Pierwsze dni prezydentury Karola Nawrockiego przyniosły coś, co już dziś można nazwać dyplomatyczną katastrofą. Gdy w Waszyngtonie prezydent USA Donald Trump spotykał się z Wołodymyrem Zełenskim i grupą europejskich przywódców, zabrakło przy stole przedstawiciela Polski.
To wydarzenie, które w normalnych warunkach wywołałoby burzę, spowodowało jedno z najdotkliwszych upokorzeń wizerunkowych naszego kraju od lat. A jednak z ust Jarosława Kaczyńskiego – człowieka, który wciąż pociąga za sznurki w PiS – nie padło ani jedno słowo. Skąd ta cisza? I dlaczego prezes, znany z komentowania choćby błahych wydarzeń, nagle wybrał milczenie?
Zacznijmy od faktów. Polska od dawna kreuje się na kluczowego sojusznika Stanów Zjednoczonych i lidera regionu w sprawie wsparcia dla Ukrainy. Retoryka PiS przez lata była jasna: to my jesteśmy naturalnym rzecznikiem Europy Środkowej w relacjach z Waszyngtonem. Tymczasem, gdy przyszło do realnego sprawdzianu – pierwszego ważnego spotkania Trumpa z europejskimi liderami w kontekście wojny za naszą wschodnią granicą – Polska okazała się zbędnym graczem. Nawrocki nie został zaproszony.
To nie jest „niedopatrzenie”. To sygnał. Amerykanie zorganizowali rozmowy z tymi, których uważają za kluczowych partnerów. Polityk PiS, dopiero co obejmujący urząd prezydenta, znalazł się poza tym kręgiem. To dyplomatyczny policzek, który pokazuje, jak ograniczone są realne wpływy Polski – wbrew temu, co przez lata opowiadał PiS.
W obliczu takiej kompromitacji naturalnym byłoby oczekiwać reakcji ze strony Jarosława Kaczyńskiego. Przecież to on odpowiada za wskazanie Nawrockiego, to on przez lata kreował politykę międzynarodową PiS, to on wreszcie rościł sobie prawo do oceny każdego, choćby najdrobniejszego ruchu przeciwników politycznych. A jednak – cisza.
Dlaczego? Najprostsze wyjaśnienie jest takie, iż Kaczyński nie ma nic sensownego do powiedzenia. Krytykowanie Nawrockiego oznaczałoby przyznanie się do błędu personalnego. Bronienie go – byłoby zwyczajnie niepoważne wobec faktów. Milczenie staje się więc wyborem taktycznym: przeczekać, aż temat ucichnie, aż media znajdą nowy temat, aż wyborcy zajmą się czymś innym.
Ale jest też druga możliwość – milczenie jest objawem słabości. Kaczyński przez lata budował wizerunek nieomylnego lidera, który ma odpowiedź na każde pytanie i plan na każdą sytuację. Teraz okazuje się, iż w kluczowej sprawie – relacji z USA – PiS ponosi spektakularną porażkę. Trudno o komentarz, który nie zabrzmi jak porażka samego prezesa.
PiS od lat żywił się opowieścią o „wstawaniu z kolan”. Mieliśmy być liderem regionu, najważniejszym sojusznikiem USA, krajem, który wyznacza kierunek w sprawie Ukrainy. I nagle, gdy przyszło do sprawdzianu, okazało się, iż nas przy stole nie ma. Nawrocki, zamiast zaczynać prezydenturę od mocnego akcentu, wita ją kompromitacją.
Milczenie Kaczyńskiego to w gruncie rzeczy przyznanie: cała ta narracja była iluzją. Amerykanie nie traktują nas jako kluczowego gracza, a PiS nie potrafił wypracować takich relacji, które dawałyby Polsce realny wpływ. Mit „silnej Polski PiS-u” właśnie rozsypał się na naszych oczach.
Nie można jednak wszystkiego zwalać na Nawrockiego. Owszem, to on dziś ponosi odpowiedzialność za swoją nieobecność w Waszyngtonie. Ale prawda jest taka, iż to Kaczyński stworzył system, w którym nominacje nie zależą od kompetencji, ale od lojalności. Nawrocki nie jest politykiem o ugruntowanej pozycji międzynarodowej ani dyplomatą z wieloletnim doświadczeniem. Jest funkcjonariuszem partyjnego aparatu. I dlatego znalazł się w miejscu, w którym nie powinien się znaleźć.
Cisza Kaczyńskiego to w gruncie rzeczy unikanie odpowiedzialności. Bo przyznanie, iż Nawrocki poniósł klęskę, byłoby równoznaczne z przyznaniem, iż sam prezes popełnił błąd, forsując jego kandydaturę. A na taki luksus Kaczyński sobie nie pozwoli.
Najbardziej bolesne w tej historii jest to, iż za błędy Nawrockiego i kalkulacje Kaczyńskiego płaci Polska. Brak obecności w Waszyngtonie to nie tylko kwestia prestiżu. To brak wpływu na decyzje dotyczące bezpieczeństwa naszego regionu. To sygnał, iż inni – Niemcy, Francuzi, Brytyjczycy – liczą się bardziej.
Milczenie Kaczyńskiego nie zmieni faktu, iż Polska została zepchnięta na boczny tor. I nie zmieni faktu, iż odpowiedzialność za to spoczywa na PiS, który przez lata zaniedbywał profesjonalną dyplomację, stawiając na lojalnych, ale niekompetentnych nominatów.
Kaczyński milczy, bo nie ma nic do powiedzenia. Milczy, bo każda wypowiedź byłaby przyznaniem się do porażki. Milczy, bo liczy na to, iż wyborcy zapomną. Ale wyborcy powinni pamiętać: to PiS z Nawrockim na czele odpowiada za to, iż Polska nie siedzi dziś przy najważniejszym stole w Waszyngtonie. A prezes, chowając się za ciszą, pokazuje, iż jego legenda nieomylnego stratega należy już do przeszłości.