Czas rozliczeń, czas desperacji. Ziobro krzyczy o zemście, bo boi się sądu

1 dzień temu
Zdjęcie: Ziobro


Jeszcze niedawno Zbigniew Ziobro lubił pozować na bezkompromisowego strażnika prawa, który rozliczy wszystkich innych, zanim ktokolwiek odważy się rozliczyć jego. Dziś — w scenie, która choćby jego przeciwnikom wydawała się kiedyś nierealna — były minister sprawiedliwości walczy już nie o rząd dusz, ale o polityczne przetrwanie. I robi to tak, jakby jego jedyną strategią była głośna histeria, podszyta przekonaniem o własnej krzywdzie.

Trudno o symboliczny moment, który lepiej pokazywałby słabnięcie dawnego lidera radykalnej prawicy niż jego ostatnie publiczne wystąpienia, w których przekonuje, iż stał się ofiarą spisku, medialnego „reżimu” i politycznej zemsty. Na platformie X Ziobro pisał dramatycznie: „Reżimowa telewizja TVN dostała wniosek prokuratury o uchylenie mi immunitetu, zanim otrzymali go posłowie i zanim otrzymałem go ja. To podwójne złamanie prawa”.

Ton? Nie twardy minister sprawiedliwości z czasów własnych rządów, ale polityk, który nagle odkrył, iż system, którym kiedyś sterował, bywa bezlitosny.

W innym fragmencie były minister ogłosił: „Jutro złożę zawiadomienie o podejrzeniu popełnienia przestępstwa przez Prokuratora Generalnego Waldemara Żurka i podległych mu prokuratorów”.

Jeszcze wczoraj Ziobro sam lubił kpić z polityków, którzy biegli do prokuratury z każdym problemem. Dziś zanosi tam zawiadomienia seryjnie — i z taką intensywnością, która przypomina bardziej desperację niż siłę.

Ktoś mógłby powiedzieć: polityczny teatr. To prawda, Ziobro zawsze był jego reżyserem. Tyle iż teraz wygląda, jakby obsadził samego siebie w roli pobocznej, choć wciąż krzyczy jak główny bohater. Jego wpisy pełne są patosu: „Jeśli podwładni Tuska już na początku postępowania celowo łamią prawo, to widać, iż nie chodzi o sprawiedliwość, ale o zemstę”.

To zdania, które miały wstrząsać. Dziś brzmią jak echo dawnej potęgi. A polityczna rzeczywistość jest bezlitosna: liderzy, którzy budowali swoją siłę na kontroli prokuratury, nie wyglądają wiarygodnie, gdy nagle okrutny aparat opisywany w komunikatach okazuje się tym samym aparatem, na którego lewarze unosiła ich własna kariera.

Ziobro oczywiście podkreśla, iż jest niewinny, a działania wobec niego to polityczna gra. Ale opinia publiczna — ta nieprzychylna i ta kiedyś sceptyczna — patrzy na niego dziś z mieszanką fascynacji i satysfakcji. Od lat mówiło się, iż jeżeli ktokolwiek w polskiej polityce przesadzał z retoryką o winie i karze, to właśnie on. A teraz role się odwróciły.

W obozie PiS nikt nie śpieszy z pomocą. Wewnętrzne tarcia, ambicje i wzajemne pretensje sprawiają, iż dawny „prokurator RP” jest dziś politycznie samotny. Pojawiają się choćby opinie, iż jego koledzy z partii chętniej korzystają z dystansu niż oferują wsparcie.

To nie jest już spór o ustawy, reformy sądów i rzekome „oczyszczanie państwa”. To serial o polityku, który z wysokości moralnego piedestału spadł w świat bardzo ziemskich problemów prawnych. I musi tłumaczyć się nie z wizji państwa, ale z własnych decyzji.

Ziobro był zawsze politykiem dramatycznym. Dziś dramatyczny staje się jego upadek. Wciąż próbuje zbudować narrację buntu i poświęcenia. Tyle iż coraz bardziej przypomina to źle odegrany spektakl o własnej niewinności, a coraz mniej — świadomą strategię.

Są politycy, którzy tracąc władzę, odzyskują wiarygodność. Ziobro nie wygląda na kogoś, komu to grozi. W jego przypadku polityczne odbicie — jeżeli w ogóle nastąpi — będzie najpewniej ciężkie, męczące i przepełnione pretensjami do świata. Zresztą ostatnie tygodnie pokazują jedno: im głośniej krzyczy o zemście, tym bardziej brzmi jak ktoś, kto już dawno stracił kontrolę nad własnym politycznym losem.

Idź do oryginalnego materiału