Dominika Długosz: Tajemnice pałacu prezydenckiego

1 dzień temu

Nie ma drugiego tak zamkniętego miejsca jak gmach przy Krakowskim Przedmieściu. Żaden inny urząd w Polsce nie odcina od rzeczywistości aż tak. Prezydent przez pięć albo i dziesięć lat choćby mleka sam nie kupuje. Wszystko, czym żyje, to pałacowe gierki, dramy między ministrami, polityczne warcaby i konflikty wewnątrz dworu. Zamiast zajmować się rzeczami wagi państwowej, oddaje się kwestiom wagi dworskiej.

Wydawnictwu Czerwone i Czarne dziękujemy za udostępnienie fragmentu do publikacji. Zachęcamy do lektury całej książki.

Rozdział I
Straszny pałac

* * *

Pałac prezydencki to prawdopodobnie najbardziej zamknięte środowisko w Polsce. Nie ma tu ludzi przypadkowych, nie ma niewiernych, nie ma niesprawdzonych. Przynajmniej na początku kadencji.

To środowisko, które doskonale odcina swojego pryncypała od rzeczywistości i sprawia, iż staje się on politykiem obracającym się wyłącznie wśród swoich. Premier ma przynajmniej od czasu do czasu okazję do politycznego starcia z sejmową opozycją, od czasu do czasu w swojej drodze spotyka niezadowolonych wyborców albo wyborców, którzy nigdy nie byli z niego zadowoleni. Prezydent do Sejmu przyjeżdża tylko dwa albo trzy razy w roku, spotyka się jedynie z przywódcami innych państw, często mającymi podobnie jak on znaczenie głównie reprezentacyjne. W każdej niemal kampanii prezydenckiej na drugą kadencję było widać potężne zaskoczenie głowy państwa, iż spotyka się z krytyką, a czasami choćby z agresją elektoratu. Po prostu przez pięć lat w pałacu zapomina się, iż rzeczywistość nie jest ani różowa, ani słodka.

Prezydent ma w Polsce jednocześnie bardzo silny mandat i bardzo małe znaczenie polityczne. Oczywiście może próbować rozgrywać z rządem polityczne szachy, ale z góry stoi na przegranej pozycji. Oczywiście może nie podpisać ustawy, nie powołać sędziego, generała, ambasadora czy (co zapewnił sobie PiS) prokuratora. Ale, jak udowadnia praktyka, rząd może sobie bez prezydenta poradzić, a jeżeli jest sprawniejszy i lepiej potrafi budować narrację, to prezydent wychodzi na człowieka, który nie tylko nie umie odłożyć politycznych sympatii, ale także jest zwyczajnie kłótliwy i małostkowy. A od małostkowego człowieka do małego człowieka jest już bardzo niedaleko.

Prezydenci – niezależnie od tego, czy udawało im się rządzić w czasach, kiedy ich partia miała władzę, czy akurat zdobyli ją polityczni przeciwnicy – szarpali się między poczuciem dumy (zasłużonym), iż zdobyli potężny mandat i sympatię większej liczby wyborców niż którykolwiek partyjny lider, a przekonaniem, iż dla partii właśnie stali się politycznymi emerytami, z którymi nie wiadomo co zrobić, jak już skończą kadencję. Do tego dochodzi strach, iż nie potwierdzą swojej pozycji w następnym rozdaniu. Ten niepokój to stała składowa życia polityka, ale w przypadku prezydenta jest chyba najbardziej dotkliwa. Te wszystkie emocje prezydentowi towarzyszą przez większość kadencji i sprawiają, iż coraz bardziej zamyka się on we własnym otoczeniu, które gwarantuje mu spokój i bezpieczeństwo. A przede wszystkim docenia jego wielkość. W pałacu jest naprawdę kimś.

Jeden z pracowników pałacu opowiadał mi, iż mechanizm odrywania się prezydenta od rzeczywistości za każdym razem wygląda tak samo. Wchodzi do pałacu człowiek otwarty, przyjazny, uśmiechnięty, a potem z miesiąca na miesiąc coraz bardziej się zamyka.

Zaczyna rozumieć kilka rzeczy jednocześnie. Przede wszystkim, iż wszyscy czegoś od niego chcą. Zjawia się cała masa ludzi, poczynając od dawnych prywatnych znajomych, a na politycznych towarzyszach kończąc, którzy uważają, iż przecież jak zadzwonią, to on im załatwi. A często zwyczajnie on nic nie może. Ale oni dzwonią. Potem są sprawy poważniejsze jak biznes, który też coś cały czas chce. A następnie dociera do niego, iż wszyscy w jego otoczeniu tak naprawdę chcą załatwiać tylko dla siebie, iż dawno przestało chodzić o jakieś wielkie sprawy.

Działamy bez cenzury. Nie puszczamy reklam, nie pobieramy opłat za teksty. Potrzebujemy Twojego wsparcia. Dorzuć się do mediów obywatelskich.

Wzmocnij kampanie obywatelskie Instytutu Spraw Obywatelskich

Przekaż swój 1,5% podatku:

Wpisz nr KRS 0000191928

lub skorzystaj z naszego darmowego programu do rozliczeń PIT.

Nie ma drugiego tak zamkniętego miejsca jak gmach przy Krakowskim Przedmieściu. Żaden inny urząd w Polsce nie odcina od rzeczywistości aż tak. Premier, ministrowie, posłowie, chociaż też żyją w bańkach własnego otoczenia, to jednak czasem przynajmniej wracają do domu i muszą iść do osiedlowego po chleb. Prezydent przez pięć albo i dziesięć lat choćby mleka sam nie kupuje. Wszystko, czym żyje, to pałacowe gierki, dramy między ministrami, polityczne warcaby i konflikty wewnątrz dworu. To go wciąga trochę jak codzienny reality i urasta do rangi spraw istotnych. Zamiast zajmować się rzeczami wagi państwowej, oddaje się kwestiom wagi dworskiej. W dodatku to, kto kogo i dlaczego w jego otoczeniu próbuje podkopać, ma realny wpływ na sprawy kraju. Kto jest pierwszy w kolejce do ucha prezydenta, ma kolosalne znaczenie dla jego polityki.

Do tego przestaje mieć prawo do prywatności do tego stopnia, iż choćby brak mu odwagi, aby pokłócić się z własną żoną, żeby nic nie przeciekło do mediow. Nieustannie boi się skandalu, ale nudzi się tak bardzo, iż chciałby od czasu do czasu przeżyć jeszcze coś ekscytującego. Jakiś romansik, przygoda, fascynacja. Albo chociaż impreza, która nie będzie wymagała krawata i garnituru. Każdy z nich chociaż czasem chciałby przestać być prezydentem.

Przy ich boku przeważnie są kobiety, które miały swoje życie, swoich przyjaciół, zawód, firmę, i z dnia na dzień tracą to na rzecz siedzenia w miejscu i stania za plecami męża. Spotykają się z organizacjami społecznymi i pozarządowymi, ale choćby te spotkania to tylko kurtuazja, bo pierwsza dama może jedynie wyrażać swoje wsparcie i nie ma żadnego wpływu na politykę. Tak, są spotkania z małżonkami innych prezydentów, ale trudno je zaliczyć do życia towarzyskiego. Nie ma się co dziwić, iż pierwsza dama zamknięta w czterech, choćby dostojnych, ścianach ma czasem dość i chce się uwolnić. adekwatnie każda prezydentowa była największą przeciwniczką startu swojego męża na drugą kadencję. Jolanta Kwaśniewska i Agata Kornhauser-Duda publicznie mowiły, iż bardzo chciały wrocić do normalności, ale musiały się pogodzić z decyzją męża. To też powoduje napięcia między mieszkańcami pałacu.

* * *

Kiedy prezydent już opuszcza pałac na dobre, czeka go zimny prysznic,

bo z jednej strony nie odzyskuje własnego życia i na zawsze będzie byłym prezydentem. A z drugiej okazuje się, iż przez czas, kiedy zajmowały go tylko dworskie rozgrywki, układy wewnątrz jego środowiska politycznego są już zupełnie inne i obecni gracze ani nie czują się onieśmieleni jego dawną pozycją, ani nie zamierzają mu niczego oddać. Nie wraca do partii jako bohater. Przeważnie nie wraca w ogóle. Nikt go nie oklaskuje, nikt mu nie dziękuje.

To jest dodatkowo bolesne, bo sam były prezydent wciąż czuje, iż z jego pozycją, głosami, które kiedyś zdobył, zaufaniem społecznym, jakie miał aż do samego końca, każde partyjne stanowisko jest dla niego za małe. Nie będzie przecież startował do Sejmu, żeby chodzić po domach z ulotkami i siedzieć w drugim rzędzie za ludźmi, którzy niczego nie dokonali, a teraz chcą wydawać mu polityczne polecenia. Polskie partie zostały przez swoich twórców zbudowane tak, iż żaden były prezydent nie ma szans w wyborach z liderem, a zatem eksprezydenci nie startują też na szefów swoich formacji. Zakładanie nowych również do tej pory się nie sprawdziło. Jedyne, co może zrobić były prezydent, to odsunąć się na pozycję komentatora rzeczywistości i wspominać dawną wielkość.

* * *

Wydawać by się mogło, iż kiedy prezydent ma po drugiej stronie partnerów z własnego środowiska, jest mu łatwiej. Cenią go, fetują, pytają o zdanie, konsultują się z nim. Nic bardziej mylnego. Gdy jeszcze jest w pałacu, partia przeważnie pokazuje mu, iż nie ma żadnego znaczenia, iż nie będzie jej ustawiał polityki i wpływał na partyjne decyzje. Kiedy przegrywa wybory, zostaje z tą przegraną sam.

Ale choćby wygrana nie pomaga i nie zapewnia miejsca w bieżącej polityce. Aleksander Kwaśniewski odchodził, mając wciąż bardzo wysokie poparcie – w październiku 2005 roku zadowolonych z jego prezydentury było sześćdziesiąt pięć procent Polaków. Prawdopodobnie gdyby mógł startować na trzecią kadencję, to i ją by wygrał. Ale po prezydenturze okazało się, iż nikt nie ma na niego żadnego pomysłu. Nie stworzono żadnego miejsca, gdzie były prezydent mógłby się sprawdzić. Parę razy pojawiały się pomysły, iż Senat mogłby być takim ciałem doradczym, gdzie odnajdą się byli prezydenci. Ale na dyskusjach się skończyło.

Już pierwsze powszechne wybory w 1990 roku, a potem prezydentura Lecha Wałęsy i wszystkie zagrożenia, które niesie za sobą umacnianie urzędu głowy państwa, wprowadziły niezwykłe zamieszanie w naszym systemie politycznym. Jednoczesne działanie rządu skupiającego niemal całą władzę polityczną i prezydenta z niezwykle silnym mandatem i ambicjami musi prowadzić do tarć. To jest zwyczajnie nieuniknione. Lech Wałęsa z jego żądzą władzy i przekonaniem, iż może rozegrać sam całą politykę i odebrać władzę kolejnym premierom – pokazał wyborcom, iż władza skupiona w jednym ręku jest bardzo niebezpieczna. Następny prezydent sam sobie ukręcił bicz na własną władzę, bo Aleksander Kwaśniewski był jednym z twórców konstytucji, która bardzo skutecznie ograniczyła prezydencką rolę.

Przerwana kadencja Lecha Kaczyńskiego pokazała, iż póki prezydent i premier się dogadują, to wszystko gra, a kohabitacja to mit i legenda. Tuż przed katastrofą smoleńską, która tragicznie przerwała tę prezydenturę, sondaże pokazywały, iż Lech Kaczyński może liczyć na dwadzieścia parę procent wyborców i druga kadencja byłaby cudem. W połowie marca 2010 roku spotkałam jednego z kluczowych spin doktorow PiS, ktory wtedy mówił otwarcie: – Trzeba przegrać jak najwyżej, żeby zbudować narrację na wybory parlamentarne w 2011 roku.

[…]

Po każdej prezydenturze jesteśmy – my, wyborcy – świadkami festiwalu frustracji odchodzącej głowy państwa. Lokatorzy pałacu prezydenckiego nie są w stanie znaleźć dla siebie miejsca na scenie politycznej, a jeszcze nie są gotowi odejść na dobre z polityki.

Dominika Długosz: Tajemnice pałacu prezydenckiego, Czerwone i Czarne, 2025

Idź do oryginalnego materiału