Czy Polsce może przydarzyć się coś lepszego niż poprzednie rządy PO?

4 miesięcy temu

Ujawnienie się Tomasza Szmydta jako białoruskiego czy też rosyjskiego agenta zawęziło debatę o Unii Europejskiej, wyzwaniach, jakie przed nią stoją, oraz o naszym w niej miejscu do hasła „albo z ruskiem, albo z Tuskiem”.

To na pewno psuje przedwyborczą grę PiS, który stopniowo zaostrzał kurs antyeuropejski. Ta stopniowość była istotna, bo poparcie dla UE w Polsce zawsze było bardzo wysokie, przekraczające choćby 90 proc. Radykalne hasła antyeuropejskie nie pomogłyby więc PiS-owi, raczej zaszkodziły. Co innego gotowanie żaby.

Rozpięta na kilka lat krytyka – mało merytoryczna, powielająca propagandę płynącą z Moskwy, ale retorycznie dobitna, wygłaszana na przykład prof. Zdzisława Krasnodębskiego i niuansowana przez bardziej stonowany eurosceptyzm europosła Karskiego przekonującego, iż czasy euroentuzjazmu już za nami, przyniosła – wedle najnowszych danych CBOS-u – spadek poparcia dla UE do 77 proc. To wciąż aż 77 proc., jednak spadek jest widoczny.

Koniec gotowania żaby?

Antyeuropejskość, antyukraińskość i prorosyjskość wyzierają jednak na każdym niemal odcinku działań PiS. Kolejnym ich wehikułem są protesty rolnicze. Poparcie dla nich PiS również stopniował. Na początku wspierał nieoficjalnie, potem pośrednio, choć trudno było zobaczyć jego polityków na demonstracjach, obecni byli za to posłowie Konfederacji. Ale już w ostatni piątek Jarosław Kaczyński został naczelnym polskim rolnikiem, broniącym polską wieś przed „zielonym batem”.

Spadek poparcia dla UE widoczny jest najsilniej w elektoracie Konfederacji – 51 proc. jest za Polexitem. W elektoracie PiS-u wciąż 63 proc. zdecydowanie popiera obecność Polski w UE.

W elektoratach demokratycznych poziom poparcia dla UE przez cały czas utrzymuje się powyżej 90 proc., polaryzacyjna brzytwa z tej perspektywy ma więc silne racje. I to pomimo tego, iż poparcie dla postulatów rolniczych szło w poprzek partyjnych podziałów i sięgało 78 proc. poparcia.

Wobec ujawnienia się Szmydta na Białorusi i ostrego podziału na obywateli proeuropejskich i prorosyjskich, Kaczyńskiemu zdecydowanie trudniej będzie siać ziarna umiarkowanego eurosceptycyzmu. Zwłaszcza iż trwa wojna w Ukrainie, a do mediów zaczynają dochodzić sceny obywatelskiego oporu przeciw „ruskiemu prawu”, przyjętemu właśnie przez rządzącą partię w Gruzji, wedle którego organizacje pozarządowe dotowane przez organizacje zachodnie dostaną stygmę „zagranicznych agentów”. Nie trzeba długo szukać w pamięci, by przypomnieć sobie, iż i PiS tak nazywał organizacje pozarządowe, których nie lubił i nie chciał dotować.

Stosowana dotąd taktyka puszczania ostrego komentarza o UE jako końcu polskiej państwowości i następującego po nim uspokajania, iż nikt nie planuje żadnych polexitów, teraz będzie niemożliwa. Bo również premier, wobec którego przez całe lata padały najcięższe oskarżenia, teraz podsyca niepokój, wskazując stosunek do UE jako papierek lakmusowy zdrady polskich interesów.

Rosja to wrogość wobec Zachodu, zwłaszcza wobec Unii, pogarda wobec rządów prawa i wszelkich mniejszości, upartyjnienie gospodarki i mediów, zalegalizowana państwowa korupcja, religia na usługach władzy, panowanie służb specjalnych. Otwórz oczy i poszukaj podobieństw.

— Donald Tusk (@donaldtusk) May 14, 2024

Miejsca pośrodku już nie ma

Kaczyńskiemu pozostaje więc albo tłumaczenie się z dawnych spotkań z agentem KGB Wasinem, albo zaostrzanie antyeuropejskiej retoryki. Tego kursu niemal nie da się utrzymać bez ryzyka wyjścia na ruską onucę, bo miejsca pośrodku w zasadzie już nie ma. Chociaż siadając okrakiem na brzytwie próbuje je stworzyć Szymon Hołownia, który krytykuje pomysł stworzenia komisji badającej rosyjskie wpływy i konserwatywnie łączy ponad podziałami.

Reakcje na te próby ze strony zwolenników KO pokazują, iż na tej brzytwie będzie mu trudno balansować, a taktyka Tuska odbiera polityczne paliwo również rządowym koalicjantom.

Tusk gra więc z jednej strony ostro na strachu przed Rosją, z drugiej zachowawczo, żeby nie podrażnić i nie zmobilizować tego antyunijnego oraz prorolniczego elektoratu. Ma dla rolników „dziesiątki godzin”, uszczelnia granice, kontynuując łamiącą prawa człowieka politykę PiS, spowalnia rozdział Kościoła od państwa, nie spłaca kredytu zaciągniętego w środowiskach kobiecych, zapowiada osłony dla najbiedniejszych, kiedy ruszą podwyżki cen energii, ale zarazem przywraca VAT na żywość, temperuje aspiracje mówiąc o wojnie i tłumacząc, iż teraz pieniądze muszą iść na obronność, a przy okazji tradycyjnie szuka bonusów dla przedsiębiorców.

Słabnie więc nie tylko Hołownia, ale również Lewica, której posłanki okazują się niezbyt sprawcze, nie tylko w kwestiach praw kobiet czy związków partnerskich, ale i jako reprezentacja środowisk, które w nich widziały swoją nadzieję: osób z migracji, środowisk nauczycielskich i okołoedukacyjnych, rodzicielskich, pracowniczych. Zapowiedzi reform owszem są, ale z każdej strony słychać, iż brakuje konsultacji, iż nie ma dialogu, na który organizacje po odebraniu władzy populistom liczyły, czując się współautorami zwycięstwa. Wybory październikowe to było do niedawna zwycięstwo społeczeństwa obywatelskiego, teraz coraz bardziej widać, iż było to tylko zwycięstwo KO.

Czy da się wrócić do przeszłości?

Wydaje się, iż Tusk za wszelką cenę chce pokazać, iż nie da się lepiej rządzić Polską, niż to robili liberałowie przed 8 latami rządów PiS. Że zwycięstwo partii Kaczyńskiego wynikało albo z działalności obcych służb, albo z tego, iż elektoratowi przewróciło się w głowie od dobrobytu i „ciepłej wody w kranie”. Na pewno nie było tam żadnej winy samych liberałów.

Może ten powrót do przeszłości ma na celu również spowodowanie, by rząd KO okrzepł i dopiął zwycięstwa nad populizmem w wyborach prezydenckich. To jasne, iż bój się jeszcze nie skończył, PiS wciąż ma przewagę w sondażach, a groza autorytaryzmu i Polexitu są aktualne. Można śmiało przypuszczać, iż wojna hybrydowa będzie się rozwijać, trzeba się liczyć ze słabnięciem Ukrainy, a choćby z wygraną Trumpa, a w takim wypadku dla bezpieczeństwa być może lepsze będą sprawne działania rządu, który nie musi każdej decyzji długo omawiać w gronie grających o swoje koalicjantów. Słowem, iż najlepsze na trudne czasy będą rządy z ugruntowaną przewagą liberałów.

Czy jednak uda się ostatecznie pokonać populistów siłami samego elektoratu liberalnego, którego mobilizacja najbardziej aktywnej części już po wyborach zmalała? Tę tendencję widać choćby po zdecydowanie mniejszej liczbie podpisów pod petycjami obywatelskimi.

Zbyt wybujałe ambicje i poczucie sprawczości elektoratu wcale nie muszą pomagać w rządzeniu. Może łatwiej rządzić, kiedy frekwencja wcale nie jest przesadna, ale wystarczająca, żeby legitymizować władzę. Jednak przy wyraźnej mobilizacji europejskiej prawicy może warto nie tylko liczyć szeregi wroga i grać na ich demobilizację, ale policzyć własne szeregi, nie zbywając ich i nie lekceważąc?

Idź do oryginalnego materiału