Podczas gdy kandydatka demokratów Kamala Harris przerwała na cztery dni kampanię, żeby przygotować się do wielkiej debaty prezydenckiej, Donald Trump ostentacyjnie, mimo nalegań swojego sztabu, nie przygotowywał się wcale.
Debata – być może jedyna między tą dwójką – miała miejsce w Filadelfii, największym mieście stanu kluczowego dla obojga kandydatów, którego wyborcy mogą zadecydować o wyniku listopadowych wyborów. Pensylwania ma zarówno czarną ludność w miastach, jak i białą klasę pracowniczą w rejonach górskich i rolniczych – nie brakuje tam ani wyborców demokratycznych, ani republikanów.
Debata – która odbyła się bez publiczności w National Constitution Center – miała zupełnie inną dynamikę niż poprzednia – między Trumpem a Joe Bidenem. Po pierwsze, była dużo bardziej ożywiona, po drugie w tej konfiguracji to Trump był staruszkiem, który miał problemy z kończeniem zdań. Nad wyraz poważny, Trump wyraźnie starał się nie wkurzać amerykańskich kobiet, obrażając Kamalę Harris. Traktował ją raczej jako niepoważną, przypadkową marionetkę z administracji Bidena, której na tej scenie nie powinno w ogóle być. Z kolei Harris grała rolę cierpliwej prawniczki i momentami załamanej cioci, która pouczała Trumpa, jak powinien zachowywać się lider USA. Z czasem jednak zaczęła zadawać mu coraz poważniejsze ciosy.
„Ona nie ma żadnego planu” – powtarzał Trump, zapowiadając Amerykanom, iż jeżeli demokraci wygrają, następne cztery lata będą wyglądać dokładnie jak ostatnie cztery lata, a Ameryka będzie upadała coraz niżej – gospodarczo i w oczach świata. „Ludzie nie mają pieniędzy na płatki śniadaniowe i boczek. Nigdy takich rzeczy nie widziano w tym kraju” – Trump jak zwykle uciekał się często do swojej ulubionej, wyświechtanej już frazy.
Obok gospodarki najważniejszym tematem dla Trumpa była imigracja – „miliony kryminalistów” z całego świata, które, jego zdaniem, przekraczają południową granicę. Według byłego prezydenta poziom przestępczości na świecie spada, bo wszystkie kraje wysyłają najbardziej niebezpiecznych typów do USA. Imigranci opanowali Chicago i inne miasta Ameryki, stwierdził Trump, i nie tylko mordują ludzi, ale choćby jedzą psy i koty amerykańskich obywateli. Demokraci ich wpuszczają, żeby głosowali na ich partię.
„Gdyby chcieli, to mogliby zamknąć granicę dzisiaj wieczorem” – krzyczał Trump. „Ona mogłaby pójść, obudzić Bidena i mogliby to od razu załatwić”.
„Usłyszycie dzisiaj mnóstwo kłamstw” – przewidywała Harris, kręcąc głową i zwracając się do publiczności. „Usłyszycie dzisiaj w szczegółach niebezpieczny plan zwany Projektem 2025, które były prezydent zamierza wprowadzić w życie w razie wygranej”. (Trump zaprzecza, jakoby miał cokolwiek wspólnego z tym projektem, stworzonym przez radykalną prawicę).
Mimo iż administracja Bidena wcale nie popisała się na granicy, de facto kontynuując od niedawna politykę Trumpa, Trump nie potrafił skutecznie wykorzystać tego przeciwko wiceprezydentce.
Kandydaci starli się także mocno co do energii. Chociaż Harris obiecała nie blokować frackingu, ważnego właśnie choćby dla gospodarki Pensylwanii, Trumpowi to nie przeszkodziło twierdzić czegoś przeciwnego. „Oni blokują produkcję energii” – mówił o demokratach. „Ona w życiu nie pozwoli Pensylwanii na fracking i będziemy mieli tylko wiatraki. Ona jest marksistką. Jej ojciec był marksistą i dobrze ją nauczył. Tymczasem Ameryka zmienia się w Trzeci Świat i niedługo będzie wyglądać jak Wenezuela”.
Trump powiedział również, iż jeżeli Harris wygra, w Ameryce nadejdzie zakaz posiadania broni, na co Harris odparła z uśmiechem, iż zarówno ona, jak i jej przyszły, być może, wiceprezydent są posiadaczami broni. Trump oznajmił też, iż Harris rozwiąże policję, na co ona – prokuratorka – uśmiechnęła się z politowaniem.
Kolejnym wielkim tematem była aborcja. Tu Harris udało się stworzyć przekonujące obrazy kobiet, które muszą nosić dziecko swojego gwałciciela, i pracujących matek, których nie stać na piąte dziecko. Trump podkreślał, iż jedyne, co zrobił, to oddał prawo do podjęcia decyzji o aborcji poszczególnym stanom, zamiast rozstrzygać kwestię na poziomie federalnym.
„Obiecuję wam, jeżeli Kongres przygotuje ustawę, żeby przywrócić Roe vs. Wade, z dumą tę ustawę podpiszę” – powiedziała Harris.
Harris wyraźnie podkreślała swoje skromne pochodzenie i dowodziła, iż w odróżnieniu od Trumpa ona całe życie pracuje dla amerykańskich obywateli: „Nie jestem Joe Bidenem. Reprezentuję nowe pokolenie i optymizm. Mam plan dla klasy średniej”.
Sporo było mowy o polityce zagranicznej i obwiniania, kto odpowiada za wojnę w Ukrainie, sytuację w Gazie i wycofanie amerykańskich wojsk z Afganistanu.
„Żadna z tych rzeczy by się nie wydarzyła, gdybym to ja był prezydentem” – mówił Trump. „Bo wszyscy się mnie bali. Orbán z Węgier powiedział, iż żaden z tych konfliktów nie wydarzyłby się za Trumpa”.
„Trump jest nie tylko słaby, ale zawsze się myli, jeżeli chodzi o obronę narodową i politykę zagraniczną” – odpierała Harris. „Pozwoli Putinowi robić, co chce, bo sam chciałby być dyktatorem. I dyktatorom na świecie to pasuje, bo mogą nim manipulować pochlebstwami. Przynosisz nam wstyd” – zwróciła się do Trumpa.
„To Biden jest słaby” – oponował Donald. „U nas zamyka rurociągi, a pozwolił Putinowi otworzyć Nord Stream 2. Prezydent jest słabym, żałosnym człowiekiem. I mam dla ciebie wiadomość: Biden cię nienawidzi. Jesteś tu przypadkowo, nikt nigdy na ciebie nie głosował”.
Były prezydent oskarżył również wiceprezydentkę Harris o nienawiść do Izraela. Powiedział, iż jeżeli Harris wygra, Izrael niedługo przestanie istnieć; ostatecznie, kiedy Benjamin Netanjahu przyjechał ostatnio do USA, postanowiła się z nim nie spotkać. Z kolei Harris podkreślała, iż tak jak obecna administracja, w pełni popiera prawo Izraela do samoobrony.
„Ta wojna musi się skończyć natychmiast” – mówiła. „Pracujemy i będziemy pracować noc i dzień, żeby doprowadzić do zawieszenia broni”.
Oboje kandydaci ostrzegali przed Iranem, przy czym Trump oznajmił, iż Iran kwitnie i ma w końcu pieniądze, po tym jak administracja Bidena zniosła sankcje na ten kraj.
Kamala Harris podkreśliła, iż Trump nie ma szacunku ani do amerykańskiego wojska, ani do amerykańskiej konstytucji. Przypomniała zarzuty prokuratorskie, jakie mu postawiono w ostatnich latach, a także to, iż został skazany jako przestępca. Przypomniała również Amerykanom o antysemickim marszu w Charlottesville w 2017 roku i o tym, iż nikt, kto kiedykolwiek pracował z Trumpem, nie ma o nim nic dobrego do powiedzenia. I iż wszyscy na świecie drwią z prezydenta, który nie umiał zaakceptować przegranej w poprzednich wyborach.
„Trump nie umie odróżnić prawdy od faktu” – powiedziała Harris. „Były prezydent przez cały czas nie może przyjąć do wiadomości, iż w 2021 roku miliony Amerykanów wyrzuciły go z urzędu prezydenta. Nie możemy mieć takiego lidera. Wybierzmy przyszłość i postawmy na przyszłość”.
Zapytany o atak prawicy na Kapitol z 6 stycznia 2021 roku Trump powiedział, iż on nic nie zrobił i iż prosił wszystkich, żeby maszerowali w duchu „pokojowym i patriotycznym”. Poruszono także kwestię ochrony zdrowia (Trump przez cały czas nie ma planu na alternatywę wobec Obamacare) i zmiany klimatu, której Trump nie traktuje poważnie.
W podsumowaniu, podczas gdy Harris wzywała do narodowego pojednania i kroku w przyszłość, Trump zapytał – całkiem sensownie – dlaczego, skoro ma tak dobry plan, nic z tego nie wprowadziła w życie w ostatnich czterech latach jako wiceprezydentka. I dlaczego administracja Bidena kontynuuje tak wiele decyzji Trumpa, np. nie znosząc taryf nałożonych na Chiny.
Z uroczych smaczków: w pewnym momencie Trump powiedział do próbującej mu przerwać Harris „Chwileczkę, teraz ja mówię” – nawiązując do jej mocnego momentu, gdy użyła tej frazy, ubiegając się o nominację swojej partii w 2016 roku, a także kilka tygodni temu, gdy przemawiała do propalestyńsich demonstrantów w Detrit. „Brzmi znajomo?” – dodał bezczelnie Trump. Był to jednak jedyny popis jego „błyskotliwości”.
Było zabawnie; było tragicznie. Harris wygrała.