Były minister edukacji nie odpuszcza – tym razem na YouTubie. W rozmowie z Ryszardem Czarneckim atakuje Unię Europejską, mówi o „ojkofobii” i nawołuje do narodowego przebudzenia. Ale zamiast programu – dostajemy jedynie głośne hasła i stare fobie.
W nowym odcinku programu Ryszarda Czarneckiego „Bliskie spotkania trzeciego stopnia”, opublikowanym na YouTubie, wystąpił były minister edukacji i obecny wiceszef PiS, Przemysław Czarnek. To kolejna próba podtrzymania politycznego znaczenia przez polityków, którzy – przynajmniej na poziomie wykonawczym – zostali odesłani na boczny tor. Tym razem Czarnek, wolny od obowiązków rządowych, oddaje się spekulacjom geopolitycznym i ogólnej kontestacji wobec Unii Europejskiej, w duchu klasycznego prawicowego resentymentu.
Z rozmowy z Czarneckim wyłania się obraz świata uproszczonego do binarnego podziału na „polskość” i „europejskość”, gdzie ta pierwsza ma być źródłem suwerenności i moralnej wyższości, a ta druga – instrumentem dominacji i degeneracji. Czarnek powtarza dobrze znane hasła antyfederalistyczne: „Unia Europejska nie jest naszą ojczyzną, żadną wartością, o którą trzeba dbać” – stwierdza z naciskiem. Słowa te – pozornie tylko kontrowersyjne – są w istocie spóźnioną kalką retoryki węgierskiej i brytyjskiej sprzed dekady. Podobnie jak Brexit, ideowy projekt Czarnka opiera się na mitologizacji przeszłości i demonizacji instytucji międzynarodowych.
Problem w tym, iż Czarnek nie oferuje nic w zamian – poza mglistym hasłem „spolonizowania Polaków”. To sformułowanie, choć nasycone ideologicznym ładunkiem, pozostaje niejasne. Czarnek mówi o „kompleksach na punkcie polskości” i „ojkofobii”, co wpisuje się w jego długoletnią obsesję na punkcie tzw. „lewactwa” i „elity zdrady narodowej”. Nie proponuje jednak ani konkretnej strategii modernizacji, ani planu działania poza konfrontacyjną retoryką.
Z perspektywy politycznej ta publiczna aktywność Czarnka ma charakter wyłącznie defensywny. Z polityka realnej władzy stał się jednym z wielu komentatorów, produkujących kontent dla niszowych kanałów. Jego słowa nie mają już wpływu na legislację, co więcej – nie mają choćby realnego wpływu na linię partyjną PiS, która jest dziś kształtowana bez jego udziału. Występ u Ryszarda Czarneckiego – byłego europosła, który sam utracił wpływy – jest tylko potwierdzeniem tej marginalizacji.
Język Czarnka pozostaje przy tym niezmiennie agresywny, ale coraz bardziej oderwany od realiów. Sugeruje on, iż Polska powinna „każdego dnia robić bilans zysków i strat” z członkostwa w UE. To słowa pozornie rozsądne, ale w praktyce odzwierciedlają chęć dezawuowania wieloletnich procesów integracyjnych, które uczyniły z Polski beneficjenta unijnej polityki spójności. Retoryka „bilansowania zysków i strat” staje się w jego ustach narzędziem podważania konsensusu, który przez dekady łączył różne obozy polityczne co do strategicznego znaczenia członkostwa w Unii.
Jednocześnie Czarnek wypowiada się o Europie w tonie, który ociera się o historyczny rewizjonizm. Twierdzi, iż UE „powstała po to, aby Europa się nie zabijała”, co samo w sobie nie jest nieprawdziwe, ale uproszczone do granic banału. Próbuje nadać sobie rolę myśliciela-konserwatysty, który rozumie głębokie procesy historyczne, ale jego wypowiedzi mają charakter publicystyczny i operują stereotypami. Ucieka od konkretów, a tam, gdzie pojawia się szansa na precyzję – zadowala się ogólnikami.
W tle całej wypowiedzi pobrzmiewa frustracja. Czarnek nie może już decydować o kierunku edukacji, nie ma wpływu na budżety ministerialne, nie rozdaje grantów. Pozostała mu tylko przestrzeń medialna i retoryczna. W tym sensie przypomina wielu polityków PiS, którzy po utracie władzy próbują zagospodarować rozczarowanie elektoratu, powtarzając hasła sprzed 2015 roku – mimo iż przez osiem lat mieli pełnię władzy i nie zrealizowali choćby części zapowiadanych reform strukturalnych.
Obecność Czarnka w tego typu produkcjach wideo to nie tylko dowód na jego polityczną degradację. To także dowód na to, jak formacja, która jeszcze niedawno sprawowała pełnię władzy, dziś nie potrafi znaleźć innego języka niż język oporu i oskarżeń. PiS nie ma dziś projektu pozytywnego – nie tylko wobec Unii Europejskiej, ale wobec jakiejkolwiek wspólnoty.
Czarnek może jeszcze długo wygłaszać swoje filipiki przeciwko Unii, liberalizmowi i edukacji obywatelskiej. Problem w tym, iż coraz mniej ludzi tego słucha – a ci, którzy słuchają, coraz częściej oczekują czegoś więcej niż tylko ideologicznej krucjaty bez zaplecza instytucjonalnego i bez realnej siły sprawczej.