Przemówienie Jarosława Kaczyńskiego podczas wtorkowych obchodów miesięcznicy smoleńskiej na Placu Piłsudskiego przeszło do historii jako jedno z najbardziej osobliwych wystąpień lidera PiS.
Prezes, odnosząc się do wyboru nowego prezydenta Karola Nawrockiego, snuł wizje końca „haniebnych wydarzeń” i „agentury Putina”, mieszając politykę z religijnymi apelami o zbawienie przeciwników. To dziwaczne połączenie retoryki spiskowej i osobistej spowiedzi nie tylko raziło sztucznością, ale i ujawniło, jak bardzo Kaczyński odcina się od rzeczywistości, w której rząd Donalda Tuska cieszy się poparciem większości Polaków.
Kaczyński rozpoczął od nadziei na lepsze czasy dzięki nowemu prezydentowi, sugerując, iż obecne problemy Polski – w tym zakłócanie miesięcznic – dobiegną końca. „Mamy nowego prezydenta. Mamy nadzieję, iż to wszystko, co tak bardzo dzisiaj szkodzi Polsce, się skończy” – powiedział, wskazując na rzekomą działalność „putinowców” i „agentury Putina” pod osłoną policji. Teorie o spisku, choć od lat obecne w narracji PiS, brzmiały tym razem szczególnie groteskowo, zwłaszcza iż brak jakichkolwiek dowodów na takie działania został zignorowany. Oskarżenia o „haniebny napis” czy „działanie pod osłoną policji” to typowa dla Kaczyńskiego retoryka, która ma mobilizować jego zwolenników, ale w obliczu stabilnego rządu Tuska wydaje się coraz bardziej oderwana od faktów.
Kulminacją dziwaczności było wyznanie o spowiedzi. Kaczyński zrelacjonował, iż ksiądz polecił mu modlić się za prześladowców, co prezes zinterpretował jako wezwanie do modlitwy za przeciwników, w tym za Arkadiusza Szczurka i innych „bojówkarzy Tuska” zakłócających uroczystości. „Będę się za was modlił, abyście po odebraniu słusznej kary nawrócili się i zostali zbawieni” – stwierdził z wyraźnym grymasem moralnej wyższości. To osobiste wtrącenie, choć może miało zabrzmieć jak gest pojednania, przerodziło się w osobliwy akt politycznej zemsty, podszyty groźbą kary. Taki teatralny gest tylko podkreślił, jak bardzo Kaczyński traci kontakt z rolą lidera opozycji, przerzucając się na rolę samozwańczego moralisty.
Uroczystości miesięcznic od lat budzą kontrowersje, ale tym razem Kaczyński posunął się za daleko, mieszając sacrum z profanum. Oskarżanie przeciwników politycznych o agenturalność i wplatanie w to osobistych przeżyć z konfesjonału to krok, który bardziej przypomina performance niż polityczne wystąpienie. Jego słowa o „końcu haniebnych wydarzeń” brzmią jak pobożne życzenia, ignorujące fakt, iż rząd Tuska, poparty przez większość Sejmu, nie zamierza ustępować pod naciskiem PiS. Nowo wybrany prezydent Nawrocki, choć związany z PiS, nie ma mandatu do obalania demokratycznych decyzji, co Kaczyński zdaje się pomijać.
Dziwaczność przemówienia Kaczyńskiego wynika nie tylko z jego treści, ale i kontekstu. Polska pod rządami Tuska stabilizuje się gospodarczo i międzynarodowo, a miesięcznice, choć ważne dla części społeczeństwa, tracą na znaczeniu jako narzędzie polityczne. Lider PiS, zamiast zaproponować konstruktywną opozycję, ucieka w świat spisków i religijnych apeli, co może odstręczać choćby jego własnych zwolenników. Obraz „bojówkarzy Tuska” i „agentury Putina” malowany przez Kaczyńskiego jest karykaturą rzeczywistości, a jego modlitwa za wrogów – raczej politycznym teatrem niż szczerym gestem.
Polacy zasługują na debatę opartą na faktach, a nie na dziwactwach i insynuacjach. Przemówienie Kaczyńskiego na Placu Piłsudskiego było smutnym świadectwem, jak bardzo PiS oddala się od racjonalnej polityki, zatapiając się w własnych mitach. Czas, by opozycja znalazła nowego lidera, który zrozumie, iż władza wymaga argumentów, a nie modlitewnych wezwań.