbanistyczny obiecujący obronę „wolności do samochodu i wyboru źródeł ogrzewania” – zabrakło tylko czegoś o walce z rzekomo narzucanym przez Brukselę przymusem jedzenia robaków.

PiS, konsolidując elektorat, będzie coraz bardziej mówił podobnym językiem. Tym bardziej iż partię zasiliła grupa młodych, zdeterminowanych polityków, doskonale potrafiących posługiwać się mediami społecznościowymi i robić wokół siebie sporo hałasu. Wśród tych polityków nie ma przy tym nikogo, kto miałby jakąkolwiek realną wiedzę na jakiś konkretny temat, kto potrafiłby prowadzić inną politykę niż tę opartą na skrajnej polaryzacji czy hejcie.

Wprowadzenie takich osób do polskiej polityki – Dariusza Mateckiego, Sebastiana Kalety, Jacka Ozdoby, Janusza Kowalskiego – to kolejna „zasługa” Ziobry dla polskiej demokracji. Gdy patrzy się na nowe pokolenie prawicy o suwpolowym rodowodzie, to naprawdę można tylko życzyć Jarosławowi Kaczyńskiemu sporo zdrowia i długich rządów w PiS.

Idź do oryginalnego materiału