Nie rozumiem emocji, które w niektórych wzbudził powrot Tuska do polskiej polityki. Ja na to patrzę równie obojętnie, jak na mecz piłkarski – najwyraźniej nie mam w mózgu synaps odpowiedzialnych za odczuwanie tych doznań (możliwe zresztą, iż synapsa mundialowa jest zarazem synapsą tuskową).
W polskiej polityce jestem niezmiennie od lat wyborcą partii Razem. Nie wiem, co by się musiało wydarzyć, żeby straciła mój głos – gdy Razem wejdzie do jakiejś koalicji, ta koalicja zyska mój głos, gdy Razem z niej odejdzie, ten głos ze sobą zabierze.
W futbolu moim odpowiednikiem byłby wierny kibic, który jest ze swoim Motorem Myciska na dobre i na złe, w ekstraklasie i w lidze okręgowej (na pewno jest jakieś fachowe określenie na ten typ kibicowania – czy to „hools”?). jeżeli Razem będzie mieć w sondażach 1%, so be it, będę w tym procencie.
Nie jestem jednak symetrystą, Platforma to moje ulubione mniejsze zło. Głosowałem w drugiej turze na Trzaskowskiego, zagłosowałbym i na Tuska.
Rzecz jednak w tym, iż jest dla mnie politykiem najdoskonalej obojętnym. Do Budki, Trzaskowskiego czy Hołowni odczuwam jakąś tam sympatię, do pisowców oczywiście hejt (i nie ma dla mnie czegoś takiego, jak były pisowiec, panie Radku, panie Ludku, panie Kaziu, panie mecenasie).
Do Tuska – nic. Ani fte, ani wefte. Człowiek bez adekwatności.
Kiedy jeszcze komentowali tu pisowcy, dawali wyraz swojej nienawiści. Że podobno Tusk to zdrajca polskich interesów, służy Niemcom a nie Polakom, i tak dalej.
W to też nie wierzę. Uważam zresztą, iż nie mamy sprzecznych interesów z Niemcami, to nasz najważniejszy partner handlowy, im lepiej im, tym lepiej nam.
Część moich friendsów z bańki opozycyjnej wyraża jednak jakiś entuzjazm. Że da im popalić. Że nazywa rzeczy po imieniu. Że teraz wreszcie sondaże się poprawią.
Może ktoś tu zechce to rozwinąć? Bo wiecie, ja CHCĘ w to uwierzyć. Tak jak CHCIAŁBYM, żeby dało się wywalczyć od Niemców reparacje wojenne (albo postawić Dudę przed Trybunalem Stanu), wszystko jedno, nie widzę szans.
Odróżniam to, czego CHCĘ od tego, co uważam za możliwe. Niektórzy mają z tym problem.
Dla piscowców powiedzieć „nie da się wywalczyć tych reparacji” to jak powiedzieć „nie chcę tych reparacji”; „reformy Ziobry są źle pomyślane” to „nie chcę reformy sądownictwa” – itd.
Ale podobnie jest z opozycją. Tu powiedzieć „nie będzie Trybunału Stanu, nie będzie rozliczeń” to jak „nie chcę Trybunału Stanu, nie chcę rozliczeń”. Jasne, iż chcę, ale to tak samo nierealne, jak reparacje czy lotnisko baranów.
No więc czym Tusk ma uratować opozycję? Tanimi grepsami, iż rządy PiS są jak „drukarka 3D”? Takie grepsy latają ciągle od 2015, sam mecenas Giertych naprodukował ich na kopy.
Grepsiarstwem się nie wygrywa wyborów. Gdyby było inaczej, już byśmy ich dawno obalili.
Tusk znowu nie przedstawił wyborcom żadnej konkretnej oferty, żadnego opowiednika „500+”. Ergo, kto hejtował PiS, ten dalej będzie hejtować, kto hejtował Tuska, ten dalej będzie hejtować. Status quo.
Inna sprawa, iż PiS też wytracił umiejętność przedstawiania ofert. O „Polskim Ładzie” mi się choćby nie chce dyskutować, bo już wiadomo, iż nie zbierze 231 głosów w Sejmie – więc to takie same zawracanie głowy, jak o reparacjach wojennych.
Weekend miał być politycznym starciem gigantów, a wyszedł mecz piłkarski zakończony 0:0. Tusk potwierdził swoją pozycję jako króla dryblingu. Kaczyński mistrzowskim wolejem posłał piłkę poza boisko.
I wy mi się dziwicie, iż wolę już być w tym swoim razemowym procencie?