Na samym początku wprowadzenia tego dodatku na dzieci był triumf w postaci wzrostu liczby urodzeń w Polsce do ponad 400 tys. w ciągu roku.
Niestety był to tylko chwilowy zryw i w tej chwili mamy tylko nieco ponad 300 tys. a to oznacza intensywne wymieranie narodu.
Wygląda na to iż 800 zł. też nie powstrzyma tego procesu, tym bardziej iż inflacja obniża gwałtownie realną wartość tej kwoty.
Nie można jednak lekceważyć jej znaczenia, wg danych za rok 2021 /widocznie za trudno policzyć rezultat za 2022/ przeciętne wydatki na utrzymanie dziecka w wieku do 18 lat wyniosły 1.227 zł. w czym owe 500 zł. partycypowały w około 40%, mając jednak na względzie iż policzony koszt obejmuje wydatki stałe, niezależne od posiadania dzieci, jak np. koszty mieszkaniowe, ten udział wzrasta do przynajmniej 50% i więcej. Jest to niewątpliwie duże wsparcie z tym zastrzeżeniem iż dla jednych ma znaczenie decydujące o utrzymaniu, a dla innych nie ma żadnego znaczenia
Nie wiem na jakiej podstawie, ale w Polsce uznaje się iż dochody na osobę w wysokości od 6 tys. zł. miesięcznie są oznaką dobrobytu i ma to obejmować około 15% mieszkańców, a za żyjących w dostatku uważa się posiadających dochód do dyspozycji w kwocie ponad 3 tys. zł. miesięcznie.
Jest to definicja bardzo względna o ile zważy się iż przy przeciętnym dochodzie osobistym w UE wynoszącym około 23 tys. euro rocznie – polski wynosi zaledwie 8 tys. euro.
Przy okazji nasuwa się uwaga iż chyba w tej sytuacji lepiej nie chwalić się 79 % PKB unijnego, bo rozpiętość tych danych jest zbyt duża
W odniesieniu do polskich warunków mając na względzie przeciętne wydatki na dziecko, które wobec stałej inflacji powinny ulec zwiększeniu do kwoty przynajmniej 1.400 zł. miesięcznie, można uznać iż przy dochodzie w rodzinie od 3 tys. zł. miesięcznie na osobę omawiany dodatek nie jest niezbędny.
Możemy w rej sytuacji traktować iż w tym przypadku 500 /800/ + to raczej nagroda za każde dziecko niż potrzebna pomoc.
Idąc dalej w tym trybie rozumowania można dojść do wniosku iż o ile pierwotnym celem jego było podniesienie dzietności polskich kobiet to cała konstrukcja materialnej zachęty powinna być przebudowana.
Przy obecnym poziomie ponad 6 mln dzieci wydatki z tego tytułu wynoszą około 40 mld złotych rocznie, przy 800 zł będą sięgać około 60 mln.
Ograniczenie wypłat do poziomu dochodu poniżej 3 tys. zł/mies zmniejsza wydatki o blisko jedną trzecią czyli 20 mld.
Te pieniądze mogą posłużyć jako zachęta materialna dla posiadania większej liczby dzieci przez zastosowanie progresji.
Bardziej radykalnym rozwiązaniem była by rezygnacja z dotowania pierwszego dziecka na rzecz progresji począwszy od drugiego z wyraźnie zaznaczonym pokryciem kosztów utrzymania trzeciego, lub czwartego i następnych, w zależności od możliwości uzyskania środków.
W moim przekonaniu jest to pewna stymulacja, obawiam się jednak iż nie wystarczająca.
Niedawno wyczytałem iż do polskiej rodziny przebywającej „za chlebem” zagranicą zawitał magistracki urzędnik, który stwierdził ze wobec narodzenia się drugiego dziecka zajmowane przez nich mieszkanie jest za małe i muszą zmienić na większe. Przedstawił listę mieszkań do wyboru i zaoferował pomoc w przeprowadzce.
Na tym tle powstaje pytanie: w jakim stopniu w Polsce władze samorządowe wykazują zainteresowanie i niosą pomoc młodym małżeństwom w rozwiązywaniu problemów mieszkaniowych.
Sądząc po moich własnych doświadczeniach z wnukami – to w żadnym, choćby w tak skrajnym jak na Polskie warunki, przypadku jak czwórka dzieci i pilna potrzeba zmiany mieszkania nikt z ośmiotysięcznej masy urzędników prezydenta Warszawy natrętnie demonstrującego się w politycznej wojnie z rządem, ale nie w sprawach miasta i jego ludności, nie pofatygował się chociażby zapytać: jak wygląda sytuacja.
Problem usiłujemy, tak jak dotychczas we wszystkich przypadkach, rozwiązać we własnym zakresie, ale trudności są kolosalne, nie mówiąc o kosztach.
Chcemy żeby Polacy się mnożyli, ale jak można tego wymagać od ludzi zamieszkałych w pozostałościach ciągle jeszcze zachwalanego budownictwa PRL ze szczególnymi osiągnięciami Gierka – 40 m2 mieszkania dla rodziny!
Ludzie wiedzą jak się mieszka w krajach cywilizowanych i chcą też tak mieszkać
W Polsce trzeba wreszcie przestać „rozwiązywać problem mieszkaniowy”, a zacząć budować mieszkania dla ludzi w cenach dostępnych dla przeciętnie zarabiających.
Jest to całkiem możliwe pod warunkiem przełamania oporu skorumpowanych przez deweloperskie mafie miejskich biurokracji.
Nie można gwarantować iż w ten sposób zwiększy się radykalnie liczba urodzeń w Polsce, ale i tak stworzenie lepszych warunków egzystencji powinno przynieść pozytywne rezultaty.
Jedno jest pewne: bez próby praktycznego działania nie dowiemy się jaka jest prawda.
Jest jeszcze dodatkowo okazja, przy załatwianiu słusznej sprawy, do rozprawienia się z wrogą Polsce „opozycją” przez dokonanie odpowiedniej mobilizacji społecznej dla budowy „własnej strzechy”.
Umożliwienie wprowadzenia różnorakiej formy organizacji tego przedsięwzięcia na skalę ogólnonarodową pozwoli nie tylko na osiągnięcie większych efektów, ale też na uwolnienie polskich miast od wyzysku dokonywanego jawnie przez mafijne gangi, które opanowały większość dużych miast w Polsce.
Uznajemy za sukces oddanie w ciągu ubiegłego roku rekordowych 238 tys. mieszkań, tylko iż nadrobienie zaległości wymaga przynajmniej 300 tys. rocznie.
Czy jest to możliwe?
Powiem tylko iż Hiszpanie, jak zjawiła się koniunktura na mieszkania, potrafili zbudować w ciągu roku 800 tys. mieszkań.
Polska ma lepsze możliwości budownictwa niż Hiszpania, a przy okazji wyjaśnienie, po raz nie wiem który: – informacje iż mamy 15 mln mieszkań są oczywistą bzdurą, w 1989 roku zarówno wg informacji GUS, jak i Instytutu Gospodarki Mieszkaniowej mieliśmy od 10,5 do 11 mln mieszkań z czego 20% należało zlikwidować, a następne 20% poddać kapitalnemu remontowi.
W ciągu przeszło trzydziestu lat wybudowaliśmy 4 mln mieszkań, co oznacza uwzględniając ubytki, iż możemy mieć nie więcej niż 13 mln mieszkań.
Mając jednak na względzie ich stan, minimum wymagań współczesnych odpowiada nie więcej niż 8 – 9 mln. pustostany nie mają tu nic do rzeczy, zawsze były, są i będą.
Najwyższy czas wyrwać się ze zdecydowanie najgorszego miejsca Polski w całej UE w tej dziedzinie.
Z tym wszystkim można się zgodzić lub nie, bo jest to propozycja związana z czymś co jest w naszym położeniu najważniejsze: – z ratowaniem polskiej rodziny, bez niej nie ma polskiego narodu. Dla tego celu należy poświęcić wszystkie środki, począwszy od wychowania, organizacji życia społecznego, pracy, a też i udzielenia wsparcia materialnego.
Wiąże się z tym wspomniana rozbieżność między wypracowanym PKB i dochodami osobistymi Polaka, przy PKB sięgającym 79% średniej unijnej, nasze dochody osobiste „do dyspozycji” nie sięgają choćby 40% mimo iż płace nominalne dochodzą już do 7 tys. zł./mies. dotyczy to jednak tylko około 11 mln osób na ogólną ilość pracujących 17 mln, ile zarabia reszta, tego nie wiemy. Szacuje się jednak iż rzeczywisty przeciętny zarobek miesięczny w Polsce nie przekracza 3.300 zł netto, na co zresztą wskazuje poziom osobistego dochodu do dyspozycji przekraczający nieco 2 tys. zł/mies.
Ten stan oczywistego ubóstwa może w znacznym stopniu wpływać na pomniejszenie liczby zawieranych małżeństw i posiadania dzieci.
Niezależnie jednak od skutków powinien być w szybkim tempie zmieniony, zarówno przez zwiększenie wydajności pracy jak i przez ograniczenie stosowania oczywistego wyzysku.
Przecież wiemy iż głównym bodźcem do inwestowania w Polsce jest niski poziom płac, co po niemal dwudziestoletnim pobycie w UE nie powinno mieć miejsca.
Mamy zatem ciągle wiele do odrobienia żeby stworzyć w Polsce normalne warunki bytowania w relacji do przeciętnej unijnej i dopiero wtedy będzie można ustalić jakie są prawdziwe przyczyny różnych procesów społecznych.
Może osiągniemy stan w którym zbędne staną się zastępcze sposoby łatania żenującego ubóstwa.