Politycy jak mantrę powtarzają o naszych unikalnych relacjach z Ameryką. O bliskości, zaufaniu i uznaniu Białego Domu, iż blisko 5 proc. PKB wydajemy na obronę. Że cieszymy się sympatią prezydenta USA i takie tam podobne rzeczy. Ale Polacy jak ten wróbel, na plewy się nie wezmą. Ponad połowa naszych rodaków nie wierzy, by Stany Zjednoczone pod rządami Donalda Trumpa wypełniły swoje sojusznicze zobowiązania, gdyby zaatakował nas Putin.
Co więcej, kolejna jedna czwarta Polaków wzrusza ramionami na pytanie, czy Ameryka jest gotowa ginąć za nasz kraj: trudno powiedzieć. Czyli nic pewnego. I tak w trzy miesiące w najbardziej proamerykańskim społeczeństwie na świecie runęło coś, co przez ponad 30 lat wydawało się niewzruszalne. Jak to, iż Słońce wschodzi i zachodzi. Że można wierzyć Ameryce.
Ze złudzeniami rozstało się choćby wielu wyborców Jarosława Kaczyńskiego, a w tym kontekście jakże groteskowo wyglądało to skandowanie w Sejmie przez posłów PiS: „Donald Trump! Donald Trump!”. To demonstracyjne wciskanie na głowy czerwonych bejsbolówek z napisem MAGA. Bo w imię czego mamy Trumpowi pomagać Uczynić Amerykę Znów Wielką, skoro on ma nas gdzieś? Tak, jak gdzieś ma krwawiącą Ukrainę. Nie jestem politykiem, nie muszę ważyć słów: jakim amoralnym człowiekiem trzeba być, żeby masakrę cywilów i dzieci w Sumach skwitować „Pomyłka, błąd”? I jeszcze ta widoczna na twarzy wściekłość, iż ktoś śmie go pytać o komentarz do kolejnej zbrodni Putina…
Ta obcesowość i zupełny brak empatii wstrząsnęły choćby największymi sympatykami Trumpa w Polsce. Oczywiście, z jego punktu widzenia to, iż Polacy przestali go kochać, jest tak mało istotne, jak zeszłoroczny śnieg. Tym bardziej, iż on się nie przejmuje choćby swoimi obywatelami. A Amerykanie są w szoku.
Nie tylko oni, ale i cały świat żył aksjomatem, iż w USA system władzy jest tak zbalansowany, a wmontowane w nie „bezpieczniki” tak mocne, iż w żaden sposób demokracja i wolność słowa nie będą zagrożone. Tymczasem Trump pokazuje, jak to było złudne. Za nic ma prawo, wyroki sądów, grozi mediom, uniwersytetom i przeciwnikom politycznym. Nieustannie przesuwa granicę tego, co było dotąd akceptowalne w życiu politycznym i publicznym. Zmierza w kierunku Orbana, Erdogana i tego, co po 2015 roku chciał zrobić Jarosław Kaczyński. Tylko ten ostatni napotkał opór, zwłaszcza starszych Polaków, którzy pamiętali różnicę między wolnością i jej brakiem. Ale Amerykanie jej nie znają, bo tam od wojny secesyjnej wolność i demokracja nigdy nie były zagrożone. Dlatego teraz są jak sparaliżowani. Oczywiście, kiedyś się ockną. Albo i nie, jak gotowana żaba.
Quo vadis, Ameryko?
***
Odważne komentarze, unikalna publicystyka, pasjonujące reportaże i rozmowy – czytaj w najnowszym numerze tygodnika „O!Polska”. Do kupienia w punktach sprzedaży prasy w regionie oraz w formie e-wydania