Wypowiedź Sławomira Mentzena, w której nazwał Jarosława Kaczyńskiego „politycznym gangsterem”, odbiła się szerokim echem w debacie publicznej.
Reakcje były przewidywalne: z jednej strony politycy PiS wyrazili oburzenie i zapowiedzieli konsekwencje towarzyskie, z drugiej strony część komentatorów uznała słowa lidera Konfederacji za zbyt ostre. W całym tym sporze – na pierwszy rzut oka pozornie personalnym – odsłania się jednak coś więcej: sposób, w jaki PiS – również za pośrednictwem Przemysława Czarnka – traktuje krytykę, rozmówców i samo pojęcie debaty publicznej.
Przemysław Czarnek, wiceprezes PiS, w emocjonalnym wpisie na platformie X (dawniej Twitter), nie tylko wyraził oburzenie, ale też zdecydowanie odciął się od udziału w zaplanowanym wydarzeniu „Piwo z Mentzenem”. Posłużył się przy tym charakterystycznym dla PiS językiem: pełnym osobistego wzburzenia, retorycznych pytań, sugestii manipulacji i oskarżeń o „przekroczenie granic polemiki”. To styl, który znamy – nie tylko z wypowiedzi Czarnka, ale szerzej: z reakcji partii na wszelką krytykę. Styl, który nie szuka zrozumienia ani rozmowy, ale raczej buduje mur.
Nie ma wątpliwości: wypowiedź Mentzena była mocna i z pewnością zaplanowana jako prowokacja. Jednak odpowiedź Czarnka nie rozbroiła napięcia – przeciwnie, dolała oliwy do ognia. Zamiast merytorycznej reakcji pojawiło się oburzenie osobiste, a w tle – emocjonalna decyzja o zerwaniu kontaktu. Czy naprawdę lider partii rządzącej przez osiem lat powinien traktować debatę polityczną jak relację towarzyską? Czy decyzja o nieprzyjściu na debatę piwną to adekwatna forma odpowiedzi na polityczną niezgodę?
W tej postawie ujawnia się szerszy problem, z którym PiS mierzy się od lat: nieumiejętność przyjmowania krytyki i reagowania na nią w sposób proporcjonalny. Krytyk – zwłaszcza ten spoza własnego obozu – jest natychmiast postrzegany jako wróg, a jego wypowiedź jako atak osobisty, który trzeba odpierać natychmiastowym dystansowaniem się, często w sposób teatralny. Zamiast rozmowy o argumentach, dominuje uraza i zamykanie kanałów komunikacji.
Nie jest to przypadek jednostkowy. Czarnek od dawna słynie z języka konfrontacyjnego, który częściej służy do stygmatyzowania niż do przekonywania. Przypomnijmy sobie jego wystąpienia jako ministra edukacji i nauki – regularne uderzanie w nauczycieli, środowiska akademickie, mniejszości czy samorządy. Zamiast budowania przestrzeni do rozmowy o edukacji, dominuje narzucanie własnej wizji i publiczne piętnowanie tych, którzy myślą inaczej. Ten sam mechanizm działa dziś na polu polityki ogólnej.
Styl Czarnka – i szerzej, styl PiS – nie tylko zraża potencjalnych partnerów politycznych, ale też odbiera obywatelom poczucie, iż polityka może być miejscem rozmowy, a nie walki na śmierć i życie. Tymczasem coraz więcej Polaków oczekuje właśnie tego: mniej wojny, więcej treści. Mniej teatralnych reakcji, więcej spokojnych odpowiedzi. W świecie, w którym nieustannie się ze sobą nie zgadzamy, zdolność do prowadzenia debaty z szacunkiem staje się nie luksusem, ale koniecznością.
Paradoksalnie, to Mentzen – mimo ostrego języka – zaprezentował chłodniejszą kalkulację polityczną: uznał, iż nie ma sensu wchodzić w układ z kimś, komu nie ufa. Czarnek natomiast potraktował całą sprawę jak osobistą obrazę. Trudno nie odnieść wrażenia, iż partia, która przez lata miała pełnię władzy, coraz bardziej reaguje emocjonalnie na to, iż dziś musi zabiegać o partnerów i uznanie.
Jeśli więc PiS rzeczywiście szuka nowej formuły współpracy na prawicy, warto by zaczął nie od deklaracji, ale od zmiany tonu. Bo żadna polityczna „Deklaracja Polska” nie zostanie poważnie potraktowana, jeżeli jej twórcy nie pokażą, iż potrafią rozmawiać – choćby przy piwie.