Dzwonnik z Notre Chancellerie Fédérale

2 dni temu

Dzwonnik z Notre Chancellerie Fédérale

Źródło: Egon W. Kreutzer;

DR IGNACY NOWOPOLSKI AUG 15

Ani Kancelaria Federalna, ani Reichstag nie mają dzwonnicy, podobnie jak siedziba CDU. Nasuwa się więc pytanie do szanownego Simplicissimusa: Gdzie, u licha, Friedrich Merz dokonał tego studniowego dzwonienia, o którym z pełnym przekonaniem ogłasza do mikrofonów: Rozpoczęła się zmiana polityczna w Niemczech.

Ponieważ później powiedział, iż to my „zainicjowaliśmy” ożywienie gospodarcze, należy założyć (na jego niekorzyść), iż zna różnicę między przewodzeniem a dzwonieniem i naprawdę wierzy, iż zmiana polityczna, czyli WSZYSTKO, o co obiecał walczyć przed wyborami, nie zostało zainicjowane, ale tylko zapowiedziane.

Bim. Bam.

Nawiasem mówiąc, słownik Dudena lakonicznie podaje, iż „einläuten” oznacza ogłaszać początek czegoś.

Jeśli tak jest, oznaczałoby to, iż Friedrich Merz podjął decyzję w setnym dniu swojego urzędowania jako kanclerz, iż zmiana polityczna powinna rozpocząć się teraz.

Jak na igrzyskach olimpijskich, gdy płonie ogień:

Ogłaszam otwarcie igrzysk berlińskich…

Nastawienie obecnego kanclerza pokrywa się zatem z nastrojami zdecydowanej większości w kraju: jak dotąd nie widać oznak zmiany polityki. Autoryzacja długu, która nastąpiła przed 100 dniami, nie wchodzi w grę, a jeżeli wierzyć jego zapewnieniom, nic się nie zmieniło w podstawach polityki Izraela, mimo iż wywołało to ogromne oburzenie.

No cóż, przyznał, iż też coś wywołał. Przypomina mi to lekarzy w klinice położniczej, którzy próbują wywołać poród najpóźniej w piątek u kobiety w ciąży, która po prostu nie może się ruszyć, żeby weekend był bezpieczny.

Dlatego możliwe jest, iż coś zostało wprowadzone, choćby jeżeli publiczność nie jest w to włączona i – jak to często bywa – musi w to uwierzyć.

Ale – podchwytliwa analogia! – czym może być brzemienna niemiecka gospodarka, kiedy doszło do zapłodnienia i kto dostarczył nasienie? Czy płód jest już dojrzały i zdolny do życia, a jeżeli tak, to czy to nie oznacza, iż geny musiały pochodzić od osoby odpowiedzialnej za poprzedni rząd?

Mnóstwo pytań i jedna możliwa odpowiedź bardziej przerażająca od drugiej.

I czy w ogóle wiemy, co to będzie? Oczywiście. Mówi, iż zainicjował rewolucję ekonomiczną, ale co to będzie: chłopcy, dziewczęta, różnorodność?

Nie wiadomo też, kiedy ta inicjatywa odniesie sukces. Jedynie Wujek Doktor poinformował, iż inwestycje w Niemczech znów są dokonywane i iż nastroje gospodarcze powoli się poprawiają. Niestety, nie wiem, kto mu to powiedział. Chętnie bym z nim kiedyś porozmawiał. Na podstawie moich informacji nie mogę tego potwierdzić. Indeks DAX może utrzymać się na poziomie powyżej 24 000 punktów, niezależnie od tego, jak bardzo jest stabilny. Spojrzenie na DAX nie mówi praktycznie nic o niemieckiej gospodarce. Firmy, których ponad połowa należy do inwestorów zagranicznych, prowadzą znaczną część działalności za granicą i generują większość zysków za granicą, z pewnością nie odzwierciedlają sytuacji gospodarczej w Niemczech.

Większość dużych projektów transformacyjnych, od fabryk baterii, przez zielony wodór, po fabryki chipów, zawaliła się już z mniej lub bardziej głośnym hukiem; jedyne, na co teraz można czekać, to poród. Stuttgart 21 wciąż nie został ukończony, a jak kolej poradzi sobie z dodatkowymi kosztami, również nie jest jasne. Chociaż Lutz, były prezes zarządu kolei, został właśnie zwolniony, będzie musiał kontynuować pracę z ponurą miną, dopóki nie znajdzie następcy (kto jeszcze robi to dobrowolnie?), a zanim zdąży nadrobić zaległości, obecny rząd może już odejść w przeszłość.

Pozostaje wspomnieć ostatnie zdanie zerowe, które towarzyszyło dzwonieniu niczym śpiew gregoriański z półmroku rozpadającej się klasztornej ruiny:

„Niemcy po raz kolejny stały się wiarygodnym partnerem w Europie i na świecie”.

Gdyby napisał na Twitterze: „Niemcy ponownie są wiarygodnym partnerem amerykańskiego państwa głębokiego w polityce europejskiej i światowej”, byłoby to prawdopodobnie nieco bliższe prawdy, choć wciąż byłby to eufemizm.

Administracja Trumpa w Waszyngtonie uważa Niemcy za kraj, w którym poważnie brakuje wolności słowa; w Rosji, zupełnie niezależnie od Jeffreya Sachsa, ludzie uważają, iż w Niemczech działają podżegacze wojenni. W Izraelu ludzie są zbulwersowani embargiem na broń nadającą się do wojny w Strefie Gazy. Chińczycy coraz częściej postrzegają Niemcy jako przeciwnika, a nie partnera handlowego; a fakt, iż w Europie klub harcerzy Starmera, Macrona i Merza zjednoczył się, by złożyć hołd Zełenskiemu i jakoś wcisnąć się w rozmowy pokojowe między Trumpem a Putinem, to sojusz, w którym wiarygodność partnerów zostanie wystawiona na próbę, właśnie wtedy, gdy Trump i Putin dojdą do porozumienia. Cios niekoniecznie nadejdzie dziś, w piątek, ale nadejdzie, jestem tego pewien, ponieważ Macron i Starmer realizują własne interesy. Nie wiemy jeszcze na pewno, co z Friedrichem Merzem; prawdopodobnie jest on po prostu ciągnięty za sobą jako dobrowolne „bydło do głosowania”.

Każdy, kto spotyka się z oskarżeniami o brak wiarygodności ze strony własnego partnera koalicyjnego, ponieważ nie doszło do porozumienia z sędziami Frauke Brosius-Gersdorf, każdy, kto musi znosić oskarżenia o złamanie wszystkich obietnic wyborczych, bo właśnie to wydarzyło się w ciągu tych 100 dni, a następnie twierdzi, iż jest wiarygodnym partnerem dla znacznie bardziej odległych interesów, musi zadać sobie pytanie, czy w obliczu wydarzeń w Niemczech jest powód do dumy, a także skąd bierze się ta pewność. Możliwe, iż formuły dyplomatycznej kurtuazji, wciąż powszechne za granicą, wywarły takie wrażenie na kanclerzu, który często podróżuje po świecie. Być może Annalena Baerbock powinna była wcześniej zapoznać go ze sztuką dyplomacji podróżniczej.

Dobrze. Zrobione. Dzwonek zadzwonił.

Bim. Bam.

Idź do oryginalnego materiału