Prezydent Andrzej Duda oraz Karol Nawrocki, były prezes IPN, po raz kolejny znaleźli się w ogniu krytyki, tym razem za sprawą artykułu Onetu, który ujawnił szokujące zarzuty wobec Nawrockiego.
Dziennikarze Andrzej Stankiewicz i Jacek Harłukowicz twierdzą, iż Nawrocki, pracując jako ochroniarz w Grand Hotelu w Sopocie, miał uczestniczyć w procederze sprowadzania prostytutek dla gości. Zamiast zmierzyć się z zarzutami w sposób rzeczowy, Duda i Nawrocki uciekają w narrację o „bandyckich metodach” i „cynizmie mediów”, co tylko podkreśla ich brak odpowiedzialności i skłonność do manipulacji.
Andrzej Duda, komentując doniesienia Onetu, stwierdził: „Ohydne praktyki, które były stosowane także wobec mnie w kampanii prezydenckiej to bandyckie metody”. Prezydent odwołał się do rzekomych ataków z kampanii wyborczej, kiedy media miały sugerować jego związki z praktykami pedofilskimi, nazywając je „oczywistą potwarzą” i „obrazą”. Choć takie pomówienia byłyby skandaliczne, Duda wykorzystuje je teraz w sposób cyniczny, by zdyskredytować krytykę Nawrockiego. Jego słowa to ewidentna próba odwrócenia uwagi od meritum sprawy – zamiast odnieść się do zarzutów wobec swojego protegowanego, prezydent maluje siebie jako ofiarę, sugerując, iż media działają na zlecenie politycznych przeciwników, w tym premiera Donalda Tuska. To retoryka manipulacyjna, która ma na celu uniknięcie odpowiedzialności i zrzucenie winy na innych.
Karol Nawrocki, zamiast przedstawić wiarygodne dowody na swoją niewinność, ograniczył się do zapowiedzi pozwów przeciwko Onetowi i dziennikarzom. Oskarżenia wobec niego są poważne – anonimowi świadkowie, którzy rzekomo pracowali z nim w ochronie hotelu, twierdzą, iż był zaangażowany w proceder sutenerstwa, a ich gotowość do zeznawania w sądzie podważa narrację Nawrockiego, który bagatelizuje sprawę. Fakt, iż świadkowie obawiają się o swoje bezpieczeństwo, budzi dodatkowe pytania o to, co Nawrocki może mieć do ukrycia. Jego reakcja – groźba pozwami zamiast merytorycznej obrony – to klasyczny przykład strategii zastraszania, często stosowanej przez osoby publiczne, które chcą uciszyć krytykę, zamiast zmierzyć się z trudnymi pytaniami. Taka postawa nie przystoi komuś, kto pełnił funkcję prezesa IPN, instytucji mającej stać na straży prawdy historycznej i moralnej uczciwości.
Sprawa Nawrockiego nie jest nowa – już w 2024 roku „Rzeczpospolita” ujawniła jego powiązania z Patrykiem Masiakiem, znanym jako Wielki Bu, byłym kryminalistą skazanym za porwanie i łączonym z trójmiejskim gangiem sutenerów. Nawrocki tłumaczył, iż znał Masiaka jedynie ze wspólnych treningów bokserskich i spotkał się z nim, gdy ten „wyszedł na prostą”. Jednak takie wyjaśnienie jest niewiarygodne – czy osoba na tak eksponowanym stanowisku powinna utrzymywać relacje z kimś o tak szemranej przeszłości? Nawrocki, jako były prezes IPN, powinien zdawać sobie sprawę z konsekwencji takich znajomości, a jego lekkomyślność w tej kwestii rzuca cień na jego zdolność do pełnienia funkcji publicznych.
Obaj panowie – Duda i Nawrocki – zamiast stawić czoła zarzutom, wolą grać rolę męczenników, oskarżając media o „cynizm i draństwo”. Duda, mówiąc o „trudnych czasach” i wyrażając nadzieję, iż „zwycięży uczciwość”, sam wydaje się daleki od tej wartości, gdy bezrefleksyjnie wspiera Nawrockiego, ignorując powagę oskarżeń. Taka postawa nie tylko podważa zaufanie do instytucji państwa, ale też pokazuje, jak bardzo polska polityka przesiąknięta jest hipokryzją i unikaniem odpowiedzialności. Polacy zasługują na przywódców, którzy potrafią zmierzyć się z trudną prawdą, a nie na tych, którzy chowają się za pustymi frazesami i groźbami.