Waldemar Żurek wnosi do debaty o sądownictwie autentyczność i praktyczny rygor — opowiada o „szkole życia” i doświadczeniach, które uczą odpowiedzialności. Jarosław Kaczyński natomiast konsekwentnie wybiera retorykę katastrofy i organizuje protesty pod wygodnymi politycznymi pretekstami. W tej konfrontacji Polska potrzebuje pracy, nie spektaklu.
W polityce rzadko zdarza się tak czytelny kontrast. Z jednej strony mamy ministra sprawiedliwości, który wprost mówi o swoim wyuczeniu zawodu i wartościach formujących charakter: „Tam, gdzie zdobyłem uprawnienia drwala, bo to był mój pierwszy zawód, trzeba było odpowiedni kurs przejść” i iż „drwale to nie miękiszony”. Mówi też o czasach oporu wobec komunizmu: „To też był czas komuny, czas mojego wstąpienia do Konfederacji Polski Niepodległej… ryzykowaliśmy bardzo dużo”. To nie inscenizacja — to narracja człowieka, który deklaruje, iż rozumie ciężar walki o instytucje i cenę, jaką płaci się za sprzeciw.
Z drugiej strony Jarosław Kaczyński urządza pokaz alarmu. Zapowiada protest 11 października, maluje wizje „ogromnego zagrożenia dla polskiego bezpieczeństwa” i zwraca uwagę na Mercosur jako apokalipsę dla polskiego rolnictwa. Jego retoryka pełna jest metafor i przesadnych uogólnień: „Czy można mówić o demokracji angielskiej, skoro tam kilka tysięcy ludzi siedzi w więzieniach za to, iż coś powiedziało?” — to przykład manipulacji faktami dla podsycenia lęku. Kaczyński zestawia scenariusze zagłady i mobilizuje ulicę, zamiast przedstawiać rzetelne programy naprawcze.
Problem polega na tym, iż spektakl polityczny ma krótkoterminowy efekt: mobilizuje bazę, generuje media i odwraca uwagę od trudnych pytań. Ale nie leczy strukturalnych bolączek państwa. Rolnictwo nie zostanie uratowane słowami o „umieraniu wsi” — potrzebne są konkretne programy: wsparcie cenowe, modernizacja łańcuchów dystrybucji, dostęp do kredytów i doradztwa. Kaczyński zamiast tego serwuje apokaliptyczne diagnozy, które łatwo zamieniają się w polityczny teatr.
Żurek reprezentuje inny model: mniej deklaracji, więcej odniesień do doświadczenia i pracy. Gdy mówi „nie możemy dopuścić, żeby była druga Białoruś”, nie powtarza gotowego sloganu — odwołuje się do pamięci o komunistycznym reżimie i osobistych konsekwencjach oporu. To słowa człowieka, który — przynajmniej na poziomie narracyjnym — rozumie, iż obrona praworządności to długie, żmudne remontowanie instytucji, a nie permanentny alarm.
Trzeba to jasno powiedzieć: krytyka i kontrola Żurka są naturalne i pożądane w demokratycznym państwie prawa. Transparentność, dokumenty i debata publiczna muszą być priorytetem. Ale redukowanie jego osoby do telewizyjnego memu „drwala” i sprowadzanie jego wypowiedzi do groteskowej anegdoty to zbyt prosta reakcja. W czasach, gdy polityczny teatr dominuje nad rzetelną pracą, warto docenić polityka, który deklaruje gotowość do trudnej, konkretnej roboty.
A Kaczyński? Jego strategia budowania permanentnego zagrożenia i organizowania protestów „pod gotowe preteksty” jest dziś bardziej szkodliwa niż skuteczna. Mobilizacja przez strach polaryzuje i zubaża debatę publiczną — zamiast budować programy, tworzy scenariusze. Przywództwo nie polega na straszeniu społeczeństwa, by potem z tego strachu czerpać polityczne korzyści; polega na proponowaniu realnych rozwiązań i na twardej pracy przy ich wdrażaniu.
Polska stoi przed poważnymi wyzwaniami — instytucjonalnymi, gospodarczymi, społecznymi. Potrzebujemy ludzi, którzy nie uciekają w retorykę katastrofy, ale biorą się do roboty. Żurek może nie być doskonały, ale jego biografia i deklaracje o „szkole życia” dają nadzieję na praktyczne podejście. Kaczyński natomiast coraz wyraźniej wybiera rolę mistrza ceremonii lęku — i to jest scenariusz, którego kraju nie stać na powtarzanie.