Słowa Piotra Dudy, przewodniczącego NSZZ „Solidarność”, wypowiedziane w kontekście zaprzysiężenia Karola Nawrockiego na prezydenta, budzą poważne kontrowersje.
W swoim apelu do członków i sympatyków związku Duda nie tylko krytykuje obecną władzę, ale także posługuje się językiem, który balansuje na granicy groźby, podsycając atmosferę podziału i konfliktu. Czy jego wypowiedź to jedynie wyraz troski o demokrację, czy też ukryta zapowiedź eskalacji napięć społecznych? Przyjrzyjmy się temu bliżej.
Duda w swoim apelu ostro atakuje rządzącą koalicję, zarzucając jej brak demokratycznych wartości i podważanie praworządności. „Oni nie mają nic wspólnego z demokracją” – grzmi, określając polityków jako „elity” manipulujące społeczeństwem i działające wbrew interesom Polski. Tego rodzaju retoryka nie jest nowa, ale w ustach lidera związku zawodowego, który historycznie odegrał kluczową rolę w walce o wolność, brzmi szczególnie niepokojąco. Oskarżenia o „szkodzenie jednych Polaków przeciwko drugim” czy kwestionowanie „fundamentów istnienia państwa” są nie tylko przesadzone, ale również niebezpiecznie spolaryzowane. Duda nie przedstawia żadnych konkretnych dowodów na swoje tezy, co sprawia, iż jego słowa bardziej przypominają populistyczne hasła niż merytoryczną krytykę.
Najbardziej niepokojący jest jednak fragment, w którym Duda podkreśla, iż „cierpliwość Solidarności ma swoje granice”. To zdanie, w połączeniu z wezwaniem do masowego przybycia do Warszawy na zaprzysiężenie Nawrockiego, brzmi jak zawoalowana groźba. Przewodniczący „Solidarności” przywołuje historyczne zasługi związku, który „zmienił Polskę i świat”, sugerując, iż organizacja jest gotowa ponownie „stanąć na wezwanie Polski”. Co dokładnie oznacza to „stanięcie”? Czy Duda nawołuje do pokojowej manifestacji, czy też przygotowuje grunt pod bardziej radykalne działania? Użycie sformułowań takich jak „miliony Polaków” czy „pilnujmy Polski” budzi skojarzenia z mobilizacją społeczną, która w obecnych realiach może prowadzić do eskalacji konfliktów, a nie ich rozwiązania.
Sposób, w jaki Duda formułuje swoje zarzuty, jest jednostronny i tendencyjny. Zamiast wzywać do dialogu czy konstruktywnej debaty, lider „Solidarności” stawia się w roli strażnika narodowej suwerenności, co jest niebezpiecznym uproszczeniem. Solidarność, jako ruch społeczny, powinna dążyć do jednoczenia Polaków, a nie pogłębiania podziałów. Tymczasem Duda zdaje się świadomie grać na emocjach, budując narrację „my kontra oni”, która może prowadzić do dalszej polaryzacji społeczeństwa.
Warto też zwrócić uwagę na kontekst historyczny, do którego odwołuje się Duda. Przywoływanie roku 1980 i walki z komunizmem jest manipulacją emocjami odbiorców. Współczesna Polska, mimo swoich problemów, nie jest krajem totalitarnym, a porównywanie obecnej sytuacji do czasów PRL-u jest nie tylko nieadekwatne, ale także obraźliwe dla tych, którzy walczyli z prawdziwą dyktaturą. Tego rodzaju retoryka może mobilizować zwolenników, ale jednocześnie alienuje tych, którzy oczekują od „Solidarności” odpowiedzialnego głosu w debacie publicznej.
Apel Dudy do członków związku o przybycie do Warszawy 6 sierpnia jest jasnym sygnałem, iż „Solidarność” chce pokazać swoją siłę. Pytanie, czy chodzi o siłę jedności, czy siłę nacisku. W obecnej, napiętej sytuacji politycznej, słowa lidera związku powinny być wyważone i odpowiedzialne. Zamiast tego Duda wybiera język konfrontacji, który może zostać odebrany jako groźba destabilizacji. jeżeli „Solidarność” ma pozostać wierna swoim ideałom, powinna działać na rzecz dialogu, a nie eskalacji konfliktów. Piotr Duda, jako lider, powinien pamiętać, iż jego słowa mają moc – i iż ta moc może zostać wykorzystana zarówno do budowania, jak i niszczenia.