Dyplomacja nie może czekać. Nawrocki na kursie kolizyjnym z interesem państwa

8 godzin temu
Zdjęcie: Nawrocki


Spór o nominacje ambasadorskie, który jeszcze kilka miesięcy temu wydawał się rutynowym napięciem między rządem a Pałacem Prezydenckim, dziś urasta do rangi jednego z najpoważniejszych zgrzytów w polityce zagranicznej państwa. Z jednej strony – minister spraw zagranicznych Radosław Sikorski, który od początku kadencji stawia na aktywną dyplomację i odbudowę polskiej pozycji w Europie. Z drugiej – prezydent Karol Nawrocki, coraz częściej oskarżany o blokowanie kluczowych decyzji kadrowych.

Sikorski nie zamierzał już owijać w bawełnę. W swoim wpisie na platformie X uderzył precyzyjnie w punkt, który od tygodni irytuje partnerów Polski na arenie międzynarodowej: „Pan Prezydent zamiast interweniować u swego patrona w Waszyngtonie, atakuje Unię Europejską i Ukrainę. Nie podpisuje nominacji ambasadorskich 40 polskim dyplomatom. Nie, bo nie” — napisał minister.

Ton, choć ostry, oddaje frustrację resortu spraw zagranicznych, który od miesięcy czeka na zielone światło dla obsady placówek na najważniejszych kierunkach strategicznych. Warszawa, Berlin, Bruksela, Kijów, Waszyngton — to nie są dziś miejsca, które mogą pozwolić sobie na dyplomatyczne próżnie. A jednak próżnie powstają, bo głowa państwa blokuje nominacje, nie przedstawiając merytorycznego uzasadnienia.

Sikorski w swoim wpisie celowo odwołał się do obecnego kontekstu międzynarodowego: wojna za wschodnią granicą, napięcia w relacjach USA–Rosja, niepewność co do przyszłej architektury bezpieczeństwa europejskiego. W takiej sytuacji każde państwo utrzymujące relacje z sojusznikami i partnerami wzmacnia swoją pozycję. Polska tymczasem – jak ostrzegają dyplomaci – podcina własne możliwości wpływu na decyzje strategiczne.

Minister ma świadomość, iż brak ambasadorów to brak oczu i uszu państwa. To nie tylko symboliczny problem, ale realna utrata zdolności analitycznych, kontaktowych i negocjacyjnych. Dyplomacja nie działa w próżni – nie można jej prowadzić zza biurka w Warszawie.

Dlatego tak mocno wybrzmiały słowa Sikorskiego: „Wojna u granic i szykuje się reset amerykańsko-rosyjski”. To przypomnienie, iż Polska, jeżeli chce być poważnym graczem, musi mieć profesjonalną reprezentację w miejscach, gdzie zapadają decyzje dotyczące naszego bezpieczeństwa.

Prezydent Nawrocki zdaje się jednak traktować politykę zagraniczną nie jako sferę państwowej odpowiedzialności, ale jako pole do manifestowania własnej nieufności wobec rządu. Strategia „nie, bo nie”, o której pisze Sikorski, coraz bardziej przypomina ucieczkę od debaty merytorycznej. Brakuje argumentów, pojawia się jedynie gest odmowy – suchy, milczący, politycznie kosztowny.

Obsadzenie 40 placówek to nie kaprys ministra. To fundament funkcjonowania polskiej dyplomacji. Żaden kraj europejski nie pozwoliłby sobie na podobny paraliż, a już na pewno nie kraj położony między Rosją a Unią Europejską, w kluczowym momencie procesu definiowania powojennego ładu w regionie.

Nawrocki, zamiast wzmocnić współpracę z rządem, stawia się poza nią – i co gorsza, poza logiką interesu narodowego. To ryzykowne, krótkowzroczne i politycznie niezrozumiałe.

Ostrość słów ministra nie wynika z emocji, ale z poczucia odpowiedzialności. Sikorski, jako jeden z najbardziej doświadczonych polskich polityków międzynarodowych, doskonale wie, jak działa świat dyplomacji: brak ambasadora w stolicy sojusznika jest odbierany jako sygnał niepoważnego traktowania relacji.

Dlatego minister zdecydował się na publiczną krytykę. Nie po to, by eskalować konflikt, ale by zmusić Pałac Prezydencki do działania. Dyplomacja nie może być zakładnikiem wewnętrznych sporów ani przedmiotem symbolicznych gestów prezydenta, który – jak mówią urzędnicy MSZ – „od miesięcy trzyma dokumenty w szufladzie”.

Sikorski postawił sprawę jasno: odwlekanie nominacji szkodzi Polsce. A skoro w ciszy gabinetów rozmowy nie przyniosły efektu, przyszła pora na jasny komunikat.

W sporze między Sikorskim a Nawrockim rysuje się prosty podział: z jednej strony aktywne działanie na rzecz bezpieczeństwa i podmiotowości Polski, z drugiej – prezydenckie blokowanie procesu, który powinien być czysto techniczny. To nie rząd wprowadza chaos w politykę zagraniczną. Chaos rodzi się tam, gdzie zabrakło decyzji, odwagi i odpowiedzialności.

A państwo potrzebuje dziś nie gestów odmowy, ale ludzi na stanowiskach. Potrzebuje dyplomatów, którzy będą bronić polskich interesów. I potrzebuje prezydenta, który rozumie, iż w geopolityce nie ma czasu w „nie, bo nie”.

Sikorski rozumie to doskonale. I dlatego tym razem jego słowa wybrzmiały tak mocno.

Idź do oryginalnego materiału