W życiu publicznym rzadko zdarza się tak spektakularny zwrot ról: oto były minister sprawiedliwości, przez lata kreujący się na bezkompromisowego pogromcę przestępczości i „układów”, dziś sam ma poważne kłopoty z prawem. I to nie symboliczne czy proceduralne — ale takie, które mogą zakończyć się wieloletnią odsiadką.
Prokuratura Krajowa poinformowała, iż skierowała do sądu wniosek o zastosowanie trzymiesięcznego aresztu tymczasowego wobec Zbigniewa Ziobry. Jak przekazał rzecznik PK Piotr Nowak: „Prokurator skierował dziś do sądu wniosek o zastosowanie tymczasowego aresztowania na okres trzech miesięcy wobec podejrzanego Zbigniewa Z.”.
Wniosek nie jest kaprysem śledczych, ale konsekwencją niewykonania przez Ziobrę obowiązku stawiennictwa. Jak ujawnił prok. Nowak, funkcjonariusze ABW ustalili, iż Ziobro przebywa na Węgrzech, przez co nie udało się go zatrzymać. To okoliczność, która znacząco obciąża byłego ministra:
„Zdaniem prokuratora zachodzą przesłanki szczególne: obawa ukrycia się lub ucieczki, obawa matactwa i groźba wymierzenia surowej kary. Najważniejsza jest ta pierwsza” – mówił prokurator.
W dodatku, jak dodał, „z uzyskanej dokumentacji wynika, iż Zbigniew Z. nie ma w Polsce stałego miejsca zamieszkania”. A to sytuacja nietypowa jak na polityka, który do niedawna kierował jednym z najważniejszych resortów w kraju.
Trudno nie zauważyć ironii: przez lata Ziobro i jego współpracownicy wytykali przeciwnikom politycznym rzekome „ucieczki” i „kręcenie się poza zasięgiem polskiego wymiaru sprawiedliwości”. Dziś to on sam staje się bohaterem takich komunikatów.
Ziobro zbudował w ostatnich miesiącach wizerunek polityka ciężko chorego, który rzekomo nie może uczestniczyć w czynnościach procesowych. Tymczasem Prokuratura Krajowa w oficjalnym komunikacie stwierdza:
„Z uzyskanej opinii z zakresu onkologii wynika, iż stan psychofizyczny Zbigniewa Z. jest dobry, pozwalający na przeprowadzenie z jego udziałem czynności procesowych.”
To sformułowanie nie pozostawia wątpliwości: z punktu widzenia prawa nie ma przeszkód do zatrzymania.
Jednocześnie PK dodaje, iż w razie potrzeby dalszego leczenia zostanie to ocenione przez lekarza po zatrzymaniu. A więc — żadnych taryf ulgowych, żadnego domniemanego immunitetu „z powodu złego stanu zdrowia”.
Trudno mówić o „polowaniu na polityków”, kiedy katalog zarzutów wobec Ziobry wygląda tak poważnie. Prokuratura twierdzi, iż były minister kierował zorganizowaną grupą przestępczą, która miała przywłaszczyć ponad 150 mln zł z Funduszu Sprawiedliwości.
Łącznie mowa o 26 zarzutach, z możliwą karą sięgającą 25 lat pozbawienia wolności.
To już nie są polityczne utarczki ani medialne przepychanki. To realne, twarde zarzuty w jednej z największych afer finansowych ostatnich lat. Ziobro, który latami stawiał siebie w roli szeryfa, dziś jawi się jako człowiek, który wpadł we własne sidła — sidła systemu, który sam stworzył.
Zamiast stawić się przed polskim wymiarem sprawiedliwości, były minister publikuje w mediach społecznościowych emocjonalne komunikaty. W jednym z nich pisze:
„Wszystko to Tusk z Żurkiem ukartowali. Decyzję o areszcie miał podjąć ustawiony »dyżurny« sędzia Malinowski – wyjątkowo upolityczniony aktywista nadzwyczajnej kasty.”
To narracja znana z czasów, gdy Ziobro kontrolował prokuraturę: każdy, kto nie wpisywał się w jego linię, był „kastą”, „układem” albo „aktywistą”. Ale dziś ta retoryka brzmi inaczej — bardziej jak desperacka próba ucieczki przed własną odpowiedzialnością niż jak polityczna walka.
Ziobro ma dziś prawdziwe kłopoty. Nie medialne, nie wizerunkowe, ale prawne — twarde i precyzyjne, oparte na dokumentach i opiniach biegłych. Jego polityczna kariera, zbudowana na obsesji kontrolowania sądów i prokuratury, może zakończyć się w najmniej spodziewany sposób: w areszcie, którego tak często domagał się dla innych.
Historia bywa przewrotna. A ta właśnie skręca w kierunku, którego sam Zbigniew Ziobro chyba nigdy nie brał pod uwagę.

3 godzin temu














