Spotkanie prezydenta Karola Nawrockiego z premierem Donaldem Tuskiem miało być ważnym momentem w relacjach między dwoma ośrodkami władzy. Od czasu objęcia urzędu przez Nawrockiego 6 sierpnia obaj politycy nie mieli okazji do rozmowy w cztery oczy. To spotkanie, zainicjowane przez premiera, mogło stać się początkiem bardziej konstruktywnej współpracy. Zamiast tego rozpoczęło się od gestu, który trudno nazwać inaczej niż afrontem.
Tusk przybył punktualnie do Pałacu Prezydenckiego, w samo południe. Zgodnie z protokołem gospodarzem powinien być prezydent, który wita swojego rozmówcę, szczególnie jeżeli jest nim szef rządu. Tymczasem premier został skierowany do pustej sali i przez dwie minuty czekał, nerwowo spoglądając na zegarek, podczas gdy prezydent zwlekał z pojawieniem się. To nie była drobna niezręczność – w polityce takie obrazy stają się komunikatem. I komunikat ten brzmiał jasno: prezydent Nawrocki chciał pokazać dystans wobec premiera.
Próby łagodzenia sytuacji przez Pawła Szefernakera, szefa gabinetu prezydenta, nie zmieniają faktu, iż mieliśmy do czynienia z gestem poniżającym urząd Prezesa Rady Ministrów. W tłumaczeniu, iż „wszystko odbyło się zgodnie z dotychczasową praktyką”, trudno znaleźć logikę – jeżeli dotychczasową praktyką jest ignorowanie punktualności i równości w kontaktach między głową państwa a szefem rządu, to jest to praktyka niebezpieczna i szkodliwa.
Prezydent powinien rozumieć, iż w relacjach instytucjonalnych każdy gest ma znaczenie. choćby jeżeli Nawrocki chciał wysłać subtelny sygnał polityczny, wybrał formę, która uderza nie w konkretnego polityka, ale w cały urząd premiera. Publiczne poniżanie drugiego najwyższego urzędnika w państwie to nie demonstracja siły – to pokaz braku dojrzałości politycznej i lekceważenia zasad, które powinny stać ponad partyjnymi emocjami.
Trzeba też zwrócić uwagę na kontekst. To premier – a więc osoba, która w polskim systemie politycznym posiada realną władzę wykonawczą – wyszedł z inicjatywą spotkania. W ten sposób Tusk, niezależnie od politycznych sporów, wykonał gest w stronę prezydenta. Odpowiedzią powinno być przyjęcie go w sposób, który wzmacnia autorytet państwa, a nie obrazek z pustą salą i czekającym rozmówcą. Nawrocki zlekceważył tę szansę, wysyłając w świat sygnał, iż w Pałacu Prezydenckim protokół jest narzędziem gry politycznej, a nie standardem, którego należy przestrzegać.
Takie zachowanie osłabia wizerunek Polski także na arenie międzynarodowej. jeżeli prezydent potrafi w obecności kamer zademonstrować brak szacunku wobec własnego premiera, to trudno oczekiwać, iż za granicą będzie postrzegany jako polityk zdolny do budowania partnerskich relacji z innymi przywódcami. W dyplomacji gesty mają wagę większą niż słowa – Nawrocki wysłał gest, który można odczytać jako chęć eskalacji, a nie współpracy.
To również niebezpieczny sygnał do wewnątrz. W czasach głębokiej polaryzacji politycznej państwo potrzebuje sygnałów stabilności i wzajemnego szacunku między kluczowymi urzędami. Prezydent, zamiast pełnić rolę arbitra i łącznika, występuje w roli uczestnika politycznego spektaklu, w którym protokół staje się narzędziem upokorzenia przeciwnika. Tymczasem konstytucja nie daje głowie państwa prawa do ostentacyjnego traktowania premiera jak petenta.
Władza, która pozwala sobie na takie gesty, traci moralny mandat do oczekiwania lojalności od innych instytucji. jeżeli prezydent może lekceważyć premiera, to czemu wojewoda miałby respektować polecenia ministra, a urzędnik – decyzje przełożonego? W państwie prawa hierarchia i wzajemny szacunek są fundamentem, a ich publiczne podważanie jest działaniem krótkowzrocznym i destrukcyjnym.
Prezydent Nawrocki w tym jednym, pozornie drobnym geście, pokazał, iż jest gotów wykorzystać urząd do rozgrywek personalnych. W przyszłości powinien pamiętać, iż każdy taki sygnał osłabia nie tylko pozycję premiera, ale i samego prezydenta. Głowa państwa, która nie potrafi wznieść się ponad polityczne animozje, nie pełni roli strażnika konstytucyjnego porządku – staje się jego uczestnikiem i zakładnikiem. A to prosta droga do sytuacji, w której najwyższe urzędy w państwie będą postrzegane jako sceny teatralne, a nie filary polskiej demokracji.