Dobro klika się gorzej niż zło

4 miesięcy temu

Jest spora grupa osób w biznesie, polityce i show-biznesie, które pomaganie lub czynienie dobra uczyniły elementem PR -u, kształtowania wizerunku, walki o władzę, uwagę, akceptację czy szacunek. Czy to źle, czy dobrze?

Wyobraźmy sobie wielką planszę z portretowymi fotografiami stu osób. Aż 99 z nich się uśmiecha, tylko 1 osoba pozostaje na zdjęciu wyraźnie zdenerwowana, zirytowana, wręcz nieprzyjemna. Czy wiedzą Państwo, kogo nasze oczy natychmiast wychwycą? Bez względu na to, kim jesteśmy, jakie mamy cechy
charakteru, czym się w życiu kierujemy.

Niemal każdy obserwator, mimo ewidentnej przewagi pozytywnych twarzy i emocji, od razu zauważy przede wszystkim negatywne. A dlaczego? To już atawizm. Kwestia bezpieczeństwa, symboliczny sygnał do ucieczki. Sygnał, iż jesteśmy być może zagrożeni. Potencjalnie bowiem właśnie ta osoba, która przejawia wyraźnie negatywne emocje, może być dla nas zagrożeniem. I na nią musimy być szczególnie wyczuleni.

Pamiętam jak na zajęciach z psychologii na nas wszystkich badania te zrobiły duże wrażenie. Na zdrowy rozum wydaje się to j niepojęte. Bo jak to? Na 99 pozytywnych i uśmiechniętych twarzy tylko 1 „negatywna”. I to właśnie ona wygra naszą uwagę? Oto wszechmocna fizjologia, biologia, atawizm, jakkolwiek to ujmiemy w definicję. Za tym jednak idą dalsze, poważniejsze pytania. Czy to oznacza, iż dobro przegrywa? Że pozytywne emocje są spychane przez negatywne?

Towar chodliwy

Dobro się zdewaluowało. Prawda czy fałsz? W pewnych środowiskach czy przestrzeniach, jak choćby media społecznościowe, można odnieść takie wrażenie. Jak wiemy, dobro zostaje często wyparte przez zło, ale przecież o tym było już w Biblii. Tak dzieje się od zarania, to naprawdę nie jest nowe zjawisko, choć starsze pokolenia – od setek lat powtarza się ten scenariusz i te dialogi – utyskują na młodsze generacje oraz na współczesne czasy. Także w kontekście dobra i zła. „Dawniej dobro miało sens, znaczenie, wartość”. „Dziś dobro straciło swoją moc, wymiar, potęgę”. Takie głosy to w tej chwili norma. Tyle iż tak dzieje się od zawsze. przez cały czas wielu z nas jednak wierzy w to, iż – jak śpiewał Czesław Niemen
– „ludzi dobrej woli jest więcej”.

Dobro jest towarem, niezwykle chodliwym, którym można nie tylko zdobyć wyborców, ale choćby władzę. Ludzie, którzy dokonali szlachetnych gestów lub zorganizowali piękne akcje, wpisują się w pamięć społeczeństwa czy określonej grupy, zyskując wdzięczność odbiorców lub wyborców. Artyści i celebryci angażują się w różne charytatywne działania także po to, aby mieć tzw. fejm i szacunek.

Nie wszyscy! Aktorki, które jeżdżą na „zieloną granicę”, zobrazowaną we wstrząsający sposób w filmie Agnieszki Holland, często robiły to po kryjomu. Nagłaśniały problem, nie samo pomaganie. Natomiast jest spora grupa osób w polityce, w biznesie i show-biznesie, które pomaganie lub czynienie dobra uczyniły elementem PR-u, kształtowania wizerunku, walki o władzę, uwagę, akceptację czy szacunek. Gra warta świeczki!

Monika Drożyńska, haft na płótnie

Relacja z pomagania

Kilka lat temu poprosiłam bardzo znanego i szanowanego polskiego sportowca, z osiągnięciami międzynarodowymi, który ma poukładane życie rodzinne i wielkie sukcesy na koncie, o pomoc. Wcześniej poznaliśmy się przy okazji wywiadu dla jednego z luksusowych miesięczników dla kobiet. Rozmowa
wyszła fantastycznie, autoryzacja odbyła się bez żadnych problemów, zachowałam ciepłe wspomnienie tej współpracy. Bohater wywiadu opowiadał m.in. o tym, iż chętnie udziela się dobroczynnie, pomaga, wspiera, w dobry sposób wykorzystując swoją sławę. Po jakimś czasie zgłosiła się do mnie czytelniczka: jej mąż, który walczył ze śmiertelną chorobą, miał wielkie marzenie. Chciał się spotkać z tym sportowcem. Poprosiła mnie o pomoc w skontaktowaniu ich ze sobą. Być może to spotkanie zaowocuje tym, iż mężczyzna zyska więcej siły do walki z chorobą, nową energię do życia, co wpłynie na proces leczenia i na jego relacje z rodziną. Bez wahania napisałam do sportowca. Zgodził się, aby takie spotkanie z chorym mężczyzną zorganizować. Poprosił, aby daty i lokalizację ustalić z asystentką. Super, nie czekałam ani chwili. Zadzwoniłam.


Asystentka niemal od razu zapytała mnie, gdzie znajdzie się relacja ze spotkania sportowca z chorym mężczyzną. Zamilkłam na chwilę. Zaraz, zaraz…. Czyli to ma być spektakl medialny, w którym pokażemy, iż sportowiec ma wielkie serce i wspiera chorego fana w walce o życie? Odpowiedziałam asystentce
zgodnie z prawdą, iż teraz nie ma planów publikacji materiałów z tego spotkania i chyba nie o to tutaj chodzi. Asystentka wydawała się rozczarowana. Zapewniła, iż zdzwonimy się niedługo. Nie odezwała się więcej. Sportowiec również. A mnie jest cały czas przykro, iż do tego spotkania nie doszło. Nie wiem, jak się czuje ten mężczyzna. Wierzę, iż udało mu się wygrać walkę z chorobą.

Papierek lakmusowy

Gdyby relacja ze spotkania sportowca z fanem została opublikowana, czytelnicy lub widzowie prawdopodobnie podziwialiby sportowca, iż znajduje czas i siłę, aby wspierać innych bezinteresownie. I tu mamy słowo klucz, bez którego nie da się opowiadać o dobru, ale też o złu. Bezinteresowność. Papierek lakmusowy
dobra.

Wiele lat temu robiłam wywiad z jednym z najbogatszych Polaków. Rozmowa miała dotyczyć sprawy prywatnej, na to się umówiliśmy. I faktycznie, podczas wywiadu mężczyzna ten poruszał wątki, o które dopytywałam, lub choćby wnosił nowe. Świetnie. Kiedy dostałam tekst po autoryzacji, nie rozpoznałam go. To nie był wywiad, który przeprowadziliśmy w tamten chłodny poranek na Mokotowie. To była zupełnie inna rozmowa.

Co zatem stało się z pierwotną wersją tekstu, wiernie przeze mnie spisaną i zredagowaną? Mój rozmówca, niezwykle majętny Polak, wykreślił trzy czwarte tekstu i dodał dziesiątki nowych akapitów, dziesiątki nowych zdań, z których żadne nie padło podczas rozmowy. A te nowe fragmenty, co za niespodzianka, dotyczyły dobra. Tego, które milioner szerzy, jak uroczyście zapewniał w nowej, stworzonej przez siebie wersji naszej rozmowy. Tej, której nie byłam w stanie rozpoznać. Człowiek ten stworzył nieskazitelny obraz swojej osoby. Robin Hood. Książę z bajki, który rozdziela swoje bogactwo innym, wspiera potrzebujących
na wielu płaszczyznach. Szerzy dobro, wierzy w dobro i czyni dobro. Tekstu po autoryzacji zrobiło się tyle – zamiast dwóch dwanaście stron – iż starczyłoby niemal na osobne wydanie magazynu. Nikt nie chciał takiej ilości miodu i cukru, poza tym publikacja tej wersji tekstu nie byłaby zgodna ani z moim dziennikarskim DNA, ani redakcji. Skróciłam materiał do pierwotnej postaci, wprowadziłam kilka nowych wątków i posłaliśmy tekst do druku. Biznesmen nie zgłosił pretensji. Nigdy więcej nie zrobiliśmy już rozmowy. W świecie idealnym czynienie dobra polega na tym, iż działamy dla siebie, ale i dla
innych. Bez oczekiwania na rezultaty, na tzw. fejm, na pochwały, nagrody czy uznanie innych.

Dobro najlepiej brzmi w ciszy. Ale problem jest złożony, bo im więcej o dobru rozprawiamy, im bardziej nagłaśniamy konieczność niesienia pomocy uchodźcom, dzieciom z rodzin patologicznych, kobietom doświadczającym przemocy domowej, tym lepiej dla tych, którzy tej pomocy potrzebują. I jak tu się odnaleźć? Jak to pogodzić? Kluczem niech będą bezinteresowność i szczera potrzeba. Fałsz w czynieniu dobra naprawdę łatwo wyczuć. choćby przez filtry na Instagramie.

Magdalena Kuszewska – dziennikarka, redaktorka. Publikowała m.in. w: „The Warsaw Voice”, „Gazecie Wyborczej”, „Pani”, „Twoim Stylu”, „Polityce”, „Vogue”, „National Geographic Traveler”, „Polska. The Times”, „Esquire”, „Gali”, a także na portalu Onet.pl. Autorka przewodnika „Europa na zakupy”, współautorka książek: „Co boli związek”, „Ginekolodzy. Tajemnice gabinetów”, „Rozmowy o odpowiedzialności. Tom 4.
W czasach zarazy”, „Pokolenia” (2023). Działa w ruchu społecznym Era Nowych Kobiet.

Idź do oryginalnego materiału