Donald Trump już stał się wielkim prezydentem. Teraz zobaczymy, czy potrafi być też prezydentem dobrym

news.5v.pl 1 dzień temu

Trump był również wszystkim, czego obawiali się jego przeciwnicy: Mesjanistyczny w tonie; chroniący swoje żale; całkowicie pozbawiony miłości do ludzi, siedzących zaledwie kilka stóp od niego w Rotundzie Kapitolu, których tak zdecydowanie pokonał.

W jednym świetle wszystko to było całkiem znajome. Ale druga okazja do złożenia przez Trumpa przysięgi postawiła go w zupełnie nowym świetle. Po raz pierwszy sprawuje władzę w okolicznościach, w których rozsądni ludzie nie mogą zaprzeczyć podstawowemu faktowi: jest największą amerykańską postacią swojej epoki.

Szybko odetchnijmy: w tym kontekście nie chodzi o subiektywną debatę na temat tego, czy jest on wyjątkowo sprawiedliwym przywódcą, czy też wyjątkowo groźnym. Jest to teraz po prostu obiektywny opis wymiarów jego osiągnięć. Zaczął dekadę temu od zdominowania Partii Republikańskiej. niedługo zdominował każdą dyskusję na temat amerykańskiej polityki. Teraz jego zdumiewający powrót po porażce z Josephem Bidenem w 2020 r. i rozgłos zamieszek z 6 stycznia 2021 r. jasno pokazuje, iż są pewne rzeczy, którymi nie jest i jedna wielka rzecz, którą jest.

Nie jest fuksem, który został wybrany w 2016 r. prawie całkowicie z powodu niedomagań swojej przeciwniczki Hillary Clinton. Nie jest kimś, kogo amerykańska opinia publiczna w jakiś sposób nie rozumie — tak jakby demokraci i media informacyjne nie poświęciły 10 lat na mocne podkreślanie zagrożeń związanych z jego osiągnięciami i jego charakterem.

Jest kimś, kto potrafi dostrzec możliwości, których większość polityków nie dostrzega, i nawiązać silne, trwałe kontakty z dużymi rzeszami ludzi w sposób, którego nikt współczesny nie może dorównać. Innymi słowy: jest polityczną siłą na skalę historyczną.

Jest to coś, w co jego najbardziej zagorzali zwolennicy — wciąż nie mający większości w kraju — nigdy nie wątpili, ale coś, z czym inni, w tym ja, powoli się zaczęli liczyć. Przemówienie inauguracyjne i szereg setek rozporządzeń wykonawczych, które Trump obiecał na pierwsze dni urzędowania, sprawiają, iż nie da się tego uniknąć.

PAP/EPA/YURI GRIPAS / POOL

Donald Trump w Gabinecie Owalnym, styczeń 2025 r.

Dla demokratów — a najbardziej dla Bidena i byłej wiceprezydent Kamali Harris — ceremonia inauguracyjna i wszystko, co symbolizuje, to posiłek zrobiony ze składników zeskrobanych z podłogi w psiarni. Jednak gdy już się przełkną i wyplują, partia opozycyjna może znaleźć coś wyzwalającego w tym momencie. Wynika to z faktu, iż nie mogą już ufać strategii, która kiedyś wydawała się wiarygodna, ale teraz stała się po prostu iluzją. Nie mogą zepchnąć Trumpa na margines, traktując go jako chwilową anomalię lub po prostu potępiając go jako człowieka łamiącego prawo.

Niektórzy wyborcy to kupili, ale nie na tyle, by wygrać wybory. Przeciwnicy nie mają innego wyboru, jak tylko przyznać, iż on i jego ruch reprezentują duży argument historyczny — a następnie zebrać podobnie duże argumenty, by go pokonać. Trump w 2020 r. pokazał, iż jest gotów podkopać demokrację dla własnych celów. Trump w 2024 r. pokazał, iż jest również silnym wyrazicielem demokracji.

Najbardziej krzykliwa retoryka przemówienia inauguracyjnego Trumpa — „Wierćmy, wierćmy, wierćmy!”; odzyskanie Kanału Panamskiego; zmiana nazwy Zatoki Meksykańskiej na Zatokę Amerykańską; wysłanie wojska na granicę — są wyrazem jego prawdziwego światopoglądu. To pozostawia wiele miejsca na kłótnie. Trump pokonał możliwość zostania poddanym karze za wywołanie zamieszek 6 stycznia. Teraz jego przeciwnicy muszą się z nim zmierzyć w prawdziwej rywalizacji o konkurencyjne wizje lepszej Ameryki.

Rywalizacja ta może być bardziej skuteczna, jeżeli przeciwnicy zaakceptują fakt, iż Trump wykazał się już pewnymi znanymi cechami najbardziej wpływowych prezydentów. Podobnie jak wpływowi poprzednicy, jego argumenty zmieniły warunki debaty w sposób, który odbija się echem w obu partiach — w tym przypadku w kwestiach takich jak handel, Chiny i rola dużych korporacji.

Podobnie jak inni wielcy prezydenci, Trump był innowatorem w dziedzinie komunikacji i wykorzystywał zmiany technologiczne skuteczniej niż rywale. W tym sensie wykorzystanie mediów społecznościowych przez Trumpa przypomina mistrzostwo Franklina D. Roosevelta w wykorzystaniu radia oraz Johna F. Kennedy’ego i Ronalda Reagana w telewizji — choćby jeżeli jego przekomarzanie się i obelgi nie aspirują do bycia czymkolwiek podobnym do tradycyjnej elokwencji prezydenckiej.

Jest jeszcze jedna cecha charakterystyczna najbardziej wpływowych prezydentów: to niezwykła wytrzymałość psychiczna. Czy kiedykolwiek znałeś kogoś, kto zmagał się z przeszkodami prawnymi? W wielu przypadkach, choćby jeżeli ludzie ostatecznie wygrywają sprawę sądową, to i tak kończą potłuczeni przez palącą naturę takiego doświadczenia. Wyobraź sobie, iż ubiegasz się o urząd prezydenta w obliczu ogromnych pozwów cywilnych, postępowań karnych, a choćby wyroków skazujących za przestępstwa — a następnie wyłaniasz się z tego bagna jako postać większa niż wcześniej. Nikt nie musi podziwiać tego osiągnięcia, by uznać, iż Trump posiada pewne rzadkie cechy wyparcia, bojowości i odporności.

Co do tej bojowości: Czy ktoś tak żarliwie dzielący naród mógłby kiedykolwiek dołączyć do listy prezydentów, których choćby dzieci w szkole mogą zwyczaj wyrecytować jako największych?

Tuż przed rozpoczęciem przez Billa Clintona drugiej kadencji rozmawiałem z liberalnym historykiem Arthurem Schlesingerem Jr. Odziedziczył on po swoim ojcu, również znanym uczonym, tradycję przeprowadzania ankiet wśród historyków z prośbą o uszeregowanie amerykańskich prezydentów od najlepszego do najgorszego. Clinton obiecywał w swojej drugiej kadencji, iż będzie wielkim narodowym zjednoczycielem. Schlesinger, który życzył Clintonowi wielkości, ale nie ufał jego ideologicznemu centryzmowi, był sceptyczny.

— Wielcy prezydenci jednoczą naród głównie z perspektywy czasu — powiedział mi. Większość wielkich prezydentów, napisał później, „podzieliła naród, zanim zjednoczyła go na nowym poziomie narodowego zrozumienia”.

To samo zdanie wypowiedział Roosevelt: — Wszyscy nasi wielcy prezydenci byli liderami myśli w czasie, gdy pewne idee w życiu naszego narodu musiały zostać wyjaśnione.

Ten sam prezydent powiedział również: — Proszę was, abyście osądzali mnie na podstawie wrogów, których sobie narobiłem.

Implikacje dla Trumpa są niejednoznaczne. Jest on gotów wykorzystać swoją drugą kadencję i drugą szansę, by podzielić naród w kwestii imigracji, polityki zagranicznej, programów szkolnych, które rzekomo uczą „nasze dzieci wstydzić się siebie, w wielu przypadkach nienawidzić naszego kraju” i długiej listy innych tematów.

To, czego nie pokazał w swojej pierwszej kadencji, ani na swojej nieprawdopodobnej drodze do drugiej kadencji, to zdolność do rozwiązania tych konfliktów, zjednoczenia kraju na nowym poziomie zrozumienia. Wymagałoby to od Trumpa nowego zrozumienia samego siebie i tego, jak wykorzystać następne cztery lata.

Idź do oryginalnego materiału