Najnowszy raport ekonomistów, zaprezentowany podczas Europejskiego Kongresu Finansowego, maluje ponury obraz przyszłości polskich finansów publicznych. Eksperci z Instytutu Finansów Publicznych, Citi Handlowego i Rady Polityki Pieniężnej ostrzegają, iż bez natychmiastowych i radykalnych reform, Polskę czeka głęboki kryzys fiskalny. Polska ma już drugi najwyższy deficyt w całej Unii Europejskiej, a spirala zadłużenia może niedługo wymknąć się spod kontroli. Czarny scenariusz zakłada wzrost długu publicznego do poziomu 107% PKB w ciągu zaledwie 15 lat. To próg, po przekroczeniu którego państwo traci wiarygodność na rynkach finansowych, a konsekwencje odczuwają wszyscy obywatele. Oznaczałoby to nie tylko potencjalną likwidację flagowych programów socjalnych, takich jak 800 plus, ale również drastyczne podwyżki podatków i załamanie na rynku kredytowym.
Koniec 800 plus i 14. emerytury? To pierwsza ofiara kryzysu
W obliczu kryzysu fiskalnego i długu przekraczającego 100% PKB, rząd będzie zmuszony do szukania oszczędności. Doświadczenia państw takich jak Grecja czy Hiszpania pokazują, iż pierwszymi ofiarami cięć budżetowych są zwykle szeroko zakrojone programy socjalne. Program 800 plus, który rocznie kosztuje budżet państwa około 60 miliardów złotych, może zostać całkowicie zlikwidowany lub radykalnie ograniczony, na przykład poprzez wprowadzenie kryterium dochodowego. Podobny los czeka najprawdopodobniej dodatkowe świadczenia emerytalne.
Trzynasta i czternasta emerytura, stanowiące łączne obciążenie dla budżetu w wysokości około 30 miliardów złotych rocznie, również znalazłyby się na celowniku. Nowe świadczenia, takie jak dopiero wprowadzana renta wdowia czy program „Aktywny Rodzic”, znany jako „babciowe”, mogłyby zostać zawieszone, zanim na dobre wejdą w życie. w tej chwili transfery społeczne w Polsce stanowią aż 17,1% PKB – to więcej niż w krajach uchodzących za państwa opiekuńcze, jak Szwecja czy Niemcy. Właśnie dlatego, w sytuacji kryzysowej, to właśnie te wydatki będą najłatwiejszym celem dla polityków szukających oszczędności, znacznie łatwiejszym niż cięcia w administracji czy inwestycjach.
Drastyczne podwyżki podatków nieuniknione. Co może zdrożeć?
Cięcia wydatków to tylko jedna strona medalu. Równolegle rząd będzie musiał szukać sposobów na zwiększenie dochodów budżetowych, co nieuchronnie prowadzi do podnoszenia podatków. Polskie obciążenia podatkowe są w tej chwili o około 3 punkty procentowe PKB niższe od średniej unijnej, co daje rządzącym pole do manewru. Pierwszym kandydatem do podwyżki jest podatek VAT, którego główna stawka mogłaby wzrosnąć z obecnych 23% do poziomu 25%, a choćby 27%.
To jednak nie koniec. Analitycy przewidują, iż kolejnym krokiem byłby wzrost podatku dochodowego (PIT), uderzający zwłaszcza w klasę średnią. Wprowadzenie zupełnie nowych danin, o których dyskutuje się od lat, stałoby się niemal pewne. Mowa tu o takich rozwiązaniach jak:
- Podatek katastralny od wartości rynkowej nieruchomości.
- Nowe, wyższe stawki podatku od spadków i darowizn.
- Potencjalny podatek od majątku dla najzamożniejszych.
Należy również spodziewać się skokowego wzrostu akcyzy na paliwa, alkohol i wyroby tytoniowe, sięgającego choćby 30-50%. Wzrosłyby także składki na ubezpieczenia społeczne. Efektem tych wszystkich zmian byłoby gwałtowne obniżenie siły nabywczej Polaków i zduszenie konsumpcji, która napędza gospodarkę.
Kredyt hipoteczny stanie się luksusem. Młodzi Polacy bez szans na mieszkanie?
Wysokie zadłużenie państwa ma bezpośrednie przełożenie na koszt pieniądza w całej gospodarce. Aby zachęcić inwestorów do kupowania polskich obligacji, państwo musi oferować wyższe oprocentowanie. To z kolei prowadzi do podniesienia stóp procentowych przez bank centralny. Dla przeciętnego Polaka oznacza to jedno: drastycznie droższe kredyty. Oprocentowanie kredytów hipotecznych mogłoby poszybować do poziomu 10-12% rocznie, co dla wielu rodzin oznaczałoby brak zdolności kredytowej.
Młode pokolenia, marzące o własnym mieszkaniu, mogłyby zostać całkowicie odcięte od rynku. Jednocześnie firmy miałyby ogromne problemy z dostępem do finansowania inwestycji, co zahamowałoby rozwój, tworzenie nowych miejsc pracy i doprowadziło do wzrostu bezrobocia. Zjawisko to, nazywane w ekonomii efektem „wypychania” (crowding out), polega na tym, iż państwo, konkurując o kapitał z sektorem prywatnym, skutecznie blokuje jego rozwój. Kryzys na rynku nieruchomości i zamrożenie inwestycji byłyby niemal pewną konsekwencją.
Paraliż usług publicznych i ryzyko interwencji z zewnątrz
W scenariuszu kryzysu fiskalnego państwo przestaje być wydolne. Oznacza to głębokie cięcia w finansowaniu usług publicznych. Należy spodziewać się dalszego wydłużania kolejek do lekarzy, ograniczenia dostępu do specjalistów i niedofinansowania szpitali. Podobny los czekałby edukację, z likwidacją mniejszych szkół, oraz transport publiczny. Zaniedbana infrastruktura drogowa i kolejowa stałaby się normą. W efekcie Polska mogłaby na stałe utknąć w pułapce średniego dochodu, bez szans na dalszy rozwój cywilizacyjny.
Jeśli sytuacja stałaby się dramatyczna, Polska mogłaby być zmuszona do zwrócenia się o pomoc do instytucji zewnętrznych, takich jak Międzynarodowy Fundusz Walutowy (MFW) lub Unia Europejska. To oznaczałoby faktyczną utratę suwerenności w prowadzeniu polityki finansowej. Przykłady Grecji i Portugalii pokazują, co to oznacza w praktyce: narzucony z zewnątrz program oszczędnościowy, obejmujący cięcia pensji w sferze budżetowej o 20-30%, masowe zwolnienia urzędników i podniesienie wieku emerytalnego. Społeczne koszty takiej „pomocy” są gigantyczne i odczuwalne przez dekady.
Read more:
Dług Polski wymyka się spod kontroli. To koniec 800 plus i tanich kredytów?