Andrzej Duda kończy swoją drugą kadencję w atmosferze politycznego zamętu i wypowiedzi, które – choć publiczne – trudno uznać za godne głowy państwa. Wystąpienie w Polsat News, w którym prezydent deprecjonuje argumentację ministra sprawiedliwości Waldemara Żurka, ilustruje szerszy problem: oderwanie Dudy od podstawowych standardów debaty publicznej oraz instrumentalne traktowanie prawa.
Wbrew zapewnieniom prezydenta, stwierdzenie o niezgodności z konstytucją nie jest wyłączną prerogatywą Trybunału Konstytucyjnego. W porządku prawnym o charakterze demokratycznym każdy obywatel, a tym bardziej sędzia, ma prawo kwestionować konstytucyjność działań administracji publicznej, zwłaszcza gdy istnieją przesłanki wskazujące na ich sprzeczność z ustawą zasadniczą. Próba sprowadzenia całej debaty konstytucyjnej do wyroków upolitycznionego Trybunału, którego niezależność została poważnie nadwątlona, jest co najmniej intelektualnie nieuczciwa.
Prezydent Duda w swojej retoryce posługuje się językiem radykalnym, próbując zdyskredytować działania rządu jako przejaw „radykalizacji”. Jednocześnie nie dostrzega, iż to jego własna polityczna historia pełna jest aktów sprzecznych z zasadami równowagi władz i bezstronności. Ułaskawienie osób związanych z PiS, podpisywanie ustaw sądowych godzących w trójpodział władzy, czy bierna postawa wobec łamania zasad państwa prawa – wszystko to wpisuje się w konsekwentną linię politycznego serwilizmu.
Krytyka Waldemara Żurka, przedstawionego jako radykał, który rzekomo „miesza politykę z wiedzą prawniczą”, jest próbą odwrócenia uwagi od istoty problemu. To nie Żurek, ale obóz polityczny wspierany przez Dudę przez lata demontował niezależność sądownictwa, ignorując opinie międzynarodowych instytucji, środowisk akademickich i samych sędziów. Przyznanie, iż komisarze wyborczy powołani przez ekipę PiS mogą być przedmiotem kontroli, nie powinno szokować – to właśnie przejrzystość i rozliczalność powinny być fundamentem instytucji demokratycznych.
Trudno także przejść obojętnie wobec tonu, jakim prezydent komentuje działania nowej władzy. Sugerowanie „wszelkich scenariuszy” i ostrzeganie przed rzekomym brakiem legalizmu to retoryka obliczona na mobilizowanie własnego elektoratu i sianie niepokoju. W sytuacji, gdy kończy się kadencja głowy państwa, oczekuje się wypowiedzi godnych urzędu, a nie emocjonalnych ocen podszytych politycznym interesem.
Problemem nie jest wyłącznie to, co Duda mówi, ale sposób, w jaki mówi. Jego wypowiedzi nacechowane są brakiem konsekwencji, uproszczeniami i zaskakującą ignorancją wobec realiów konstytucyjnych. Próba wykreowania siebie jako obrońcy porządku prawnego w momencie, gdy przez lata akceptowało się jego niszczenie, razi nie tylko hipokryzją, ale też polityczną cynicznością.
Warto przypomnieć, iż prezydent pełni funkcję arbitra, a nie uczestnika bieżącego sporu politycznego. Tymczasem Andrzej Duda nigdy nie zdołał wznieść się ponad interes partyjny. Zamiast budować mosty, wzmacniał podziały. Zamiast strzec Konstytucji, legitymizował jej nadużycia. Dzisiejsze próby kreowania się na obrońcę prawa jawią się nie jako próba naprawy własnych błędów, ale jako kontynuacja dotychczasowej linii – polityki uprawianej z wykorzystaniem instytucji państwa jako narzędzia partyjnego interesu.
W obliczu kończącej się prezydentury należy jasno stwierdzić: Andrzej Duda nie spełnił podstawowego wymogu swojego urzędu – nie był prezydentem wszystkich Polaków. Dzisiejsze wystąpienia są tego jedynie potwierdzeniem.