Ustawa wiatrakowa ma być gotowa "za dwa tygodnie" - obiecała ministerka Paulina Hennig-Kloska we wtorkowym wywiadzie. To kolejna taka obietnica rządu i Ministerstwa Klimatu w ciągu ostatnich 12 miesięcy. Po drodze były konsultacje publiczne, wrzutki innych resortów (jak ta od Ministerstwa Kultury, które chciało odsunąć wiatraki od zabytków) i powtarzane apele branży i ekspertów.
REKLAMA
Zobacz wideo Tusk zapowiada "rok przełomu" i inwestycje. Rząd ma zająć się "deregulacją"
najważniejszy przepis dotyczy zmiany minimalnej odległości budowy wiatraków do domów z 700 metrów do 500, by "uwolnić" o wiele większy obszar kraju pod inwestycje w elektrownie wiatrowe.
W oczekiwaniu na to, co zobaczymy za dwa tygodnie - trzymając ministerkę klimatu za słowo - przyjrzeliśmy się długiemu serialowi niespełnionych obietnic w sprawie bardzo ważnej dla energetyki ustawy. Udało się nam znaleźć 13 różnych zapowiedzi dat dla ustawy wiatrakowej - i są to tylko wypowiedzi ministrów, a nie nieoficjalne informacje, które także co rusz pojawiają się w mediach.
Tusk odblokuje?
"Uwolnienie energetyki wiatrowej" obiecano nie tylko w umowie koalicyjnej, ale też zapowiadały to w kampanii wszystkie ugrupowania koalicji rządzącej (to też jeden ze 100 konkretów Koalicji Obywatelskiej). I próbowano zająć się tym na samym początku nowej kadencji Sejmu, jeszcze przed powołaniem rządu. To jednak skończyło się "aferą wiatrakową", a ustawa wywołała kontrowersje. Chodziło m.in. o to, iż odległość wiatraków od domów miała być uzależniona od poziomu hałasu, a minimalna odległość wynosiłaby znacznie mniej niż 500 metrów.
Mimo wycofania się z tego projektu sama zmiana pozostała wśród planów rządu. Tyle iż - jak widać na osi czasu powyżej - Ministerstwo Klimatu i Środowiska kilkanaście razy obiecywało, iż ustawa będzie "w następnym kwartale, za miesiąc, w kolejnym tygodniu".
Dlaczego prace nad zmianą, którą - teoretycznie - popiera cała koalicja rząd każe czekać tak długo? Z jednej strony trzeba przyznać, iż sama ustawa zmienia nie tylko samą kwestię odległości i dotyczy też takich kwestii jak biometan czy magazynowanie ciepła. Po drugie, na etapie prac w rządzie pojawiły się "wrzutki" innych resortów, jak wspominany pomysł Ministerstwa Kultury, by odsunąć wiatraki od zabytków.
Z drugiej strony jest aspekt polityczny. W ubiegłym roku mieliśmy wybory samorządowe i europejskie, a kwestia wiatraków - co pokazała afera z grudnia 2023 roku - może być ryzykowna politycznie.
W styczniu portal green-news.pl informował, powołując się na nieoficjalne informacje, iż z taką sytuacją mamy do czynienia i w tym roku - i projekt ustawy wiatrakowej jest wstrzymywany, żeby nie wywoływać kontrowersji w kampanii wyborczej. Jednak w tym tygodniu money.pl poinformowało, iż - według cytowanych anonimowo źródeł w rządzie - premier Donald Tusk "dał ustawie zielone światło" i rzeczywiście rząd miałby się nią zająć w tym miesiącu.
Która wersja okaże się prawdziwa? Przekonamy się wkrótce, bo według najnowszych zapowiedzi ustawa miałaby zostać przyjęta przez rząd i trafić do Sejmu w ciągu najbliższych tygodni.
Wreszcie pozostało jeden duży znak zapytania: czy choćby jeżeli koalicja przyjmie ustawę wiatrakową, to czy podpisze ją prezydent Andrzej Duda? Wcześniej nie dał się on poznać jako wyjątkowo przychylny energetyce wiatrowej na lądzie. jeżeli Duda nie podpisze ustawy lub skieruje ją do Trybunału Konstytucyjnego, to cała praca nad nią do pewnego stopnia pójdzie na marne, a szanse na zmianę przepisów i tak pojawią się dopiero po wyborach - pod warunkiem iż nowa głowa państwa będzie przychylna tej ustawie.
200 metrów ma znaczenie
Cały problem z wiatrakami ma swoje źródło w początkach rządów Prawa i Sprawiedliwości. Partia w kampanii korzystała z niezadowolenia niektórych społeczności z planowanych inwestycji w farmy wiatrowe i obiecała je ograniczyć. Tej obietnicy dotrzymała: w 2016 roku przepisy o odległości wiatraków od domów zmieniono. Minimalny dystans 500 metrów zmieniono na zasadę 10h - czyli dziesięciokrotność wysokości wiatraka.
Ponieważ mają one 120, czasem 150 metrów lub więcej, odległość wzrosła z 500 metrów do 1-1,5 kilometra lub więcej. To, w połączeniu z dość chaotyczną zabudową, wykluczyło z możliwości stawiania wiatraków 99,7 proc. powierzchni Polski (co wyliczyła Fundacja Instrat). Inwestycje w energię wiatrową stanęły, a później ruszyły bardzo powoli - częściowo na podstawie już wydanych decyzji, częściowo na niewielkim dostępnym obszarze. Na poniższym wykresie Instratu - który pokazuje całkowitą moc zainstalowaną farm wiatrowych i fotowoltaiki - widać, iż gdy to drugie odnawialne źródło energii rozwija się bardzo dynamicznie w ostatnich latach, w wietrze mamy stagnację.
Zainstalowana moc źródeł energii elektrycznej w Polsce - wiatraki (kolor zielony) i fotowoltaika (kolor fioletowy) Źródło: energy.instrat.pl
To problem z wielu powodów. Nasza energetyka musi się transformować nie tylko ze względu na klimat (choć z produkcji energii emitujemy tak dużo, jak niemal żaden kraj w Europie). Taki stan rzeczy zniechęca inwestorów i grozi niespełnieniem celów klimatycznych. Ale energia z paliw kopalnych jest też coraz droższa (nie tylko ze względu na system handlu emisjami), a starzejące się elektrownie węglowe, tak czy siak, zbliżają się do końca swojego cyklu życia. Energia z wiatru jest nam po prostu potrzebna.
Problem dostrzegł sam rząd PiS, który w 2023 roku postanowił wrócić do minimalnej odległości 500 metrów. Jednak na ostatnim etapie, kiedy konsultacje do ustawy były dawno za nami, poselska poprawka Marka Suskiego (PiS) zmieniła w ustawie 500 metrów na 700 - i taki dystans obowiązuje obecnie. Chociaż nie jest już tak restrykcyjny jak zasada 10h, to wciąż wyklucza wiele obszarów z możliwości budowy wiatraków. 700 metrów zamiast 500 zmniejsza obszar dostępny pod inwestycje o około 44 proc. Jednak potencjalnych inwestycji pozostało mniej, bo jeżeli w danym miejscu można postawić np. 4 turbiny zamiast 15, to może do niej nie dojść w ogóle.
Gigawaty "na wyciągnięcie ręki"
- Dziś mamy wiatraki o łącznej mocy około 10 gigawatów. Szacujemy, iż przy zmianie odległości z 700 na 500 metrów, do roku 2040 możemy mieć choćby 41 gigawatów - mówił nam w sierpniu Janusz Gajowiecki, prezes Polskiego Stowarzyszenia Energetyki Wiatrowej. Te 10 gigawatów mocy zainstalowanej pozwala pokryć kilkanaście procent naszego zapotrzebowania na prąd. jeżeli zrealizowany zostanie potencjał, o którym mówi Gajowiecki, to wiatraki staną się jednym z głównych źródeł energii elektrycznej. Według jego szacunków po zmianie przepisów "na wyciągnięcie ręki" będzie kolejne 6, może 8 gigawatów wiatraków.
- Próbę przyspieszenia transformacji energetycznej bez odblokowania wiatraków można porównać do próby powrotu do formy, bez zmiany diety opartej na chipsach i hamburgerach. Niezdrową podstawą diety w polskiej energetyce jest dziś węgiel. Nie da się od niego gwałtownie odejść bez rozbudowy elektrowni wiatrowych - skomentował Marek Józefiak z Greenpeace, nawiązując do ostatniej konferencji premiera Donalda Tuska o "przyspieszeniu" w gospodarce i znaczeniu energetyki.
Józefiak zwrócił uwagę, iż wiatraki są tanie, a na dodatek buduje się je bardzo szybko, bo "sama budowa trwa kilka tygodni, a cały proces inwestycyjny, włącznie z planowaniem - zaledwie kilka lat". - Dla porównania, zapowiadana przez premiera Tuska druga elektrownia atomowa, o ile powstanie, to najwcześniej w latach 40., czyli za co najmniej kilkanaście lat. Na dodatek energia z elektrowni atomowej tania nie będzie. Tymczasem Polska potrzebuje taniej energii na wczoraj - podkreślił.