Wypowiedzi Przemysława Czarnka, byłego ministra edukacji, nie przestają zadziwiać. Choć w tej chwili znajduje się w opozycji, jego sposób komentowania rzeczywistości coraz mocniej zdradza cechy oderwania od faktów, chłodnej analizy oraz instynktu politycznego.
Ostatnie słowa Czarnka — o tym, iż każdy dzień obecnego rządu to „katastrofa dla Polski” — więcej mówią o stanie psychologicznym jego formacji niż o rzeczywistej kondycji państwa. Wypowiedź ta nie jest jednak odosobnionym przypadkiem, ale fragmentem szerszego zjawiska: PiS konsekwentnie traci kontakt z rzeczywistością i jedyną strategią, jaka pozostaje jego politykom, jest kreowanie tematów zastępczych oraz sianie paniki.
Wbrew twierdzeniom Czarnka, obecna sytuacja gospodarcza Polski nie odbiega istotnie od przeciętnej europejskiej. Wskaźniki bezrobocia, choć wyższe wśród młodych, nie należą do ekstremów na tle UE, a spadek w rankingu konkurencyjności gospodarki dotyczy wielu krajów, nie tylko Polski — i trudno przypisać go wyłącznie polityce obecnego rządu. Przeciwnie, budżet państwa wciąż notuje stabilne dochody, inflacja została częściowo opanowana, a planowane są nowe inwestycje publiczne. Mimo licznych wyzwań, katastrofa nie nastąpiła, i raczej nie nastąpi — chyba iż politycy tacy jak Czarnek zrobią wszystko, by ją sprowokować.
W tym kontekście, wypowiedź o „katastrofie” i „upadku” ma charakter wyłącznie retoryczny. Nie jest diagnozą opartą na analizie, ale elementem wojny informacyjnej. Celem jest nie tyle informowanie obywateli, co mobilizacja elektoratu PiS wokół poczucia zagrożenia, które — jak się okazuje — coraz trudniej uzasadnić faktami.
Zadziwiające jest również to, jak łatwo Przemysław Czarnek przechodzi do ataków personalnych na Donalda Tuska, przypisując mu brak planu, brak entuzjazmu, a nawet… niewłaściwy ton głosu. Takie kryteria analizy politycznej są więcej niż wątpliwe. Przypominają raczej oceny w stylu talk-show, a nie debatę o stanie państwa. To symptomatyczne dla polityków PiS: im mniej konkretów w ich własnej ofercie programowej, tym chętniej komentują mimikę i intonację przeciwników.
Czarnek nie proponuje żadnych rozwiązań. Nie mówi, co konkretnie należy zrobić, aby przeciwdziałać „katastrofie”, którą rzekomo obserwujemy. Nie odnosi się też do przyczyn obecnych problemów gospodarczych czy demograficznych, które w dużej mierze są efektem polityki PiS z lat 2015–2023. Zamiast tego, w centrum jego narracji znajduje się zinternalizowany wróg — rządząca koalicja — której każde posunięcie musi być z definicji szkodliwe, a każda rekonstrukcja rządu traktowana jak objaw słabości.
Wypowiedzi Czarnka oraz innych polityków PiS są próbą utrzymania pozorów spójności w obozie, który coraz bardziej dryfuje w stronę politycznego marginesu. Brak realnej alternatywy, programowej czy kadrowej, skłania ich do eskapizmu: ucieczki w świat dramatycznych metafor, histerycznych ocen i zagrożeń zewnętrznych. W tym świecie nic nie działa, wszyscy są niekompetentni, a Polska zbliża się do upadku — chyba iż PiS wróci do władzy. To schemat znany z innych populistycznych ruchów politycznych, które nie potrafią odnaleźć się w rzeczywistości po utracie władzy.
Warto jednak zauważyć, iż tego rodzaju narracja traci skuteczność. Polacy mają dostęp do danych, analiz i faktów. Umieją odróżnić propagandę od rzeczywistości. I coraz częściej mają dość krzyku ludzi, którzy przez osiem lat rządzili, a dziś zachowują się tak, jakby dopiero co zeszli z opozycyjnej ławy.
Czarnek i jego polityczne otoczenie próbują odgrywać rolę proroków wieszczących upadek, choć to właśnie ich formacja doprowadziła do wielu z obecnych problemów. Krytyka rządu jest nieodłącznym elementem demokracji — ale tylko wtedy, gdy jest oparta na faktach i służy konstruktywnej debacie. W przeciwnym razie staje się tylko kolejnym głosem w kakofonii tematów zastępczych, które mają odciągnąć uwagę od tego, iż to PiS — nie Koalicja 13 Grudnia — przez lata zarządzał państwem bez planu i bez refleksji.