Stało się coś, w co jeszcze trzy-cztery temu nikt nie wierzył. Po latach szaleńczych wzrostów i rekordowych cen, rynek mieszkań wreszcie się załamał – tyle iż po cichu, bez huku i spektakularnego pęknięcia. Bańka, którą napompowano jeszcze w czasach rządów PiS, zaczęła po prostu syczeć.
Od lutego ubiegłego roku deweloperzy mają coraz większy problem ze sprzedażą mieszkań. Firmy, które do tej pory sprzedawały wszystko na pniu, dziś toną w zapasach niesprzedanych lokali. Według raportów branżowych, w dużych firmach liczba mieszkań, które czekają na nabywców, jest najwyższa od dekady. Nowych budów jest coraz mniej, bo inwestorzy zaczynają się bać nadpodaży.
Ceny zaczęły spadać – najpierw powoli, teraz coraz wyraźniej. W Warszawie i Wrocławiu korekta wynosi kilka procent, a w miastach takich jak Łódź, Poznań czy Katowice – jeszcze więcej. To pierwszy taki spadek od 2021 roku. Deweloperzy próbują ratować się reklamami i promocjami, ale Polacy już nie chcą kupować na ślepo.
Branża, która przez lata żyła z opowieści o „wiecznym braku mieszkań”, właśnie zderzyła się z rzeczywistością. Mieszkania stoją puste, ceny przestają rosnąć, a zyski topnieją jak śnieg w marcu.
Po raz pierwszy od wielu lat rynek mieszkaniowy naprawdę się ochładza. I choć nikt nie mówi tego głośno, cud się stał — za rządów Donalda Tuska mieszkania zaczynają tanieć.

1 dzień temu













