Cła, jak bomba atomowa, są bardzo przydatne do straszenia, ale użyte prowadzą do powszechnego zniszczenia – a tak skorzystał z ich Donald Trump – co prowadzi do sytuacji, w której trudno znaleźć zwycięzcę. I choćby gdyby jakimś cudem okazały się nim USA, będzie to pyrrusowy triumf.
Cła na zagraniczne towary i surowce, jakie wprowadził Donald Trump, będą w 2025 roku kosztować przeciętną amerykańską rodzinę 4-8 tysięcy dolarów. I to tylko w przypadku, gdy zaatakowane kraje nie zastosują odwetu, co jest nieprawdopodobne. Gdy odpowiedzą cłami, roczny koszt wojny handlowej dla amerykańskiej rodziny wzrośnie do 20 tysięcy dolarów. Najbardziej ucierpią najubożsi obywatele USA, większość z nich popadnie w nędzę. I jakąś ironią losu jest, iż to oni byli wyborcami Trumpa.
Oczywiście, jego działania uderzą w cały świat, zapłacą wszyscy, a ceną będą bankructwa, zubożenie, inflacja i bezrobocie, choć w skali różnej w różnych krajach. Ale czy o to w ogóle chodziło?
To jest tak irracjonalne, iż nie da się w rzeczowy sposób analizować. We wszystkich podręcznikach ekonomii można przeczytać, iż cła, a szczególnie tak wysokie, prowadzą do gospodarczej katastrofy. Teoretycznie Donald Trump, jako biznesmen, powinien o tym wiedzieć. Tyle, iż on się nie zna na ekonomii, a miejsce w elicie zawdzięcza pieniądzom ojca, których jakimś cudem nie stracił zupełnie, choć usilnie się o to starał. Wiedzę zastąpił niemal mesjanistyczną wiarą w swoją intuicję i kolokwialny fart.
Miał to zawsze, ale do skrajności doprowadzili go w tym ludzie, którymi się otoczył po przegranej z Bidenem. Izolacjoniści, skrajni konserwatyści, członkowie ruchów quasi religijnych, wykształceni, ale o zawężonym, uproszczonym spojrzeniu na świat. Łączy ich przekonanie, iż doprowadzą do realizacji wizji swojej upragnionej Ameryki, która nie będzie, jak dotąd, wykorzystywana przez inne kraje na wszelkie sposoby. Są w tym autentyczni, nie udają.
Donald Trump wprowadził cła – a rzeczywistość nie jest taka prosta
Jednym z narzędzi w drodze do tego celu są cła. Uzyskane z tego tytułu dochody mają sfinansować obniżkę podatków. Poza tym otoczenie Trumpa wychodzi z założenia, iż kiedy podrożeje import, rodzimy biznes zacznie stawiać fabryki i produkować rzeczy, które dotąd sprowadzano z zagranicy. Kraj stanie się samowystarczalny, wszyscy będą mieli pracę, zaczną żyć dostatnio, a towary Made in USA zaleją świat.
Tylko rzeczywistość nie jest taka prosta, pomijając już, iż z gruntu taki model rozwoju jest fałszywy. Budowa fabryk nie trwa kilku dni, a koszty transformacji będą ogromne. Także dla wielkiego biznesu, który otrzeźwiał z przerażeniem, kiedy z giełdy wyparowały biliony dolarów. W słowa Trumpa, iż przez chwilę musi być gorzej, żeby potem było dobrze, wierzą już tylko jego zagorzali wyborcy. Zwykle tacy, którym z trudem przychodzi łączenie trzech kropek.
Jak to się skończy? W Ameryce rośnie opór przeciwko polityce Trumpa, ale on nie wydaje się być skłonny do jakichkolwiek ustępstw. A nawet, gdyby się cofnął, skutki tego, co już zrobił, będziemy odczuwać latami. To brak zaufania, wiary w logikę, zachwianie więzi ekonomicznych oraz poczucie niepewności. Ono wstrzymuje przedsiębiorców przed inwestowaniem i rozwojem. Świat, jeżeli gospodarczo się nie cofnie, stanie w miejscu.
***
Odważne komentarze, unikalna publicystyka, pasjonujące reportaże i rozmowy – czytaj w najnowszym numerze tygodnika „O!Polska”. Do kupienia w punktach sprzedaży prasy w regionie oraz w formie e-wydania