

- Zdaniem rozmówcy Onetu wprowadzanie nowych stawek celnych przez Amerykanów może skończyć się choćby podwójnym wzrostem ceny iPhone’a dla polskiego konsumenta
- Jednocześnie Chińczycy mogą przekierować wytwory swoich mocy produkcyjnych na rynek europejski
- Podobnie może być na rynku wewnątrzunijnym. – Dla przykładu, jeżeli Francuzi nie będą chcieli sprzedać swojego wina z tym ogromnym narzutem celnym ze strony Stanów Zjednoczonych, to przecież korzystniej przysłać je do nas – przewiduje prof. Ryszard Piasecki
- Więcej takich komentarzy znajdziesz na stronie głównej Onetu
– Obecny prezydent podważa 45 lat amerykańskiej polityki globalizacji. I jeszcze dłuższy okres promowania wolnego handlu na świecie przez Stany Zjednoczone. Dlatego zmiana kursu jest tak dotkliwa i zaskakująca – mówi o nowych stawkach celnych, wprowadzanych przez Donalda Trumpa, prof. Ryszard Piasecki z Katedry Ekonomii i Rozwoju Uniwersytetu Łódzkiego (UŁ).
Jednak z rozmówcą Onetu doszukaliśmy się korzyści, które może uzyskać polski konsument na skutek międzynarodowego zamieszania, powodowanego przez amerykańskiego prezydenta. Z tym iż na pewno te korzyści nie dotyczą fanów marek ze Stanów Zjednoczonych.
Ekonomista przypomina: to Amerykanie byli promotorami obniżek ceł
– Przez ostatnie dziesięciolecia to Amerykanie byli promotorami obniżek ceł, których średni poziom w pierwszych latach po II wojnie światowej wynosił aż 40 proc. Robili to najpierw przez porozumienie GATT , potem przez WTO i w 2010 r. ten poziom obniżył się do ok. 3 proc. – przypomina prof. Piasecki.
Przypomnijmy, co się zmienia.
Według danych Unii Europejskiej (przytaczanych przez Deutsche Welle w miniony weekend), średnia stawka celna w handlu między krajami UE a Stanami Zjednoczonymi wynosiła ostatnio „około jednego procenta po obu stronach” (choć np. wspólnota stosuje 10 proc. cła na auta osobowe, importowane spoza Unii – w tym amerykańskie).
Jednak Trump od 2 kwietnia wprowadził minimalną 10 proc. stawkę celną na towary ze wszystkich państw handlujących ze Stanami Zjednoczonymi. Zaś od 9 kwietnia w życie wejdą dodatkowe stawki dla 57 państw posiadających nadwyżkę w handlu towarami z Ameryką: cło na towary unijne będzie wynosić 20 proc., a stawka dla towarów chińskich – aż 54 proc. (po zsumowaniu dodatkowej 34-procentowej taryfy z ogłoszoną wcześniej 20-procentową).
„Odwet” UE? Raczej w „big techy”
– Jeśli Amerykanie zaczną naliczać cło po tej 54-procentowej stawce na przykład za podzespoły do iPhone’ów, które produkowane są w większości przecież w Chinach, a potem te amerykańskie przecież iPhone’y będą jeszcze „odwetowo” oclone przez UE, to ich cena dla polskiego konsumenta zwiększy się choćby dwukrotnie – przewiduje prof. Piasecki.
Jednak ekonomista z UŁ wcale nie jest pewny, czy UE zareaguje właśnie „odwetowym” uderzeniem w amerykańskie towary. Według prof. Piaseckiego ten „odwet” może raczej polegać na nowym sposobie opodatkowania tzw. big techów ze Stanów Zjednoczonych, czyli potężnych koncernów technologicznych jak Google czy Meta (czyli właściciel m.in. Facebooka).
Tańsze telefony chińskich marek?
A co to za korzyści, których mogą spodziewać się Polscy konsumenci – o ile nie są fanami marek amerykańskich?
– Warto się zastanowić, czy przy takim zachowaniu Amerykanów Chińczycy nie zwiększą swojego eksportu także do Polski. Ja korzystam ze telefona marki chińskiej i jestem zadowolony. A przy takim zwiększeniu chińskiej podaży i przekierowaniu uwolnionych mocy wytwórczych Chin na rynki europejskie pewnie u nas ceny takich urządzeń spadną. Zatem, jeśli komuś nie zależy akurat na iPhone’ie, a kupuje telefona, może na zamieszaniu skorzystać – mówi prof. Piasecki.
Podobnie może być na rynku wewnątrzunijnym.
– Dla przykładu, jeśli Francuzi nie będą chcieli sprzedać swojego wina z tym ogromnym narzutem celnym ze strony Stanów Zjednoczonych, to przecież korzystniej przysłać je do nas, choćby zmniejszając trochę ceny – przewiduje ekspert.
„Trump może się ugiąć”
Jednak prof. Piasecki wcale nie jest przekonany, czy stawki zaplanowane do wprowadzenia z datą 9 kwietnia na pewno wejdą w życie – a jeżeli tak, czy długo się utrzymają.
– Trump może się ugiąć pod naciskiem amerykańskich przedsiębiorców, zaniepokojonych aktualnym zamieszaniem – mówi ekonomista z UŁ. Przykładem tego zamieszania były poniedziałkowe spadki na otwarciu giełdy w Nowym Jorku. Potem jej indeksy odbiły, by znów nurkować (gdy kończyliśmy rozmowę).
Takie „rollercoastery” są z niepokojem obserwowane przez Amerykanów, bowiem oni – co podkreśla prof. Piasecki – lokują w giełdzie swoje pieniądze na przyszłe emerytury.