Cuda na Kiju, czyli Prawo w Suspensie

opowiecie.info 4 godzin temu

Polska urna wyborcza to nie szkatułka, iż „wrzucasz Mikołajczyka, wyskakuje Gomułka”! Nie, to nie czasy stalinowskie. Ale czy na pewno? Dopóki nie będzie pewności, dopóki państwo nie udowodni „ponad wszelką wątpliwość”, iż wybory były czyste jak łza, żądamy jednego: odroczenia zaprzysiężenia. Bo w tym cyrku, który nam fundujecie, choćby statyści mają prawo do żądania choćby pozorów praworządności.

Szanowni Państwo, pozwólcie, iż usiądę. I to najlepiej na bardzo stabilnym krześle. Bo to, co dzieje się po ostatnich wyborach prezydenckich, to już nie polityka. To jest jakaś nowa forma sztuki – performance absurdalny, w którym główną rolę grają demokracja w agonii i cierpliwość Polaków, wystawiona na próbę godną buddyjskiego mnicha. Całe to „zatroskane społeczeństwo”, jak to pięknie ujął głos ludu, jest „zdruzgotane klęską demokracji” i żąda, ni mniej, ni więcej, tylko „stanowczego wstrzymania procedur mających na celu oficjalną akceptację tego oszustwa”. Amen.

Otóż, Drodzy Państwo, żyjemy w czasach „politycznej schizofrenii”. Kiedyś mówiono o „szaleństwie majowym”, dziś mamy „szaleństwo powyborcze”, fundowane nam z rozmachem godnym hollywoodzkiej superprodukcji. Na ekranie – „groteskowy spektakl legalizacji kłamliwych wyników”. I to wszystko, jak sugeruje „polityczny kalendarz”, ma się dziać, bo… no bo tak. Terminy są święte, choćby jeżeli sprawiedliwość miałaby iść w odstawkę. Gdzie jest to „prawo”, pytamy z rozpaczą w głosie? Gdzie jest? A no, widocznie gdzieś się zawieruszyło między protokołami a drugim krzyżykiem na karcie.

Bo przecież, jakżeż to tak? „Nie wiadomo, czy prezydent elekt wygrał wybory uczciwie i czy w ogóle wygrał”, a tu już przymiarki do zaprzysiężenia. Prokuratura i inne „służby śledcze” mają wyjaśniać „wszelkie okoliczności oraz skalę przestępczego procederu fałszowania wyborów i oszustw dokonywanych bezczelnie”. Czekamy zatem na błyskawiczne działania państwowej machiny śledczej, która w mgnieniu oka rozwikła skomplikowaną siatkę „bezczelnych oszustów”. Już podobno „pierwsze kwerendy” „z udziałem sądu i prokuratury” coś „potwierdziły”. Ach, ta precyzja! Potwierdziły? Co? Jak? Kiedy? Detale są tu, jak widać, zbędne, bo przecież „mamy do czynienia ze sfałszowanymi wyborami”.

I tutaj wkracza ona, niczym bohaterka z antycznej tragedii, „Izba Kontroli Nadzwyczajnej Sądu Najwyższego”. Ta sama Izba, której istnienie i status prawomocnie podważają wszelkie europejskie autorytety, ma teraz, ni stąd, ni zowąd, decydować o losie wyborczych protestów. To jak powierzyć klucze do skarbca… no, sami wiecie komu. „Reputacja i prawne umocowanie [tej Izby]są co najmniej wątpliwe” – to eufemizm godny dyplomaty. To raczej festiwal prawniczej ekwilibrystyki, w którym zasady są tylko dla naiwnych.

A Państwowa Komisja Wyborcza? Ta, biedna, „nie jest w całości przejęta przez uzurpatorów Zjednoczonej Prawicy”, więc, w akcie niezwykłej odwagi, „w swoim raporcie umieściła klauzulę, iż nieprawidłowości i uchybienia w liczeniu głosów mogły wpłynąć na wyborczy wynik”. Czyli, powiedzmy sobie szczerze: „Mogły? A nie mogły?!”. To jest ta subtelna granica między oficjalną obawą a jawnym oskarżeniem.

„Systemowo sfałszowane!” – grzmi głos ludu. I przypomina aluzje prezesa Kaczyńskiego o fałszerstwach, dodając złośliwie: „Wszak ma on w zwyczaju przypisywać innym własne intencje”. To już nie insynuacje, to niemal oskarżenie rzucane w twarz! Bo skoro „komisje wyborcze w znakomitej większości zostały przejęte przez osobników, którzy mieli za zadanie dokonać oszustw” i byli „potajemnie instruowani”, to przecież nie może być inaczej! Głosy na kandydata „zaliczane swojemu wybrankowi” lub „unieważniane dopisując drugi krzyżyk” – to brzmi jak instrukcja z podręcznika „Jak ukraść wybory dla początkujących”. A analiza liczby kart „budzi najwyższy niepokój” – wszak „nie sposób się doliczyć, ile ich było”. Cóż za kuriozum!

Najbardziej bawi, a zarazem przeraża, reakcja „profesorów”, którzy z wysokości swoich katedr orzekają, iż „teorie spiskowe są rakiem demokracji”. Czyli my, „wyborczynie i wyborcy”, jesteśmy paranoikami, bo ośmielamy się wierzyć w „doniesienia prasowe” i „pierwsze kwerendy”? Cóż za arogancja! My protestujemy przeciwko „fasadowej demokracji”, a w zamian dostajemy etykietkę szaleńców. Witamy w świecie, gdzie zamyka się oczy, żeby nie widzieć słonia w pokoju.

Mamy przyjąć werdykt „z wielką pokorą”? Trawić „gorycz porażki”? Nie! „Wszystko ma swoje granice”. Bo „gdyby zwyciężył uczciwie, pogodzilibyśmy się z przegraną”. Problem w tym, iż to zwycięstwo „z uczciwością nie miało nic wspólnego”. I tu jest pies pogrzebany, Drodzy Państwo.

Jeśli mimo tych wszystkich żądań „prezydent elekt zostanie terminowo zaprzysiężony”, to nie pozostanie nam nic innego, jak „masowo wyjść na ulice w proteście”. I to nie byle jakim proteście, bo to będą „niepokoje społeczne, których nic nie poskromi”. Brzmi to jak zapowiedź apokalipsy, ale przecież, jeżeli system zawodzi, to co innego zostaje? I najważniejsze: „przestaniemy chodzić na wybory”. O, to byłby cios! „Odmówimy udziału w komedii, o ile wynik ma być z góry przesądzony, a my jedynie mamy być frekwencyjnym alibi”.

Polska urna wyborcza to nie szkatułka, iż „wrzucasz Mikołajczyka, wyskakuje Gomułka”! Nie, to nie czasy stalinowskie. Ale czy na pewno? Dopóki nie będzie pewności, dopóki państwo nie udowodni „ponad wszelką wątpliwość”, iż wybory były czyste jak łza, żądamy jednego: odroczenia zaprzysiężenia. Bo w tym cyrku, który nam fundujecie, choćby statyści mają prawo do żądania choćby pozorów praworządności.

Fot. CMZJMZ

Idź do oryginalnego materiału