Donald Tusk nie lubi Małopolski. To tylko hipoteza, za którą przemawiają pewne argumenty, ale szczęśliwie są i argumenty przeciw takiemu twierdzeniu. Jeden z nich jest taki, iż oto zeszłotygodniowa rekonstrukcja rządu wzmocniła pozycję naszego województwa, bo z Małopolski trafiło do Rady Ministrów dwie nowe osoby. Czy rzeczywiście Małopolska została wzmocniona?
Mówiąc, albo raczej pisząc, zupełnie poważnie, nie zbadamy tego, czy Donald Tusk Małopolskę lubi. Jako lider Platformy Obywatelskiej nie ma do tego zbyt wielu powodów, bo wyborcy w tym województwie nie specjalnie lubią jego partię. Kandydaci PO dostają w różnych wyborach więcej głosów niż kandydaci PiS w Krakowie i najczęściej w Tarnowie oraz powiatach chrzanowskim i oświęcimskim. Gdzieindziej to się nie zdarza. Przed 2024 rokiem kandydat wystawiony przez PO wszedł do drugiej tury wyborów prezydenckich w Krakowie tylko raz.
W trakcie pierwszych rządów Platformy Kraków nie został ani współgospodarzem Euro 2012, a tempo inwestycji infrastrukturalnych w porównaniu np. z Pomorzem, czy Dolnym Śląskiem było o wiele mniejsze. Było to zresztą przedmiotem frustracji platformianych parlamentarzystów, którzy nie mogli pochwalić się przed wyborcami realizacją podobnych przedsięwzięć jak te na północy i zachodzie Polski. Być może efektem tej frustracji działaczy było pokazanie „figi z makiem” lub innego układu palców ręki Donaldowi Tuskowi, gdy ten namaścił na przyszłą przewodniczącą struktur PO w Małopolsce Różę Thun. Struktury namaszczenia nie przyjęły i wybrały Ireneusza Rasia. Zresztą, kto tym przewodniczącym by nie był, to już od 10 lat ma mniejsze znaczenie, bowiem lider listy Platformy do Sejmu w okręgu krakowskim właśnie od tylu lat pochodzi spoza Małopolski, co jest decyzją warszawskiej centrali partii.
Takie uszczypliwości na linii Donald Tusk-województwo małopolskie można oczywiście mnożyć jako argument niechęci obu stron do siebie i będzie to tak samo słabo sprawdzalny miernik jak fakt, iż ostatnia rekonstrukcja rządu umocniła nasz region, bo w składzie gabinetu znalazło się dwóch nowych ministrów z Małopolski. Są to sędzia Waldemar Żurek z Krakowa i długoletni przewodniczący Forum Młodych Ludowców, a do niedawna wiceminister klimatu i środowiska Miłosz Motyka. Ten pierwszy został Ministrem Sprawiedliwości, drugi Energii.
Dołączyli oni do dwóch Małopolan w składzie gabinetu, czyli wicepremiera, Ministra Obrony Narodowej Władysława Kosiniaka-Kamysza, którego raczej w regionie przedstawiać nie trzeba i Ministra Finansów i Gospodarki Andrzeja Domańskiego, którego może przedstawić warto, bo ktoś „jedynką” Platformy w Krakowie w kolejnych wyborach być musi. Opisana zaś wyżej tradycja wskazuje, iż nie jest to nikt z krakowskiej Platformy, a tradycja pod Wawelem to święta rzecz.
Takie rekonstrukcje zawsze budzą pewne emocje, a już obowiązkowo, gdy w mediach panuje sezon ogórkowy. Dziennikarze skrupulatnie obliczają więc, która partia ma ile ministerstw, skąd pochodzą ministrowie, kto przyszedł, kto odszedł, jak to wpłynie na poparcie rządu itp., itd. Rekonstrukcje rządów robiło się, robi i będzie się robić zawsze wtedy, gdy nie ma pomysłu na rządzenie a sondaże dołują. Tak jest i w tym przypadku, chociaż zawsze należy też brać pod uwagę, iż w ramach takich rekonstrukcji w rządzie pojawi się nowa gwiazda, która rozbłyśnie na politycznym firmamencie i doda wiatru w żagle swojej formacji politycznej. Tak było np. 2000 roku z Lechem Kaczyńskim, w 2004 roku z Wojciechem Olejniczakiem, czy w 2020 roku z Przemysławem Czarnkiem. Jako podatnicy powinniśmy też cieszyć się z uszczuplenia składu rządu, który w momencie powstania liczył 26 osób. Jako ciekawostkę warto tu dodać, iż PO jako formacja opozycyjna słusznie krytykowała drugi rząd Mateusza Morawieckiego jako jeden z najliczniejszych w Europie (liczniejsze rządy miała jedynie Rosja, Białoruś i Serbia). Tylko, iż u Morawieckiego było 23 osoby.
Ale abstrahując od powyższego, oba małopolskie debiuty w rządzie są ciekawe, jednak z różnych powodów. Waldemar Żurek w Ministerstwie Sprawiedliwości ma za zadanie dokończenie zadań Adama Bodnara dotyczących przywrócenie w wymiarze sprawiedliwości status quo z 2015 roku i dokonania tzw. rozliczeń, których domaga się twarda część elektoratu obecnej władzy. Władza ta chyba rzeczywiście uwierzyła, iż dla obywateli jest to zadanie priorytetowe, szuka więc człowieka doświadczonego różnymi zmaganiami z PiS na polu wymiaru sprawiedliwości. Takim człowiekiem był Adam Bodnar, który najwyraźniej nie dość spektakularnie mierzył się z przeciwnikami i takim też ma być sędzia Waldemar Żurek, który za poprzednich rządów otrzymał bez specjalnego zdania racji delegację do sądu niższej instancji. Sądownictwo w Polsce działa źle, dlatego, iż w przeszłości popsuto jego ustrój. Wpływa to na przewlekłość postępowań, którą odczuwają ci, którzy mają cokolwiek wspólnego z polskim Wymiarem Sprawiedliwości. To jest temat na osobne opracowanie, ale i tak o zmianach ustrojowych przy okazji zmiany w Ministerstwie Sprawiedliwości mówi się najmniej. Wraca temat mitycznych rozliczeń, tymczasem czas mija, nie tylko nieubłaganie zmierzając ku przedawnieniom, ale też ku zatarciu pamięci większości tych, którzy o rozliczeniach słyszą. Natomiast ci, którzy najgłośniej o nie wołają nie muszą być zaspokajani zmianą ministra, bo trudno sobie wyobrazić, żeby w najbliższych wyborach zagłosowali na PiS. o ile zaś idzie o samego nowego ministra, trzeba zwrócić uwagę, iż sytuacja, w której w Ministerstwie Sprawiedliwości zaczyna rządzić sędzia w przeszłości nie kończyła się dobrze. Tak jak nie każdy fantastyczny piłkarz zostaje potem fantastycznym trenerem (starsi pamiętają mecz Polska-Łotwa w eliminacjach do Euro 2004, w którym prowadził nas Zbigniew Boniek), tak samo jest z sędziami i Ministerstwem Sprawiedliwości. Niestety, jedynym pamiętanym efektem „ministrowania” ćwierć wieku temu przez wybitną skądinąd sędzię Barbarę Piwnik było przedawnienie spraw, które prowadziła jako sędzia i jej odejście po dziewięciu miesiącach urzędowania. Oby z Waldemarem Żurkiem było inaczej, polityką jednak powinien zajmować się polityk. I tyle.
Politykiem właśnie jest nowy Minister Energii Miłosz Motyka. Ma dopiero 33 lata. Historia zna co prawda 33-latków z większymi osiągnięciami, jednak nie we współczesnej polityce. Doświadczenie polityczne nowy minister zdobywał u boku Władysława Kosiniaka-Kamysza i to już od lat studenckich. Można więc zakładać, iż ma go więcej niż Waldemar Żurek, ale ma też problemy odmienne od Żurka. O ile bowiem z przeciążeniami polskiego systemu sądownictwa ma styczność tylko pewien odsetek rodaków, o tyle prądu używa każdy.
Tymczasem, pakiety osłonowe na ceny prądu dla gospodarstw domowych nie będą trwać w nieskończoność, więc Ministerstwo Energii musi w przyszłości przedstawić solidny plan jak zaradzić wielkiemu uderzeniu Polaków po kieszeniach. Drugim problemem jest stworzenie miksu energetycznego, który nie opierałby się wyłącznie na węglu. Energia jądrowa jest tutaj oczywiście dobrym wyjściem, ale z projektowaniem polskich elektrowni jądrowych nie może być jak z budową krakowskiego metra, gdzie podajemy terminy rozpoczęcia inwestycji, dla której nie ma ani wymaganej dokumentacji ani finansowania, ale jest za to prawdopodobieństwo graniczące z pewnością, iż w podanym przez władze terminie nic z tego nie będzie. Wyzwań, którym ma sprostać nowy minister jest o wiele więcej i wszystkie są niemałe.
Tak oto minister praktyk będzie musiał zderzyć się z polityką, a minister polityk z praktyką. Co z tego wyniknie dla Małopolski? To samo co w sytuacji, gdyby nowi ministrowie byli z Podlasia, albo Opolszczyzny, których mieszkańcy tak samo chodzą do sądów i chcą mieć prąd w gniazdkach. Z tego powodu, tym i wszystkim innym ministrom kolejnych czasów, życzmy powodzenia w zajmowaniu się sprawami Polaków. Inaczej sami ich sobie porozliczamy.
Jakub Olech, politolog, wykładowca akademicki, krakowianin z importu, obserwator (bliższy) i uczestnik (dalszy) życia miasta i regionu.