Jarosław Kaczyński od lat powtarza, iż jego celem jest gruntowna zmiana polskiego ustroju. Podczas niedawnego spotkania w Łodzi stwierdził: „Polska musi w jakimś sensie zacząć od nowa”. Słowa te mogłyby zabrzmieć jak zaproszenie do poważnej debaty o przyszłości kraju, gdyby nie fakt, iż w ustach lidera PiS oznaczają coś zupełnie innego – dążenie do władzy absolutnej.
Kaczyński przekonywał, iż konstrukcja ustrojowa, wypracowana na początku lat 90., jest „bardzo, ale to bardzo słaba z punktu widzenia demokracji, z punktu widzenia celów rozwojowych, z punktu widzenia realnej pozycji obywateli”. Trudno o większą ironię. To właśnie ta konstrukcja pozwoliła Polsce przejść przez trzy dekady wolności, rozwijać się gospodarczo i politycznie, dołączyć do NATO i Unii Europejskiej. Oczywiście, system nie jest doskonały. Ale słabością demokracji nie jest jej pluralizm i niezależność sądów, ale obsesja jednego człowieka, który od lat próbuje dopasować państwo do swojej wizji.
Kaczyński przypomniał, iż jego rządy miały osiem filarów, od polityki społecznej po bezpieczeństwo. Dodał jednak, iż istnieje jeszcze „dziewiąta polityka”, czyli przebudowa państwa, która jego zdaniem się nie udała. Winą obarczył prezydenta Andrzeja Dudę, który zawetował ustawę o sądownictwie. – „Trzeba jasno powiedzieć – nie udało się, ponieważ prezydent Duda podstawową ustawę (…) zawetował” – narzekał Kaczyński.
W tym punkcie widać sedno jego myślenia: wszystkie reformy, wszystkie zmiany, wszystkie „osiągnięcia” PiS są podporządkowane jednemu celowi – przejęciu pełnej kontroli nad sądami. Bo to właśnie niezależne sądy są dla niego główną przeszkodą w budowaniu systemu, w którym władza jest nieograniczona.
Kaczyński roztacza wizję, w której reforma państwa obejmuje kulturę, oświatę, świadomość społeczną i informacje. – „Musi objąć także to wszystko, co jest związane z kulturą, z oświatą, ze świadomością społeczną, bo te rzeczy się ze sobą ściśle łączą; z informacją, z bańkami informacyjnymi, które też w Polsce funkcjonują” – mówił.
Brzmi to niepokojąco. Bo czy przebudowa „świadomości społecznej” nie jest innym określeniem prób podporządkowania edukacji i mediów jednej partii? Czy walka z „bańkami informacyjnymi” nie oznacza w praktyce chęci stworzenia jedynej słusznej narracji?
Choć PiS przegrało wybory i znajduje się w opozycji, prezes nie ukrywa, iż jego celem jest powrót do władzy – tym razem na stałe. To dlatego mówi o „wielkiej zmianie”, o konieczności „zaczynania od nowa”. W jego słowach pobrzmiewa nuta rozczarowania, iż demokracja, w której są niezależne instytucje, nie pozwala mu działać bez ograniczeń.
Warto zauważyć, iż Kaczyński nie mówi o nowych pomysłach gospodarczych, o strategii wobec wyzwań klimatycznych czy technologicznych. Cała jego energia skupia się na ustroju i na podporządkowaniu państwa swojej wizji. To pokazuje jałowość programu PiS – poza próbą konsolidacji władzy, nie ma w nim niczego inspirującego.
Demokracja nie polega na tym, iż jedna partia, choćby jeżeli wygra wybory, dostaje mandat na przebudowę całego ustroju. Demokracja to system równowagi i kontroli, to gwarancja, iż władza nie stanie się tyranią większości. Kaczyński twierdzi, iż obecny system jest „słaby”, bo nie pozwala mu realizować wszystkich planów. Ale w rzeczywistości to właśnie siła demokracji – iż chroni obywateli przed absolutyzmem jednej partii.
Kaczyński mówi: „Polska musi w jakimś sensie zacząć od nowa”. W istocie chciałby, aby Polska zaczęła od nowa – ale pod jego dyktando, w systemie, gdzie sądy, media, szkoły i instytucje kultury są podporządkowane jednej woli. To nie jest wizja rozwoju, to wizja zawłaszczenia państwa.
Dziś, patrząc na jego słowa, trudno nie zadać pytania: czy Polacy naprawdę chcą oddać swoją przyszłość w ręce polityka, którego jedynym marzeniem jest przebudowa demokracji w kierunku władzy absolutnej? Odpowiedź narzuca się sama.