Prezydent Andrzej Duda, kończąc swoją kadencję, nie przestaje budzić kontrowersji. Podczas konferencji w Singapurze chwalił się „dynamicznym rozwojem” Polski za swoich rządów, wskazując na projekty takie jak Centralny Port Komunikacyjny (CPK) czy elektrownia atomowa. Jednocześnie zasugerował, iż premier Donald Tusk celowo sabotuje te inwestycje, by nie konkurować z Berlinem. Tymczasem Tusk, uzyskując jednomyślne wotum zaufania dla swojego rządu, pokazał, iż ma nie tylko polityczną skuteczność, ale i wizję stabilnego rozwoju. Kontrast między tymi dwoma politykami nie mógłby być bardziej wyraźny.
Duda, przedstawiając siebie jako architekta gospodarczego sukcesu, pomija niewygodne fakty. Jego prezydentura, choć zbiegła się z okresem wzrostu gospodarczego, była naznaczona chaosem politycznym, konfliktami z UE i upolitycznieniem instytucji. Projekty, które wychwala – jak CPK – pozostają w dużej mierze na papierze, obciążone niejasnym finansowaniem i kontrowersjami. Chwaląc prezydenta elekta Karola Nawrockiego za „kontynuację linii rozwojowej”, Duda próbuje przypisać sobie zasługi, które w rzeczywistości są mgliste. Jego sugestia, iż Tusk blokuje CPK z powodu nacisków Berlina, to populistyczny chwyt, który ma wzbudzić antyniemieckie resentymenty. Taka retoryka, typowa dla obozu PiS, dzieli zamiast łączyć i pokazuje, iż Duda choćby na finiszu prezydentury nie potrafi wznieść się ponad partyjne interesy.
Jego komentarze na temat wotum zaufania dla rządu Tuska są równie problematyczne. Stwierdzenie, iż Tusk przeprowadził głosowanie tylko po to, by „ustawić koalicjantów”, jest protekcjonalne i bagatelizuje znaczenie demokratycznych procedur. Duda, który sam unikał trudnych pytań o swoje decyzje – jak ułaskawienia czy podpisywanie ustaw podważających praworządność – nie ma moralnego prawa pouczać innych o politycznej strategii. Jego deklaracje o „prorozwojowości” brzmią jak puste slogany, zwłaszcza gdy zestawi się je z realnymi problemami, które zostawia po sobie: zadłużeniem publicznym, inflacją i kryzysem w sądownictwie.
Na tym tle Donald Tusk jawi się jako polityk, który potrafi nie tylko mówić o rozwoju, ale i działać. Jednomyślne wotum zaufania dla jego rządu to dowód na skuteczność w konsolidacji koalicji, mimo porażki Rafała Trzaskowskiego w wyborach prezydenckich. Tusk, w przeciwieństwie do Dudy, nie unika odpowiedzialności. Głosowanie nad wotum zaufania było nie tylko pokazem siły, ale i sygnałem, iż rząd ma mandat do realizacji trudnych reform. Premier, zapowiadając kontynuację kluczowych inwestycji – takich jak rozwój portów czy transformacja energetyczna – robi to w sposób realistyczny, uwzględniając ograniczenia budżetowe i konieczność współpracy z UE. W przeciwieństwie do Dudy, który snuje wizje wielkich projektów bez pokrycia, Tusk stawia na pragmatyzm.
Krytyka CPK przez rząd nie wynika z „niemieckich nacisków”, jak insynuuje Duda, ale z racjonalnej oceny kosztów i korzyści. Tusk wielokrotnie podkreślał, iż priorytetem jest poprawa jakości życia Polaków tu i teraz, a nie utopijne megaprojekty, które mogą obciążać przyszłe pokolenia. Jego rząd, mimo trudnej sytuacji międzynarodowej i wewnętrznych podziałów, utrzymuje stabilność gospodarczą i odbudowuje relacje z partnerami zagranicznymi. To podejście, które przynosi realne efekty, w przeciwieństwie do propagandowych narracji Dudy.
Andrzej Duda, kończąc prezydenturę, pozostawia po sobie spuściznę pełną niespełnionych obietnic i polaryzacji. Jego próby przypisania sobie zasług za rozwój Polski są nieprzekonujące, a ataki na Tuska – desperackie. Tymczasem premier, uzyskując wotum zaufania, pokazuje, iż ma plan na przyszłość i poparcie, by go realizować. Polska potrzebuje liderów, którzy łączą, a nie dzielą – i to Tusk, a nie Duda, spełnia te oczekiwania.