Czy prywatność jest dla Ciebie ważna? RODO i inwigilacja

6 dni temu

Z doktor Anną Turner z Polskiej Akademii Nauk rozmawiamy o prywatności, inwigilacji i metodach, jak stawić jej opór.

Anna Turner

Pracuje w Instytucie Filozofii i Socjologii Polskiej Akademii Nauk, gdzie zajmuje się zagadnieniami związanymi z wpływem nowych technologii na społeczeństwo. Prowadzi międzynarodowe badania związane z zainteresowaniem opinii publicznej kwestiami inwigilacji i prywatności. Ponadto, jest członkiem zespołów dwóch dużych projektów badawczych: Polskiego Badania Panelowego POLPAN gdzie zajmuje się tematyką dotyczącą zagrożeń a także International Social Survey Programme gdzie pracuje w roli Eksperta Doradczego nad stworzeniem modułu Digital Societies. Autorka publikacji, uczestniczka konferencji naukowych. Wiceprzewodnicząca Sekcji Socjologii Cyfrowej Polskiego Towarzystwa Socjologicznego.

(Wywiad jest zaktualizowaną wersją podcastu Czy masz świadomość? pt. „Płynna inwigilacja, RODO i kpina z Twojej prywatności”, który został opublikowany 7 lutego 2023 roku.)

Rafał Górski: „Internet jest »miejscem, w którym umiera anonimowość«. (…) Nasze prawo do prywatności wydajemy tu wszak na rzeź z własnej woli. Może zgadzamy się na utratę prywatności, widząc w tym rozsądną cenę za oferowane nam w zamian cuda. A może gotowość oddania swojej autonomii pod nóż wynika z tak silnej presji otoczenia, przywodzącej na myśl stadny odruch zwany owczym pędem, iż tylko nieliczne, wyjątkowo harde, buntownicze, zadziorne i stanowcze charaktery gotowe są podjąć próbę przeciwstawienia się tej presji”, ostrzegał nas Zygmunt Bauman.

28 stycznia obchodzimy Dzień Ochrony Danych Osobowych, ustanowiony przez Komitet Ministrów Rady Europy. Dlaczego, kiedy rząd chce ułatwić służbom inwigilowanie nas, nie ma na ulicach setek tysięcy protestujących obywateli, tak jak to miało miejsce w 2012 roku podczas protestów ACTA? Czy prywatność jest dla nas ważna?

Dr Anna Turner: Faktycznie, taka zmiana podejścia do sytuacji, w której nasza prywatność jest niszczona, czy deptana, może wywoływać słuszne wątpliwości. Niestety, działamy trochę w myśl powiedzenia: „Do wszystkiego można się przyzwyczaić”.

Praktyki inwigilacyjne, których doświadczamy każdego dnia, stały się tak wszechobecne i tak inwazyjne, iż są dzisiaj częścią rzeczywistości, w której funkcjonujemy.

Nie zapominajmy też, iż w 2012 roku w proteście przeciwko wprowadzeniu ACTA brały udział osoby, które dorastały bez Internetu. Nasze spojrzenie na prywatność i inwigilację diametralnie różniło się od spojrzenia dzisiejszych dwudziestoparolatków, a ich rzeczywistość jest już, jak się wydaje, na zawsze dwutorowa: online i offline. W tym upatrywałabym głównych przyczyn tego, iż nie ma nas dzisiaj na ulicach, w sytuacji, kiedy jeszcze 10 lat temu na tych ulicach byśmy się znaleźli.

Sokrates powiedział, iż początek mądrości to zdefiniowanie pojęć. dla wszystkich z nas pod hasłem „prywatność” kryje się coś innego. W gruncie rzeczy jest to koncept abstrakcyjny, który każdy dopasowuje do siebie, do swoich potrzeb, pragnień, przekonań, a co za tym idzie, każdy rozumie i definiuje to pojęcie zupełnie inaczej.

Przytoczę tylko kilka definicji, które funkcjonują w naukach społecznych. Holenderski profesor nauk o komunikacji Jan van Dijk, który już od lat 80. XX wieku prowadzi bardzo znane badania na temat wpływu nowych mediów na społeczeństwo, definiuje prywatność jako szczególny rodzaj prawa do wolności o decydowaniu przez jednostkę, czy i do jakiego stopnia gotowa jest otworzyć się na innych. Przypomnę też kilka starszych definicji prywatności, pochodzących sprzed ery Internetu. Na przykład profesor prawa Alan F. Westin, autor m.in. wydanej w latach 60. XX wieku klasycznej już dzisiaj książki „Privacy and Freedom”, definiuje prywatność jako prawo jednostek do samodzielnego określenia „kiedy, jak i w jakim zakresie” informacje o nich są przekazywane.

Pierwsza publikacja poświęcona konieczności ustanowienia prawa do prywatności ukazała się w roku 1890 w amerykańskim czasopiśmie „Harvard Law Review”, które istnieje do dzisiaj.

Tytuł tej publikacji to „The right to privacy” i została napisana przez dwóch prawników, którzy zdefiniowali prywatność jako prawo do bycia zostawionym w spokoju.

Bardzo dobra definicja.

Zdecydowanie na czasie. Nie można nie przywołać poglądów Zygmunta Baumana, którymi dzieli się on w książce „Płynna inwigilacja”, w których wskazuje na odwrócenie tej sytuacji. Cytuję: „W dobie nowych technologii sfera publiczna przeżywa istny najazd, zalew i podbój prywatności, a bycie celebrytą, a więc życie nieustannie na oczach innych, w świetle reflektorów i bez prawa do prywatności, to dziś najuporczywiej lansowany i najbardziej popularny model udanego życia”.

Trudno w tej sytuacji nie zadać sobie pytania, czy prywatność jest przez cały czas dla nas ważna.

Znana socjologiczna maksyma mówi, iż nauka jest napędzana przez idee, ale dyscyplinowana przez fakty. Tego się trzymamy w naszej pracy, a te w badaniach jednoznacznie wskazują, iż prywatność rozumiana jako ochrona danych i informacji jest jednak dla nas niesłychanie ważna.

Co wynika z badań?

W badaniu Eurobarometru pt. „Digital Rights and Principles”, przeprowadzonym w 2021 roku, zapytano respondentów z państw Unii Europejskiej m.in. o to, jak ważna jest dla nich poufność i ochrona rozmów telefonicznych i SMS-ów, co stanowi jedną z podstawowych zasad naszej prywatności. Gdy popatrzymy na wyniki polskich ankietowanych, dla dokładnie 51% jest to bardzo ważne, a dla 35% jest to ważne, czyli razem mamy 86% respondentów z Polski, dla których poufność ich rozmów jest bardzo ważna lub ważna. Co interesujące tylko dla 11% osób ankietowanych – to wciąż jeden z najwyższych wyników w Unii Europejskiej – poufność rozmów telefonicznych i wiadomości tekstowych nie jest zbyt ważna.

W tym samym badaniu zadano respondentom pytanie o wybranie zagrożeń, jakich w Internecie obawiają się najbardziej. Na pierwszym miejscu wymieniono kradzież danych. Na drugim bezpieczeństwo dzieci, a na trzecim wykorzystanie danych i informacji osobistych, ale już nie tylko przez hakerów, czy osoby, które chcą ukraść naszą tożsamość, ale również przez firmy oraz instytucje rządowe.

Oznacza to, iż postrzegamy, jako bardzo realne zagrożenie, iż nasze dane są wykorzystywane bez naszej wiedzy przez instytucje rządowe.

Obawiamy się inwigilacji. Gdybyśmy prześledzili wcześniejsze badania, wynika z nich, iż odsetek osób, dla których poufność informacji i bezpieczeństwo danych jest ważne, stale rośnie. Odpowiadając na Pana pytanie: „Czy prywatność jest dla nas ważna?”, uważam, iż tak i pewnie ważniejsza niż kiedykolwiek wcześniej.

Działamy bez cenzury. Nie puszczamy reklam, nie pobieramy opłat za teksty. Potrzebujemy Twojego wsparcia. Dorzuć się do mediów obywatelskich.

Wzmocnij kampanie obywatelskie Instytutu Spraw Obywatelskich

Przekaż swój 1,5% podatku:

Wpisz nr KRS 0000191928

lub skorzystaj z naszego darmowego programu do rozliczeń PIT.

Czy mamy do czynienia z końcem prywatności?

Skłaniam się ku takiej tezie, iż mamy do czynienia z jej fragmentaryzacją, ale na pewno nie z jej końcem.

A co to znaczy?

Fragmentaryzacja oznacza, iż prywatność nie jest już tak jasno określona, jak to było przed erą Internetu – jest bardzo płynna. Odnosząc się znów do książki Zygmunta Baumana, często zmienia swoje położenie, zmienia swoje formy i wraz z rozwojem nowych technologii każdy z nas pojęcie prywatności fragmentaryzuje, czyli dopasowuje do sytuacji, kontekstu, narzędzi, którymi się w danym momencie posługuje. Prywatność w dalszym ciągu jest dla nas ważna. Badania wskazują, iż zamach na naszą prywatność cały czas traktujemy w kategoriach jednego z największych zagrożeń internetowych.

Powstało też bardzo interesujące badanie, którego wyniki zostały opublikowane w artykule pt. „Why privacy keeps dying?”, czyli „Dlaczego prywatność ciągle umiera?”. Autorzy tego artykułu przeanalizowali ponad 100 tekstów z lat 90. XX wieku i dwutysięcznych, w których wieszczono „koniec prywatności”. A tymczasem, jak ja to nazywam – „endyzm prywatności”, wydaje się trwać przez dziesięciolecia i tak naprawdę nie jest specyficzny dla danego okresu, jest natomiast łączony z rozwojem technologii.

„Stosunkowo tani telefon z przeglądarką to wszystko czego potrzebujesz aby uzyskać dostęp do globalnych zasobów informacji. Dajesz nam więcej informacji o sobie, o twoich przyjaciołach, a my możemy poprawić jakość naszych wyszukiwań. Nie musisz nic pisać. Wiemy gdzie jesteś. Wiemy gdzie byłeś. Wiemy mniej więcej o czym myślisz” – autorem tych słów jest Eric Schmidt, „ojciec chrzestny” Larry’ego Page’a i Sergeya Brina, właścicieli Google. Z jakiego rodzaju inwigilacją mamy do czynienia dziś?

Tak naprawdę jest to inwigilacja wszechobecna. Po atakach z 11 września 2001 roku na WTC wyłonił się nowy model działania na styku polityki bezpieczeństwa i rozwoju technologii wojskowych. W tym samym czasie również wyszukiwarka Google, która szukała sposobów na zwiększenie skromnych wtedy przychodów firmy, postawiła sobie za cel zmapowanie przestrzeni Internetu. Dochodzi do idealnej symbiozy pomiędzy tymi dwoma graczami. Z jednej strony instytucje rządowe potrzebują narzędzi nowych technologii, aby móc ogłosić walkę z terroryzmem na nowych zasadach, z drugiej strony Google, rozpoznając potencjał w gromadzonych przez siebie danych, zaczyna zmieniać Internet w przestrzeń komercyjnego nadzoru.

Drugi poważny krok w zwiększeniu inwigilacji stanowi powstanie mediów społecznościowych i stworzenie telefonów, co bardzo otwarcie komunikował Eric Schmidt – ówczesny prezes firmy Google, mówiąc na konferencji prasowej: „Wie pan, stosunkowo tani telefon z przeglądarką to wszystko, czego potrzebujesz, aby uzyskać dostęp do globalnych zasobów informacji”. Od tego momentu zaczyna się nasz faustowski pakt, jak ja to nazywam za Shoshaną Zuboff, z którego, jak wiemy z książki Goethego, wyrwanie się jest prawie niemożliwe. Od tej pory telefon jest z nami wszędzie, różnicuje sposoby inwigilacji, mamy go ze sobą w sypialni, w łazience, na siłowni, na zakupach, kiedy odwiedzamy znajomych, kiedy się przemieszczamy.

Wcale nie musimy być online, aby dane, informacje o nas płynęły szerokim strumieniem.

Proszę zobaczyć, ile można powiedzieć o kimś, monitorując tylko lokalizacje jego telefonu. Ta osoba wcale nie musi być jeszcze online, nie musi serfować po sieci szukając piosenek, zakupów. Patrząc tylko na lokalizację, możemy powiedzieć, np. gdzie ktoś mieszka, czy mieszka sam/sama, czy z kimś, gdzie i czy pracuje, w domu czy poza domem. Jaki uprawia styl życia, czy chodzi na siłownię, czy biega, czy chodzi do kościoła, do kina, na spacery czy spotyka się z przyjaciółmi, czy jada w restauracjach, czy często podróżuje. Niech pan zobaczy, do ilu grup można taką osobę zakwalifikować. Dzięki temu możemy jej zaoferować konkretne usługi czy produkty online. Po tym, gdzie ktoś mieszka i pracuje, określimy status materialny, na podstawie którego ta osoba może zobaczyć oferty tylko z dopasowanej półki cenowej. jeżeli jest to ktoś aktywny fizycznie, to bardzo prawdopodobne, iż zobaczy reklamy nie tylko firm sportowych, ale też zniżki do otwierających się siłowni.

A co jeżeli ktoś nie ma telefonu z funkcją lokalizacji?

Nawet jeżeli tylko łączy się do sieci telekomunikacyjnej, już jesteśmy w stanie określić, gdzie się mniej więcej znajduje.

Czyli jeżeli obywatel nie ma telefona, ma stary telefon na przyciski, to i tak służby mogą kontrolować, co robi i gdzie?

Tak i niestety wcale nie potrzebują do tego nakazu sądu, tak to wygląda. A teraz wyobraźmy sobie, iż ma Pan telefona. Większość ludzi posiada telefona i ma go przy sobie. Połączmy to, co już wiemy z pozostałymi informacjami, które zawiera nasz telefon, zdjęcia, nasze dane, historie wyszukiwania, zakupów, muzyki i do jakiego wniosku możemy dojść? Okazuje się, iż bierzemy udział w tzw. grze o sumie zerowej, w której na pewno nie my jesteśmy po stronie wygranych. Jesteśmy adekwatnie tylko aktorami informacyjnego spektaklu. Mówiąc krótko, dzisiaj inwigilacja jest wszechobecna.

Zapraszamy na staże, praktyki i wolontariat!

Dołącz do nas!

„Facebook będzie wiedział o każdej przeczytanej książce, każdej piosence wysłuchanej przez użytkownika a jego modele predykcyjne powiedzą ci, do którego baru wybrać się po przyjeździe do obcego miasta, gdzie barman będzie czekać z ulubionym drinkiem” – informuje nas Mark Zuckerberg.

Dlaczego akceptujemy praktyki inwigilacyjne? Jak do tych kwestii podchodzą młodzi ludzie, którzy, jak to już Pani wcześniej wspomniała, nie pamiętają czasu bez Internetu?

Odpowiem trochę przewrotnie. My się na nie adekwatnie nie godzimy, a przynajmniej tak deklarujemy. I tak pokazują badania, które przywołałam. W rezultacie mamy do czynienia ze sprzeczną sytuacją, która w literaturze przedmiotu nosi nazwę „privacy paradox”, czyli „paradoks prywatności”.

Polega on na tym, iż z jednej strony prywatność jest dla nas bardzo ważna i to deklarujemy, ale z drugiej nasze zachowanie w Internecie jawnie temu przeczy. Dochodzi do pewnego rodzaju paradoksu.

Dlaczego? Co najmniej z trzech powodów. Po pierwsze godzimy się na tę wszechobecność inwigilacji, do której jesteśmy coraz bardziej przyzwyczajeni. W efekcie nie zwracamy uwagi na wszystkie urządzenia i informacje, o których wiemy, iż nas szpiegują, kontrolują i monitorują. Po drugie z pewnego braku możliwości wyboru – Internet jest tak głęboko zakorzeniony w naszym życiu zarówno prywatnym, jak i zawodowym, iż nie możemy z niego całkowicie zrezygnować. Po trzecie ze strachu lub może bardziej z tęsknoty za życiem bez lęku – z potrzeby i pragnienia spokoju.

Nasz wielki filozof Leszek Kołakowski pisał o idei porządku i ładu, o rzeczywistości, w której żyje nam się dobrze, komfortowo, bezpiecznie. Również Zygmunt Bauman w swojej książce, o której dzisiaj już mówiliśmy, zwraca uwagę na czynniki, które w świecie płynnej inwigilacji adresują te pragnienia porządku, ładu i spokoju.

Co to są za czynniki, o których pisze Bauman?

Kamery, zamki, systemy zabezpieczające i monitorujące, ochrona, czy wysoki płot wokół osiedla, a najlepiej wszystko naraz. Ta oczekiwana od prawie dwudziestu lat konieczność zapewnienia nam bezpieczeństwa jest głównym motywem uzasadniającym stosowanie inwigilacji przez rząd, aby zapewnić nam bezpieczeństwo. jeżeli rząd mówi, iż potrzebuje mieć dostęp do naszych danych, aby zapewnić nam bezpieczeństwo, pojawia się pytanie: „Przed kim”? Kim jest ten inny, kogo się obawiamy i przed którym trzeba nas chronić, przed którym stawiamy płoty, montujemy kamery? Odpowiedź jest dosyć prosta: potencjalnie jest to każdy nieznajomy na ulicy.

To sprowadza się mniej więcej do tego, iż każdy z nas staje się podejrzany, każdy z nas staje się potencjalnym źródłem zagrożenia.

Właśnie dlatego, aby nie uchodzić za źródło niebezpieczeństwa, a jednocześnie chronić się przed niebezpieczeństwem, ufamy, iż cała ta inwigilacja działa w imię bezpieczeństwa. To dla naszego dobra skanują nas na lotniskach, pobierają odciski palców i de facto im więcej kontroli do przejścia, tym bezpieczniej się czujemy, a przynajmniej tak nam się wydaje.

W końcu to my, dobrzy, przyzwoici ludzie nie mamy nic do ukrycia, na pewno wyjdziemy z tego bez szwanku, potwierdzając naszą uczciwość i prawość. Mam szczerą nadzieję, iż w końcu to wieczne małżeństwo inwigilacji z bezpieczeństwem zacznie zmierzać ku rozwodowi. Niestety, na razie ma się bardzo dobrze, co potwierdzają też wyniki badania Europejskiego Sondażu Społecznego realizowanego w naszym instytucie.

Proszę sobie wyobrazić, iż gdy zadając pytanie respondentom o stosowanie praktyk inwigilacyjnych, dodamy końcówkę „w czasie pandemii” lub „to dla zapewnienia bezpieczeństwa”, „to dla zapewnienia bezpieczeństwa narodowego”, od razu poparcie rośnie o kilka punktów procentowych. Innymi słowy, jeżeli zapytamy respondentów: „Czy prywatność jest dla pana ważna?”, „Czy uważa pan, iż rząd powinien mieć dostęp do pana danych?”, to ponad połowa jest temu przeciwna. Sytuacja się zmienia, gdy dodamy „w razie pandemii”, „dla zapewnienia bezpieczeństwa”. Uważamy, iż ktoś coś z tym robi, może faktycznie tak trzeba, może tak jest bezpieczniej. Na razie to działa. Jak długo? Zobaczymy.

Czy RODO (Rozporządzenia o ochronie danych osobowych) nas chroni? Pytam bo mamy małe firmy czy organizacje społeczne, które muszą przestrzegać przepisów związanych z RODO. Ich liczba rośnie w zastraszającym tempie. Przykładowo w Instytucie Spraw Obywatelskich musieliśmy zatrudnić inspektora ochrony danych (IOD), którego podstawowym obowiązkiem jest, żeby nasza organizacja przetwarzała dane osobowe swoich pracowników, klientów, dostawców oraz innych osób zgodnie z obowiązującymi przepisami o ochronie danych. Do tego dochodzą kontrole Urzędu Ochrony Danych Osobowych (UODO), który nakłada wysokie kary. A w tym samym czasie mamy do czynienia z służbami, które nas bezkarnie kontrolują. Przykład szpiegowania obywateli na całym świecie przez amerykańską NSA. Mamy korporacje typu GAFAM (Google, Amazon, Facebook, Apple, Microsoft), które nas bezkarnie inwigilują. Mamy banki, które zbierają o nas dane. Czy to nie jest kpina z nas, obywateli?

Bardzo dobrze odpowiedział pan na pytanie, jak to wygląda nie tylko ze strony administratora danych, ale też każdego z nas, czyli zwykłego użytkownika w starciu z wielkimi korporacjami.

Przypomnę, iż Unijne rozporządzenie o ochronie danych osobowych weszło w życie pięć lat temu w połowie 2018 roku. Główne prawa, jakie RODO powinno reprezentować, to m.in. informacja od administratora w przypadku wycieku naszych danych, udostępnienia ich osobom niepowołanym. Użyję obrazowej historii, chociaż warto dodać, iż jest to sytuacja sprzed dwóch lat, a więc w okresie, kiedy RODO powinno obowiązywać. Z Facebooka wyciekły wtedy dane „zaledwie” 533 mln osób, w tym ponad 2,5 mln z Polski. I co się stało? Nic się nie stało. Facebook o tym nie poinformował, zatrzymał tę informację dla siebie. Poinformował o tym Alon Gal, specjalista do spraw cyberbezpieczeństwa. Co dalej się wydarzyło? Nic. Jako jednostka mogę podać Facebooka do sądu, dochodzić odszkodowania. Mogę sobie wyobrazić, jakby to wyglądało, jak długo trwałby ten cały proces.

Być może na mniejsze polskie firmy nakładane są kary i proces działa trochę szybciej, ale jeżeli firmy mają do czynienia z takim gigantem jak Facebook, który „gubi” nagle dane ponad 500 mln osób, okazuje się, iż jest nietykalny i nic się z tym nie da zrobić.

Kolejne prawo, które powinno gwarantować nam RODO, to prawo, za pomocą którego wiemy, co będzie się działo z naszymi danymi oraz o informowaniu nas w sposób zrozumiały. Trzeba mieć naprawdę dużo samozaparcia, aby przez te informacje przebrnąć, a i tak kilka z nich wynika. Zajmuję się nimi na co dzień, klikam w ustawienia prywatności i preferencji dotyczące tego, komu i w jakim celu zostaną przekazane moje dane. Jak otwieram daną stronę internetową, informacje te bardzo często nie są ani jasne, ani zrozumiałe – wręcz przeciwnie, wyskakujące okienko jest irytujące. Jest zaprojektowane w taki sposób, abyśmy od razu kliknęli tę wersję, która pozwala na pełne wykorzystanie naszych danych. RODO nie działa. Są podejmowane prace, żeby je usprawnić. w tej chwili jest to rozporządzenie unijne, które maskuje naszą potrzebę wiedzy o tym, co się dzieje z naszymi danymi i kto ma do nich dostęp. Podsumowując, idea jest świetna, ale wykonanie słabe.

Co Pani odpowiada ludziom, którzy mówią, iż z inwigilacją nie mają problemu bo oni nie mają nic do ukrycia?

To jest właśnie taka postawa, o której mówiłam przy okazji naszego pragnienia zapewnienia poczucia bezpieczeństwa. Chętnie poddajemy się praktykom inwigilacyjnym właśnie z tego powodu, żeby zamanifestować, iż ja nie mam nic do ukrycia: „jestem prawy i uczciwy, szukajcie sobie tych złych terrorystów”. Niestety, takie podejście skutkuje tym, iż każdy z nas jest potencjalnym podejrzanym. To nie jest zdrowa sytuacja i o ile za podejrzanego może nas brać sąsiad, choć nie jest to idealna sytuacja, nie jest też zła. Ale jeżeli jako podejrzanego zaczyna nas klasyfikować algorytm instytucji rządowej, o której nie wiemy nawet, iż istnieje, nie wiemy, jak ten algorytm działa, jak zostaliśmy zaklasyfikowani, to tutaj zaczynają się problemy.

Może się okazać, iż nie dostaniemy kredytu, iż będziemy mieli problemy z podróżowaniem, iż zacznie się podsłuchiwanie naszego telefonu, o którym choćby nie będziemy wiedzieć.

Takie podejście: „ja nie mam nic do ukrycia” pozornie daje nam poczucie bezpieczeństwa, ale możemy w wyniku błędu, o którym choćby nie będziemy wiedzieć, być śledzeni.

Jeśli chodzi o algorytmy, nie wiemy, jak one działają, nie wiemy, na jakich zasadach, ale wiemy, iż są zbierane nasze dane bez naszej wiedzy i adekwatnie nic nie możemy na ten temat poradzić. Dlatego ta strategia: „ja nie mam nic do ukrycia”, „bardzo proszę, tutaj jestem”, czy „nie zasłaniamy okien we własnym domu”, nie jest dobrą.

Jak każdy z nas może stawiać opór inwigilacji? „Zasadniczo uważam, iż nie mamy żadnego wpływu na najważniejsze przemiany społeczne. (…) choćby jeżeli ubolewam nad tym, co dzieje się w tej chwili na świecie, nie interesuje [mnie] cofanie zegara, ponieważ nie wierz[ę], iż to jest możliwe”, pisał Michel Houellebecq.

Nie zgadzam się z nim. Uważam, iż mamy sporo do zrobienia i trzeba te rzeczy robić przede wszystkim po to, aby bronić się przed inwigilacją, aby stawiać jej opór. Przede wszystkim starajmy się spędzać mniej czasu online. W kilku ostatnich latach w badaniach coraz bardziej widoczny jest trend, który jest znany w literaturze jako „digital disconnect”. Polega on na tym, iż użytkownicy Internetu starają się ograniczać swoją obecność w Internecie z różnych przyczyn: z powodu przytłoczenia ilością informacji, poczucia braku prywatności, często jest też wymieniana chęć spędzania czasu offline z rodziną, ze znajomymi, zajęcia się swoimi zainteresowaniami.

W krajach Europy Zachodniej jest już ponad 40% użytkowników, którzy ograniczają korzystanie z Internetu.

Mam nadzieję, iż w Polsce takie badanie zrobimy w przyszłym roku.

Drugi etap, jaki mi przychodzi do głowy, to świadomość i edukacja. Sam fakt, iż o tym rozmawiamy, to już jest bardzo dobry znak. To znaczy, iż ktoś się tym interesuje.

Chciałabym polecić książki, o których rozmawiamy. Wymieniłam „Wiek kapitalizmu inwigilacji” Shoshany Zuboff, „Płynną inwigilację” Zygmunta Baumana, która, choć wydana 10 lat temu, naprawdę nic nie straciła na swej aktualności. Mamy też świetne spektakle teatralne np. „Badania ściśle tajne” w reżyserii Iwana Wyrypajewa do obejrzenia w Internecie. Polecam uczestnictwo w wystawach, mówię to z własnego warszawskiego podwórka. Mieliśmy ostatnio dwie fantastyczne wystawy poświęcone nowym technologiom i inwigilacji: „Widzące kamienie” i „Przestrzenie poza doliną”, a także wcześniej „TheGlassroom Experience”, wystawa dostępna także online. Wspierajmy organizacje, takie jak Pana, które w naszym imieniu walczą o nasze prawa. Trzeba również wspomnieć o Fundacji Panoptykon. Strony takich fundacji to kopalnie wiedzy i porad.

A jakieś rady związane z technologiami, których używamy?

Co do wskazówek technicznych, które możemy zastosować podczas codziennego korzystania z Internetu, zostawmy telefon w domu. Druga, wyłączmy lokalizację, na noc wyłączmy telefon, zostawmy go w innym pokoju. Wrócę również do tego, od czego pan zaczął: płaćmy gotówką, a więc nie tylko kartami. Regularnie róbmy porządki w naszej skrzynce mailowej, to nie jest proste, sama się tym zajmuję, wiem, ile to zajmuje czasu, ale warto, aby weszło to w nawyk. Na czym te porządki miałyby polegać?

Ograniczmy liczbę aplikacji, usuńmy te, z których nie korzystamy, usuńmy konta z serwisów, z których nie korzystamy, wypiszmy się z newsletterów, których nie potrzebujemy.

Zmieńmy ustawienia prywatności w przeglądarce, blokujmy cookies z innych firm, a także regularnie je usuwajmy. Dla bardziej zaawansowanych polecam korzystanie z sieci VPN i sieci TOR, aby zapewnić sobie anonimowość.

Ale wracając jeszcze do Houellebecqa, to Bauman również kwestionuje tę diagnozę postawioną przez niego, ale zgadza się z jego argumentacją. Bauman pisze, iż podejście „wszystko stracone” uważa za absolutnie nie do pomyślenia, przecież potrafimy się sprzeciwić, potrafimy powiedzieć „NIE”, jednocześnie kierując się wizją tego, jak powinna wyglądać nasza przyszłość.

Na koniec zostawiłam sobie takie zdanie pani prof. Barbary Skargi, którą Zygmunt Bauman uważał za jedną z najwybitniejszych i niesłychanie wyczulonych na tarapaty ludzkiego bycia w świecie filozofek. Jej krótkie, ale optymistyczne zdanie chciałabym przywołać: „Myśl ludzka nie stoi, tylko ciągle idzie ku czemuś lepszemu”. Mam nadzieję, iż tak będzie w naszej walce z inwigilacją.

Dziękuję za rozmowę.

Idź do oryginalnego materiału