Doborzyński: Zwarci, gotowi i bezradni

myslpolska.info 2 godzin temu

Jacek Hoga, prezes Fundacji Ad Arma oraz doradca w dziedzinie wojskowości, a zarazem często komentujący obecną sytuację oraz możliwości polskiego wojska wypowiedział się dla tygodnika „Do Rzeczy” w sprawie „afery dronowej”, która skłaniała do refleksji co do możliwości obrony przed nimi Polski. Stwierdził, iż to iż strącano drony rakietami z samolotów F-35 oraz F-16 było wielkim problemem, a nie skandalem. Wszystko to dlatego, iż uderzenia dronowe to nowy rodzaj działań wojennych na poziomie strategicznym. Jako państwo nie uczestniczące w działaniach wojennych nie mamy presji na przełamanie barier prawnych i decyzyjnych, żeby uzupełnić nasze zdolności w tym zakresie. Po pierwsze strzelanie z armat do wróbli nie oznacza planów takich działań w czasie wojny, a po drugie co nie spodobałoby się przeciwnikom Hogi uważających go za rosyjskiego agenta stwierdził, iż nie mamy całkowitej pewności kto stał za wtargnięciem w polską przestrzeń powietrzną.

Oby tylko blef

Jacek Hoga przypomina na słowa redaktora Gromadzkiego, iż Duda przyznał rację słowom o prowokacji ukraińskiej w Przewodowie, iż wtedy przez dwie doby w kręgach decyzyjnych państwa polskiego były poważne obawy, iż właśnie wchodzimy do wojny. Strach miał być autentyczny. Na sugestię redaktora Gromadzkiego, iż polskie władze podgrzewają histerię wojenną, iż Sikorski powtarza postulat zestrzeliwania rosyjskich rakiet i dronów nad Ukrainą z terenu państw NATO Jacek Hoga ma nadzieję, iż to tylko blef. Uważa także dziś na szczęście nie ma dużego prawdopodobieństwa, iż blef zostanie sprawdzony. Państwo polskie natomiast niestety nie jest sprawdzone. Konstytucja obezwładnia jego zdaniem zdolności władzy wykonawczej i sztabu generalnego, uniemożliwiające skuteczny proces decyzyjny. Do tego dochodzi przestarzały sprzęt wojskowy i za mało amunicji. Obostrzenia formalno-prawne w produkcji zbrojeniowej skutkują ograniczeniem zdolności produkcyjnych. Co interesujące nie pierwszy raz porównuje on obecny czas z PRL-em twierdząc, iż wtedy możliwości były większe. A to efekt wadliwych zapisów ustawy o produkcji i obrocie specjalnym. Koncesje wydaje się nie tylko na rakiety oraz samoloty bojowe ale i detektory skażeń chemicznych, symulatory kierowców czołgów oraz silniki o mocy 1500 KM dla łodzi motorowych. Czyli państwo uniemożliwia powstanie polskiego przemysłu zbrojeniowego. Nie zadaje on sobie jednak pytania czy taki stan nie jest czymś umyślnym.

Rządzi kilka grup

Wadliwy system formalno-prawny jego zdaniem powoduje, iż zamiast usunięcia tych absurdów prawnych zajmujemy się procedowaniem kolejnej pomocy dla Ukrainy. Przyczyną jest to, iż rządzi parlament czyli kilka grup złożonych z trzech-czterech osób, bo reszta posłów jest tylko od naciskania guzika. Kilka grup w efekcie tworzy narrację na podstawie słupków sondażowych. A to powoduje iż trudno jest czymkolwiek zarządzać. Wkręcenie Polski do wojny może więc być konsekwencją, a nie zaplanowanym celem zdaniem Jacka Hogi. On widzi te grupy jak zupełnie pozbawione strategicznego myślenia, bądź takiego w dłuższym horyzoncie niż najbliższe wybory. Powiedział także, iż wśród polityków są ludzie z poglądami zbieżnymi z jego, a do tego którzy nie wychylają się z nimi ze względu na to, iż zaszkodziłoby to w ich karierze. Do tego gromadzą oni na „czarną godzinę” różne zapasy ale o tym nie informują wyborców gdyż nie zostaliby zrozumiani. Są także politycy z poglądami „jakoś to będzie”, z tymże jak zaznacza dzisiejsze czasy nie są tak przyjazne niekompetentnym politykom jak te w latach 90-tych. Obecna klasa polityczna przypomina ucznia z klasy, który jest najsłabszy i boi się własnego cienia, więc musi być krzykliwy, buńczuczny, gdyż to jedyna rzecz którą może zrobić, aby siebie obronić.

Co robić aby to zmienić?

Diagnoza państwa nie jest więc żadnym zaskoczeniem jednak i w wywiadzie przychodzi czas na pytanie co robić, aby usunąć w szybkim tempie deficyty? Aby właśnie można było reagować na takie zagrożenia dronowe. Jacek Hoga uważa, iż technicznie można to zrobić w ciągu kilku miesięcy, politycznie nie m w tej chwili takiej możliwości. Tutaj bowiem musiałoby dojść do różnych kompromisów. Radary dla celów nisko lecących musiałyby mieć skadrowane etaty obsługi. Braki są także w w kadrach do obsługi zestawów przeciwlotniczych. Armia nie szkoli rezerw, a jest mobilizowana na czas wojny. A do tego wystarczy po kilkaset osób na poszczególne działy. Brakuje odwagi aby przyznać się do tego stanu rzeczy, dlatego nikt nie podejmuje tematu, bo to kompromitacja dla armii zawodowej. Problemem jest kupowanie drogich systemów przeciwlotnicznych, do tego za granicą, a sami nie rozwijaliśmy swoich własnych zdolności. A to systemy tylko paradne. Tu znów pada porównanie do PRL-u, w którym system obrony powietrznej działał 24 godziny na dobę, 7 dni w tygodniu. Odtworzenie tych zdolności wymaga dużych nakładów, co jest nierealne bądź przywrócenia poboru. A to dopiero da możliwości kadrowe aby obsadzić te systemy. Przyznaje on więc na koniec, iż Polska cofnęła się w porównaniu z czasami PRL, kiedy to jak je określił „totalitarne, niewydolne gospodarczo, narzucone siłą półpolskie państwo było skuteczniejsze w zakresie zdolności wojskowych o rząd wielkości od obecnego”.

Bartłomiej Doborzyński

Idź do oryginalnego materiału