W swym pamiętnym przemówieniu Grzegorz Schetyna, przy wielkim aplauzie tłumu polityków i zwolenników Platformy Obywatelskiej, zapowiedział likwidację Centralnego Biura Antykorupcyjnego i Instytutu Pamięci Narodowej.
Likwidacja CBA to dla PO oczywistość tak oczywista jak dla nomenklatury PZPR – u w roku 1986 likwidacja wszystkich wydziałów przestępczości gospodarczej we wszystkich jednostkach milicji. Przestępczość gospodarcza w połowie lat osiemdziesiątych osiągnęła skalę kolosalną, polegała na przejmowaniu za bezcen albo i za darmo na de facto prywatną własność najbardziej wartościowych zakładów pracy. Na progu lat dziewięćdziesiątych proceder ten polegał już na zawłaszczaniu przez partyjne sitwy całych gałęzi przemysłu. To dzięki temu na wszystkich potem ogłaszanych listach stu czy pięciuset najbogatszych Polaków osoby nie należące do postkomunistycznej szumowiny zdarzały się tylko pojedynczo, epizodycznie i na zasadzie rzadkich wyjątków potwierdzających regułę. Procederu przejmowania ogromnych części narodowego majątku a potem, skutkiem braku umiejętności zarządzania nim, sprzedawania go za ułamek wartości gównie Niemcom, nie dałoby się realizować, gdyby działały organy ścigania przestępczości gospodarczej. Z tej przyczyny komunistyczni „właściciele Polski Ludowej” w 1986 roku wszystkie takie poprzedniczki CBA – zlikwidowali. Parę dziesięcioleci później, z przyczyn dość podobnych, Platforma Obywatelska zapowiedziała zlikwidowanie współczesnych organów ścigania przestępczości gospodarczej. Entuzjazm tego środowiska dla tego zamiaru – był oczywisty. Kiedy więc Schetyna zapowiedział „Zlikwidujemy CBA!” odpowiedzią był huragan braw.
Dlaczego entuzjazm wywołała też zapowiedź likwidacji Instytutu Pamięci Narodowej? Dziś odpowiedź mamy w postaci tej polityki historycznej, jaką realizuje ekipa Donalda Tuska. Antypolscy szowiniści, oszczercy, rzecznicy niemieckich narracji historycznych na czele najważniejszych ośrodków kultury, nauki, pamięci o niemieckich zbrodniach – są kwintesencją tej właśnie polityki. Dla nich działalność Instytutu Pamięci Narodowej jest jak ziarno soli w oku. Bo gdyby narodową pamięć Polaków upośledzić jeszcze trochę, to dałoby się Polakom wmówić nie tylko sprawstwo zbrodni w Jedwabnem, ale i wszystkich obozów zagłady, które w Niemczech już od sześćdziesięciu lat nazywa się „polskimi”. A wtedy pomysły takie, jakie realizuje stojący dziś na czele Instytutu Pileckiego profesor Ruchniewicz, można by gwałtownie realizować. Czyli – nakradzionym w Polsce Niemcom oddawać wszystko to, czego z Polski jeszcze nie ukradły. Na szczęście dziesięciolecia rugowania historii ze szkół, dążenia do rozwalenia IPN – u i całego upartego upośledzenia świadomości historycznej Polaków – nie przyniosły jeszcze rezultatów oczekiwanych przez Tusków i Ruchniewiczów.
Przypomnijmy sobie, jak to było z powstawaniem IPN – u w kalekim quasi – państwowym potworku szumnie zwanym Trzecią Rzeczpospolitą. Rząd Mazowieckiego przeszedł do historii jako ten, za czasów którego spłonęła, została przemielona w papierniach lub została „sprywatyzowana” większość akt komunistycznej bezpieki. Nie oznacza to wcale, iż dokumentacja ta przestałą istnieć. Kopie każdej ubeckiej notatki wykonanej w każdej jednostce UB czy SB od roku 1944 trafiały do moskiewskiej centrali NKWD. Od roku 1975 ogromna i doskonale zorganizowana struktura sowieckich (obecnie rosyjskich) służb specjalnych nosi nazwę (w tłumaczeniu na język polski): Centrum Informacji o Przeciwniku. I w niej rosyjskie służby specjalne mają świetnie uporządkowane i zawsze dla siebie dostępne kopie każdego donosu każdego tajnego współpracownika, każdego kontaktu operacyjnego i każdego innego papierka wyprodukowanego we wszystkich latach pracy nie tylko polskiej SB. „Archiwa nie płoną” – stwierdzał Michaił Bułhakow… W pookrągłostołowej Polsce „elity”, które dorwały się do władzy w roku 1989 absolutnie nie były zainteresowane czymkolwiek w rodzaju IPN – u. W stanowczo zbyt wielkiej części składały się te „elity” z antypolskiej agentury, żeby ktokolwiek w gremiach zbratanych z postkomunistyczną nomenklaturą chciał ujawniania rzeczywistej roli, jaką odgrywał w czasach PRL – owskiego reżimu. Do utworzenia Instytutu Pamięci Narodowej z najwyższym trudem dobrnięto więc dopiero po dziesięciu latach a i to po solidnym zapewnieniu, iż jego pierwszy prezes będzie gwarantem tego, iż prawdziwa rola żadnego z komunistycznych szpicli nie zostanie ujawniona. I był ten pierwszy prezes właśnie kimś zdolnym do namaszczania, wbrew najoczywistszym faktom, Tajnego Współpracownika „Bolka” na narodowego bohatera Polski i Polaków.
IPN zawsze wzbudzał wrogość wszystkich, dla których wrogiem jest Polska. Nie chcieli IPN – u wszyscy związani ze zbrodniami sowieckimi. Nie chcieli Niemcy, bo IPN nie tylko dokumentował, ale choćby odkrywał pracowicie przez Niemców ukryte czy zapomniane niemieckie zbrodnie. Nie chciały IPN – u „resortowe dzieci”, bo to zwłoki zamordowanych często przez ich własnych tatusiów pracownicy IPN wydobywali z dołów śmierci wrocławskich Osobowic, warszawskiego Służewia i Powązek. IPN wzbudzał i wzbudza furię żydowskich szowinistów i fałszerzy historii, bo wydał już nie jedną naukową pracę podważającą setki nagłaśnianych na cały świat antypolskich oszczerstw. IPN jak płachta na byka działa na ukraińskich fałszerzy historii, którym ujawnianie prawdy o zbrodniach OUN – UPA utrudnia kultywowanie takich stawianych na cokołach ludobójców, jak Szuchewycz czy Bandera. Oczywistą wrogość IPN wzbudza też w obawiających się tego, czy aby wszystkie dokumenty ich współpracy z bezpieką zostały dokładnie spalone. A także w autorach wystaw w rodzaju „Nasi chłopcy”, dążących do zrównania katów z ofiarami, do zrzucenia na Polskę i Polaków win za niemieckie zbrodnie.
Gdyby nie było IPN – u o wiele łatwiej byłoby beneficjentom niemieckich grantów germanizować Gdańsk, Wrocław, Szczecin, Olsztyn wraz z całymi Ziemiami Zachodnimi i Północnymi. Łatwiej byłoby narzucać polskiej młodzieży antypolskie narracje. Łatwiej byłoby Polaków oduczać polskości. Łatwiej byłoby działać mianowanym przez Tuska a służącym tylko Niemcom osobnikom w rodzaju Rochniewicza. Czy też mianowanym przez Tuska osobniczkom w rodzaju Barbary Engelking, szowinistki publicznie głoszących, iż śmierć Żyda to tragedia a śmierć Polaka – ledwie biologia. Łatwiej byłoby Polskę spotwarzać, rozkradać i rozkładać na łopatki, gdyby nie CBA i IPN. Stąd i cały zamiar ich likwidacji.
Artur Adamski