Duda spróbował wykpić Tuska. A wyszło, jak wyszło

2 dni temu
Zdjęcie: Duda


Były prezydent Andrzej Duda, od czasu zakończenia kadencji usiłujący odnaleźć swoją nową rolę w polskiej polityce (a częściej — poza nią), znów zabrał głos. Tym razem w swojej audycji w Kanale Zero postanowił podzielić się diagnozą, która — jak można przypuszczać — miała być przenikliwa, a wyszła jak zwykle. Według Dudy Donald Tusk od dwóch dekad prowadzi „otwartą wojnę” z prezydenturą, a zarazem ujawnia swój rzekomy „głęboki kompleks prezydentury”.

Warto pochylić się nad tym zdaniem, bo to rzadki przypadek, w którym ktoś tak skrupulatnie opisuje własne doświadczenia, przypisując je komu innemu. Duda mówi bowiem nie tylko o Tusku — mówi przede wszystkim o Dudzie.

Duda stwierdził, iż „w zachowaniu Donalda Tuska w ostatniej kampanii wyborczej ujawniło się kilka elementów: po pierwsze jego głęboki kompleks prezydentury”. Były prezydent lubi ten wątek: Tusk przegrał wybory w 2005 r. z Lechem Kaczyńskim, co — jak twierdzi Duda — premier „bardzo ciężko przeżył”.

Problem polega na tym, iż o Tusku mówią tak głównie ci politycy, którzy sami z prezydentury wychodzili z niedosytem, niewykorzystanym czasem lub zbyt silną lojalnością wobec partyjnego prezesa. Tę kategorię Duda spełnia idealnie.

Nieprzypadkowo więc jego opowieść o rzekomej wojnie Tuska z prezydenturą łatwo czytać jako próbę napisania historii alternatywnej, w której własne błędy i ograniczenia można zrzucić na cudze ambicje.

W audycji Duda wspomina, iż dopiero pracując u boku Lecha Kaczyńskiego zrozumiał, jak ostro Donald Tusk walczył z prezydentem. „Nie miałem żadnych wątpliwości, iż to jest walka absolutnie bez pardonu” — mówi.

Zadziwiające, iż w tej narracji nie ma ani słowa o tym, jak bardzo to obóz PiS uczynił z prezydentury Kaczyńskiego bastion politycznej konfrontacji. Ale w opowieści Dudy to Tusk jest antagonistą odwiecznym — kimś, kto „walczy z polską prezydenturą”.

W tej konstrukcji retorycznej Duda pełni rolę bohatera drugiego planu, który z perspektywy lat wraca, aby zdradzić, iż w gruncie rzeczy pilnował polskiej racji stanu, choć nikt wtedy tego nie docenił.

Były prezydent tłumaczy, iż Tusk walczył kolejno z Lechem Kaczyńskim, z Andrzejem Dudą, a dziś walczy z Karolem Nawrockim. Ta lista brzmi jak wyliczanka z politycznego kabaretu: każdy kolejny prezydent jest rzekomo ofiarą Tuska, niezależnie od tego, jak różne są ich style, poglądy czy kompetencje.

Mechanizm jest prosty: jeżeli każda krytyka urzędującego prezydenta jest „zadziwiającym atakiem”, to żaden prezydent związany z prawicą nie musi nigdy odpowiadać za swoje błędy. A było ich — delikatnie mówiąc — sporo. Od podpisów pod ustawami później uznawanymi za niekonstytucyjne, po publiczne wpadki i dyplomatyczne faux-pas, które wciąż żyją własnym internetowym życiem.

Najciekawsze jednak jest to, iż Duda kreśli ten obraz z pozycji człowieka, który do dziś nie potrafi zdecydować, jak chce zostać zapamiętany: jako strażnik Konstytucji? Współpracownik rządu? Ofiara Tuska? A może męczennik smoleńskiego mitu?

Jego występ w Kanale Zero sugeruje raczej coś innego: Duda próbuje pisać historię polityczną na nowo, tak aby nie bolało. Odwraca więc role — robi z siebie obrońcę prezydentury, a z Tuska jej niszczyciela. O Tusku można powiedzieć wiele, ale trudno przypisać mu odpowiedzialność za to, iż przez dekadę Duda zbyt często patrzył na Nowogrodzką, a zbyt rzadko na Konstytucję.

Duda mówi, iż Tusk „zwalcza prezydentów”. Ale w nowych warunkach politycznych to on sam zdaje się walczyć z cieniem własnej prezydentury — z jej ograniczeniami, kompromisami i politycznymi rachunkami sumienia.

Jego słowa o „kompleksach Tuska” brzmią więc jak uroczo niezamierzone odbicie: projekcja, której nie powstydziłby się terapeuta rodzinny.

I choć Duda próbuje tworzyć wielką narrację o wojnie o prezydenturę, to prawdziwą wojnę toczy dziś głównie o to, by ktokolwiek jeszcze traktował jego polityczne diagnozy poważnie.

Idź do oryginalnego materiału