Wojna wewnątrz Zjednoczonej Prawicy będzie trwała i będzie coraz bardziej brutalna. Bo stawka jest coraz wyższa
Na prawicy wojna. Każdy to widzi, po oczach bije najmocniej wojna między premierem Mateuszem Morawieckim a jego ministrem Zbigniewem Ziobrą. Obrzucają się obelgami, strzelają do siebie zza węgła. Nie miejmy złudzeń, to nie jest ustawka, konflikt wykreowany, by przyciągnąć uwagę publiczności, ale twarde starcie. O władzę, pieniądze, polityczne życie.
Krowa czy wieczna pomyłka?
Ziobro w wywiadzie dla tygodnika „Do Rzeczy” mówi, iż Morawiecki „we wszystkich najważniejszych decyzjach unijnych się pomylił”. A „w kluczowych europejskich kwestiach miał mniej niż 1% racji”. I iż „bagatelizował zagrożenie dla Polski wynikające z mechanizmu warunkowości i KPO”. Zarzuca mu więc rezygnację z polskich interesów, czyli niemal zdradę, a w najlepszym wypadku nieudolność i głupotę.
Premier mu odpowiada. Punktuje, iż reforma sądownictwa „nie wyszła za bardzo”. „Minister sprawiedliwości ma bardzo dużo do zrobienia. Są tacy, którzy bardzo dużo gadają, a niestety kilka im wychodzi”, wytyka, dodając, iż „krowa, która dużo ryczy, mało mleka daje”. Innymi słowy, Ziobro jest ryczącą krową. Nieudolnym ministrem, który nie potrafi nic załatwić, nie umie prowadzić spraw, za to wyróżnia się kłótliwością.
Z tej wymiany uprzejmości śmieje się Donald Tusk. „Czuję się zwolniony z obowiązku nieustannego krytykowania PiS, bo oni sami się za to wzięli”, kpił na spotkaniu z mieszkańcami Lidzbarka Warmińskiego. Choć nie omieszkał poświęcić paru zdań premierowi Morawieckiemu: „Ty chociaż na te ostatnie miesiące zacznij być premierem. Dajesz sobą pomiatać, Mateusz. jeżeli nie jesteś w stanie podjąć żadnej decyzji, to chociaż w przykrym finale pokaż, iż masz coś tam, i zachowaj się jak premier”. Szydzi zatem z Morawieckiego, iż to premier malowany, ubezwłasnowolniony i iż nie ma siły zdyscyplinować nieposłusznego ministra.
Ul czy gniazdo os?
To oczywiście prawda. Rząd Zjednoczonej Prawicy jest bowiem instytucją specyficzną. Nie jest Radą Ministrów, do jakiej przywykł świat cywilizowany, ale strukturą zarządzaną z zewnątrz. Najważniejszy jest tam „prosty poseł” Jarosław Kaczyński, a najważniejsze decyzje zapadają nie w Kancelarii Prezesa Rady Ministrów, ale w siedzibie Prawa i Sprawiedliwości przy Nowogrodzkiej. Ministrowie są zależni nie od premiera, tylko od szefa PiS, Rada Ministrów przekształciła się w rodzaj konfederacji różnych grup. W związku z tym władza premiera jest w niektórych sektorach iluzoryczna. Owszem, może on stawiać do pionu minister finansów Magdalenę Rzeczkowską, ale takim ministrom jak Zbigniew Ziobro, Mariusz Kamiński, Mariusz Błaszczak, Jacek Sasin i Piotr Gliński może co najwyżej pomachać. Nie ma więc wpływu na połowę ministerstw, i to tych najważniejszych. W wielkim stopniu rolę premiera odgrywa, niczym aktor.
Jest też z ministrami skonfliktowany. Ponieważ jednak nie ma na nich bezpośredniego wpływu, widzimy kopanie po kostkach. Przykładów nie brakuje. Tak było choćby w roku 2018, kiedy prezydent Andrzej Duda z ministrem obrony Mariuszem Błaszczakiem udali się do Australii. W programie wizyty było m.in. podpisanie listu intencyjnego na zakup dwóch używanych fregat Adelaide. I bum! Duda z Błaszczakiem lecieli już do Canberry, gdy premier powiedział, iż pieniędzy na zakup fregat Polska nie ma. Ceremonię podpisywania umowy trzeba było odwołać.
Inne pole to wojna między premierem Morawieckim a wicepremierem i ministrem aktywów państwowych (czyli nadzorującym spółki skarbu państwa) Jackiem Sasinem. Tu konflikt między szefem rządu a jego ministrem jest w zasadzie permanentny. Jednym z najbardziej malowniczych jest bój o największy polski bank PKO BP. Przez lata jego prezesem był bliski kolega Morawieckiego Zbigniew Jagiełło. Ale w maju 2021 r. zmuszono go do odejścia. I wtedy zaczęła się karuzela. Od tego czasu bankiem kierowało czworo prezesów: Jan Emeryk Rościszewski, Iwona Duda, Paweł Gruza, a od 13 kwietnia 2023 r. Dariusz Szwed. Te zmiany odbywały się w rytm zmian układu sił na linii premier-wicepremier. Dość powiedzieć, iż poprzednik Szweda, Paweł Gruza, uważany za człowieka Sasina, kierował pracami zarządu banku, ale nie mógł być pełnoprawnym prezesem, bo ponad pół roku czekał, by Komisja Nadzoru Finansowego zgodziła się na objęcie przez niego stanowiska. Nie doczekał się. Blokada zakończyła się sukcesem, teraz bankiem dowodzi człowiek Morawieckiego.
Cały tekst można przeczytać w „Przeglądzie” nr 22/2023, dostępnym również w wydaniu elektronicznym.
Fot. Andrzej Iwańczuk/REPORTER