Dlaczego polskie rzeki schną na wiór? Prof. UJ: deficyt wody będzie się pogłębiał

2 godzin temu

Wisła, królowa polskich rzek, dosłownie znika na oczach. Symbolem tego stały się Bulwary Wiślane i kilkucentymetrowy poziom wody w rzece. Tak jest praktycznie w całej Polsce, nie pomagają lokalne opady. Naukowcy z Uniwersytetu Jagiellońskiego tłumaczą, dlaczego sytuacja jest tak zła.

Wisła zanotowała na początku września kolejny rekord – 4 cm. Oczywiście jest to także specyfika tego punktu pomiarowego, bo w innych miejscach w rejonie Warszawy poziom wody wynosi kilkadziesiąt centymetrów. Sytuacja jest jednak trudna w całym kraju i na razie nie widać poprawy.

Znany fizyk atmosfery – prof. Malinowski na łamach TVN24 przyznał, iż nigdy w życiu nie widział takiej sytuacji jak obecnie. Warto dodać, iż za tak niski poziom wody w Wiśle na terenie Warszawy odpowiada rabunkowa eksploatacja piasku z dna rzeki.

Poziom wód w polskich rzekach. Stan na początku września 2025 roku. Źródło: IMiGW.

IMGW podaje, iż od wielu dni blisko dwie trzecie polskich rzek cechuje się niskim stanem wód. Oznacza to znacznie mniejszy niż zwykle przepływ. Są rzeki, w których wody jest naprawdę mało. Są też cieki wodne, które już wyschły. Także ilość wody w głębszych warstwach gleby jest niewielka – w większości kraju nie przekracza 50 proc.

Dlaczego mamy suszę? Opady się zmieniły

Dlaczego jest tak źle? Skąd taka susza?

– w okresie letnim 2025 w znacznej części Polski występuje długotrwała susza. Przepływy rzek są bardzo niskie, a gleba silnie przesuszona, na przykład w okolicach Krakowa czy w Beskidach. Lokalnie zaczyna choćby brakować wody. Przyczyną tego jest z jednej strony wyraźny okresowy niedobór opadów, na przykład w sierpniu, ale też zmiana charakteru tych opadów w ostatnich latach – odpowiada dr hab. inż. Bartłomiej Rzonca, prof. Uniwersytetu Jagiellońskiego.

I dodaje:

– Coraz większa część opadów spada w postaci nawalnych, gwałtownych i krótkotrwałych deszczy. Powodują one nagłe powodzie, ale przede wszystkim nie uzupełniają wilgoci glebowej – woda gwałtownie spływa. Mamy więc w tej chwili coraz częściej do czynienia z długookresową suszą i nagłymi powodziami, często niemal w tym samym miejscu i czasie.

  • Czytaj także: Rekordowo niska Wisła nie tylko przez suszę. „Rabunkowy biznes”

Nawalne deszcze nie ratują gleby

Mamy do czynienia już ze wszystkimi rodzajami suszy. Atmosferyczną, hydrologiczną, glebową, a choćby hydrogeologiczną, oznaczająca już niedobory w zasobach wód podziemnych.

– Susza atmosferyczna związana jest tylko z brakiem opadów, natomiast wszystkie pozostałe rodzaje suszy zależą nie tylko od braku opadów, ale także od zasobów wód podziemnych. Zasoby te kształtują takie czynniki jak temperatura powietrza, od której zależy parowanie wody, wielkość, ale też rodzaj opadu atmosferycznego i jego rozłożenie w czasie, a także grubość i długość zalegania pokrywy śnieżnej oraz przebieg roztopów – tłumaczy dr hab. Anita Bokwa, prof. Uniwersytetu Jagiellońskiego na Wydziale Geografii i Geologii.

Kluczowe jest to, ile wody trafia do ziemi.

– jeżeli w ciągu roku mniej wody jest dostarczane do podłoża niż jest jest tracone na parowanie, pobór przez rośliny i odpływ podziemny m.in. zasilający rzeki i jeziora, a stan taki utrzymuje się przez kilka lat z rzędu to susza i jej skutki narastają – zwraca uwagę prof. Bokwa.

  • Czytaj także: Europa wysycha. „Jeden miesiąc nie rozwiązał problemu”

Nie ma co narzekać na śnieg

Wielu z nas, szczególnie kierowców, odzwyczaiło się od śnieżnej zimy. Kiedy pada śnieg – narzekamy. Ciągle też powtarzana jest w mediach złośliwa sentencja: „zima znów zaskoczyła drogowców”. Tymczasem śnieg, choć utrudnia jazdę, powinien nas cieszyć.

– W Polsce topnienie pokrywy śnieżnej i opady są tak samo ważnymi źródłami wody. Roztopy umożliwiają, by znaczne ilości wody z pokrywy śnieżnej stopniowo wsiąkały w podłoże i zasilały wody podziemne, skąd potem, także stopniowo, woda trafia do roślin, rzek i jezior. Dla środowiska przyrodniczego najlepsze jest równomierne rozłożenie opadów w ciągu roku – mówi polska naukowczyni.

Istnieją także inne czynniki, które wpłynęły na skalę suszy. Profesor Bokwa zwraca uwagę na wzrost usłonecznienia (ilość czasu w danym okresie, w którym na określone miejsce na powierzchni Ziemi padają bezpośrednie promienie Słońca), który jest związany z dłuższymi okresami bez zachmurzenia, a także na wzrost prędkości wiatru, co przyczyniło się do zwiększonego parowania wody z podłoża.

Problem narastającej suszy niewątpliwie wiąże się z globalnym ociepleniem, które zmienia nasze wzorce pogodowe. To przekłada się na sezonowe zmiany w opadach. Nasza rozmówczyni zauważa, iż „rośnie udział opadów w miesiącach zimowych, zaś udział opadów latem nie zmienia się lub wręcz maleje. Coraz częściej występują opady intensywne, czyli dni z dobową sumą opadów ponad 10 mm, a okresy bez opadów wydłużają się” – zaznacza naukowiec.

Topniejąca Arktyka zabiera nam opady

Wzrost temperatur powoduje zwiększone parowanie i spadek liczby dni śnieżnych, ale problem leży także daleko na północy – w Arktyce, gdzie intensywnie roztapia się lód na biegunie północnym.

Jak zwraca uwagę prof. Bokwa, opady kształtowane są przez cyrkulację atmosferyczną. To od przemieszczania się mas powietrza zależy, ile spadnie deszczu i ile dni w ogóle będzie z opadami.

– Zmiana klimatu powoduje zmiany w kierunkach i trasach przemieszczania się mas powietrza nad Europą. Wzrost temperatury w Arktyce skutkuje hamowaniem tzw. „cyrkulacji strefowej”, czyli typowego dla naszych szerokości marszu kolejnych układów niżowych znad Atlantyku na wschód, w głąb kontynentu. Coraz częściej rozbudowują się stacjonarne wyże, niedopuszczające do nas wilgotnego, przynoszącego opady powietrza z zachodu, a powodujące zamiast tego długotrwałe okresy bezopadowe – wyjaśnia prof. Bokwa.

Ratunek? Retencja i oszczędzanie każdej kropli

Po innym niż w ostatnich latach lipcu nie zostało już śladu, a przyszłość niestety nie wygląda dobrze. Globalne ocieplenie będzie postępować nadal. Zmiany zajdą także w Arktyce.

– Scenariusze zmian klimatu dla Polski przewidują, iż wzrost opadów w półroczu ciepłym, jeżeli wystąpi, może być niewielki. Deficyt wody w okresie wegetacyjnym będzie się pogłębiał, a z powodu wysokich temperatur parowanie wzrośnie. Zmaleje liczba dni z opadem, wydłuży się czas między opadami, a ich intensywność zwiększy się. Dłuższe okresy bezopadowe (lub z opadem znacznie niższym od normy) mogą być przerywane intensywnymi ulewami – ostrzega klimatolożka.

Nie pozostaje nam nic innego, jak dostosować się do zmieniającego się klimatu.

– To jest paradoks, iż często w tym samym czasie media donoszą o rekordach suszy oraz o powodziach i ulewach. Wygląda na to jednak, iż właśnie w tym kierunku zmienia się nam klimat. To, co powinniśmy robić, aby się przygotować na takie warunki, to gromadzić wodę w każdy możliwy sposób – uważa prof. Rzonca.

W odpowiedzi na zmiany we wzorcach opadowych, jak mówi prof. Bokwa, „kluczowe jest zatem rozwijanie różnych form retencji wody – od rozwiązań lokalnych, przez regionalne, po krajowe”.

Idź do oryginalnego materiału