Katarzyna Wrona, dyrektor Departamentu Czystego Powietrza i Negocjacji Klimatycznych, w rozmowie z Euractiv.pl tłumaczy, dlaczego wyniki brazylijskiego szczytu klimatycznego COP30 odzwierciedlają obecną rzeczywistość geopolityczną, a Unia Europejska musi na nowo definiować swoją rolę w globalnej polityce klimatycznej.
Adam Radoliński: Chciałbym usłyszeć z punktu widzenia Polski, ale przede wszystkim z punktu widzenia klimatu – co Pani uważa o wynikach COP30?
Katarzyna Wrona: To porozumienie jest kompromisem. Z czasów mojej pracy w Wiedniu przy ONZ wiem, iż dobry kompromis to taki, w którym nikt nie jest w pełni zadowolony – i dokładnie tak jest w tym przypadku.
Państwa wysoko rozwinięte, prowadzące ambitne polityki klimatyczne, oczekiwały od COP30 konkretnych zapisów dotyczących zamknięcia luki ambicji, czyli różnicy między tym, co powinniśmy robić, aby osiągnąć cele porozumienia paryskiego, a tym, co realnie robimy. W ostatecznej decyzji ramowej, tzw. Mutirão Decision, jest wprawdzie odniesienie do istnienia tej luki, ale zapis ma charakter miękki. Nie ma w nim twardego sformułowania typu „strony zobowiązują się do”.
Dla zewnętrznego obserwatora może to wydawać się drobną różnicą, ale w negocjacjach klimatycznych każde słowo ma ogromne znaczenie. Dla państw najbardziej ambitnych, które mają świadomość, iż bez wysiłku największych emitentów nie da się uratować świata, taki zapis był rozczarowaniem.
Najwięksi emitenci nie podjęli mocnego zobowiązania?
Nie – i dlatego pojawiło się rozczarowanie. Na COP30 powróciła sprawa mapy drogowej odchodzenia od paliw kopalnych, nawiązująca do przełomowego sformułowania z COP28 w Dubaju – „odchodzenie od paliw kopalnych w systemach energetycznych”. Brazylia, inspirowana częściowo Kolumbią, promowała koncepcję mapy, która precyzowałaby realizację tego zobowiązania.
To się nie udało, ponieważ państwa, którym z powodów gospodarczych nie zależy na ambicji klimatycznej, blokowały wszystkie odniesienia do mapy drogowej. Nie zgodziły się, by stała się elementem wspólnej decyzji. Ostatecznie trafiła ona poza główny dokument i została przedstawiona jako dobrowolna inicjatywa prezydencji brazylijskiej. Poparło ją około osiemdziesięciu stron konwencji, tyle samo było przeciw. Świat pozostał podzielony.
Mam refleksję, iż ten wynik nie jest na miarę potrzeb – globalnie musimy robić dużo więcej, szczególnie największe gospodarki – ale jest na miarę rzeczywistości. Nie żyjemy już w epoce nadziei, tej, która wyniosła Baracka Obamę do prezydentury. Żyjemy w czasach strachu, konfliktów i brutalnej geopolityki. Wydaje mi się, iż na razie tyle da się osiągnąć. Musimy przetrwać do końca tego cyklu i chronić dorobek procesu, który udało się wypracować w ostatnich latach.
To się udało?
Tak. Udało się utrzymać bezpośrednie odniesienie do porozumienia paryskiego. przez cały czas mamy przy stole 194 państwa – bo jedno opuściło układ – i to, iż 194 strony wciąż współpracują, nie jest wcale oczywistością.
Choć było bardzo trudno i długo nie było wiadomo, czy się uda, ostatecznie wszyscy potwierdzili, iż globalne zobowiązanie do działania przez cały czas obowiązuje. Strony przygotowują w tej chwili swoje plany redukcji emisji na rok 2035, czyli NDCs. Nie wszystkie już złożyły, ale proces trwa. Redukcje postępują zbyt wolno, ale idziemy naprzód – tyle, na ile pozwala obecna sytuacja. To najważniejszy sygnał.
A jak ten wynik odbiera Unia Europejska?
Unia pojechała na COP30 podkreślać konieczność globalnego wysiłku. Zależało jej na mocniejszych odniesieniach do podnoszenia ambicji. Wynik negocjacji był więc rozczarowujący.
Państwa rozwijające się również nie były zadowolone, bo próbowały forsować nowe zobowiązania finansowe na adaptację do zmian klimatu. Tymczasem było jasne, iż poprzedni COP był COP-em finansowym – tam uzgodniono nowy cel finansowy o wartości 300 miliardów dolarów. W obecnej sytuacji geopolitycznej, z jednym dużym dawcą, który wycofał się z porozumienia paryskiego, nie było przestrzeni na podejmowanie dodatkowych zobowiązań, których nie dałoby się zrealizować.
Do czego ostatecznie doszliście w kwestii finansowania adaptacji?
Ostatecznie osiągnięto konsensus, iż adaptacja zyskuje na znaczeniu, bo zmiany klimatu przyspieszają. UE pokazała otwartość na zmianę proporcji finansowania na poszczególne tematy. Uzgodniono potrojenie finansowania na adaptację w perspektywie do 2035 roku – ale w ramach istniejącego koszyka 300 miliardów, bez nowych pieniędzy.
Co ważne, ten cel obejmuje nie tylko środki od państw wysoko rozwiniętych, ale także finansowanie mobilizowane od nowych dawców oraz międzynarodowych instytucji finansowych. Źródła finansowania są więc szersze niż tradycyjna grupa państw wysokorozwiniętych.
Jakich nowych dawców i instytucji ma Pani na myśli?
W zeszłym roku, przy ustalaniu celu 300 miliardów, przełomowym elementem było to, iż UE zwróciła uwagę na nieaktualność podziału na aneksy sprzed 30 lat. Wiele państw, które wówczas były biorcami pomocy, dziś ma PKB większe niż część ówczesnych członków OECD.
Są petropaństwa o PKB per capita wyższym niż niektóre państwa unijne, są Chiny, które prowadzą działania pomocowe, ale ich nie raportują. UE chciała mocniejszego zobowiązania tych nowych dawców. Ostatecznie decyzja NCQG jedynie „zachęca” ich do kontrybuowania. Ale rozumiemy to tak, iż przy rozliczaniu celu będziemy patrzeć na to, kto faktycznie się dorzuca.
Co to oznacza dla Unii Europejskiej i jej ambicji klimatycznych?
Pojęcie „lidera” ewoluuje, tak jak ewoluuje sama polityka klimatyczna UE. Unia już nie chce być samozwańczym liderem, który ciągnie globalną ambicję w pojedynkę, nie patrząc na działania innych. Coraz wyraźniej mówi, iż wysiłek musi być globalny. Dlatego przyjęła wyniki COP30 z niezadowoleniem.
Unia jasno komunikuje, iż nie może sama pchać procesu, skoro odpowiada za zaledwie 6 proc. światowych emisji. Będzie konstruktywnym partnerem – zarówno w realizacji zobowiązań, jak i we wsparciu państw najbiedniejszych – ale to wsparcie nie jest bezgraniczne ani bezwarunkowe. Oczekujemy zaangażowania wszystkich.
Unia przejęła rolę lidera po wycofaniu się Stanów Zjednoczonych?
Tak, w pewnym sensie. Brak USA był na COP30 bardzo odczuwalny. Unia musiała przyjąć bardziej stanowczą postawę.
Grupa Umbrella, czyli państwa wysoko rozwinięte spoza UE, nie jest tak dobrze skoordynowana jak Unia. W naturalny sposób weszliśmy więc w rolę bardziej wymagającego, silnego głosu. I w przyszłym roku ta rola prawdopodobnie jeszcze się wzmocni.
Wynika to także z poczucia odpowiedzialności rządów państw członkowskich UE przed obywatelami, którzy realizują ambitną politykę klimatyczną i oczekują, iż reszta świata podąży tą samą ścieżką.
Czy Unia stanie się samotną wyspą, która realizuje kosztowną politykę, czy jednak będzie się mitygować?
Unia będzie dalej realizować swoją politykę, bo jej ścieżka jest zapisana w prawie – z prawnie wiążącym celem neutralności klimatycznej do 2050 roku i celami pośrednimi. Ale sposób realizacji tej polityki będzie inny.
Coraz większy nacisk kładziemy na konkurencyjność gospodarki. W Brukseli dyskusja o ostatnim celu pośrednim odbywa się już w cieniu narracji, iż transformacja musi wspierać konkurencyjność przemysłu i uwzględniać aspekt społeczny – sprawiedliwą transformację. Nie może oznaczać zbyt wysokich kosztów dla obywateli, musi dawać szanse na nowe, atrakcyjne miejsca pracy i chronić przed niekontrolowanym wzrostem cen energii.
Polityka klimatyczna Unii przestaje być wyłącznie polityką klimatyczną – staje się także polityką przemysłową i społeczną.
Czy na COP widoczna była narracja, iż dekarbonizacja to inwestycja w przyszłą konkurencyjność gospodarki?
Tak. W Unii mamy jasną, przewidywalną trajektorię – neutralność do 2050 roku – i to jest wyraźny sygnał dla firm. System ETS, jako główne narzędzie, mobilizuje przemysł i energetykę do inwestycji w redukcję emisji, bo koszty emisji rosną, a liczba uprawnień spada. To działa – sektory objęte ETS dekarbonizują się zgodnie z planem.
Przewidywalność dla gospodarki jest kluczowa. Jednocześnie energia z OZE staje się tańsza niż z paliw kopalnych, zwłaszcza w państwach takich jak Polska, gdzie poza węglem – coraz droższym – nie mamy własnych surowców i importujemy je za duże pieniądze. To także kwestia bezpieczeństwa geopolitycznego.
Czy widać to w Polsce?
Tak. Dobrym przykładem jest program Mój Prąd, za pomocą którego powstała silna grupa prosumentów produkujących energię na własne potrzeby. To obniża rachunki i zwiększa niezależność energetyczną.
To pokazuje, iż transformacja, choć wydaje się abstrakcyjna, ma realne korzyści dla obywateli.
Wspominała Pani, iż sukcesem Polski jest decyzja dotycząca sprawiedliwej transformacji. Dlaczego?
Ta decyzja powstała w niezwykle trudnych warunkach. Do końca nie było wiadomo, czy COP w ogóle zakończy się przyjęciem pakietu decyzji, bo kilka delegacji zakwestionowało już zaakceptowane dokumenty.
Kolumbia zgłosiła zastrzeżenia wobec decyzji dotyczącej mitigation work programme, bo jej zdaniem brakowało w niej odpowiedniej ambicji. Było jasne, iż poparcie dla wielu decyzji było tylko częściowe – nikt nie złamał konsensusu, ale wiele delegacji zgłaszało uwagi do raportu końcowego.
Tym bardziej niezwykłe było to, iż decyzja dotycząca sprawiedliwej transformacji została przyjęta jednomyślnie i z aplauzem. Nikt nie podniósł flagi w geście sprzeciwu.
To dla Polski ogromny sukces – przede wszystkim dlatego, iż polski minister Krzysztof Bolesta odegrał kluczową rolę w finalnych negocjacjach. Razem z Meksykiem długo pracowaliśmy nad tekstem, który uzyskał uniwersalne poparcie. To powód do dumy.
Dlaczego sprawiedliwa transformacja jest tak ważna dla Polski?
Bo dla Polski transformacja nie jest tylko kwestią celów klimatycznych. Nie da się jej przeprowadzić bez poparcia społecznego. Ono jest możliwe tylko wtedy, gdy ludzie widzą w niej szanse: na czystsze powietrze, niższe rachunki, nowe miejsca pracy.
Polska konsekwentnie od lat podkreśla to na forum międzynarodowym – już od COP w Katowicach. Chodzi o zapewnienie, iż nikt nie będzie poszkodowany. Dlatego tak bardzo zależało nam, by temat sprawiedliwej transformacji wybrzmiał globalnie.
Co realnie zmieniło się po COP30 dla Europejczyków, dla Polaków?
To trudne pytanie, bo społeczne oczekiwania wobec COP-ów są często nierealistyczne. Wielu liczy na przełom, na nowe cele. Tymczasem od 2015 roku, od porozumienia paryskiego, nie ma już potrzeby ustalania nowych historycznych ram.
Przez ostatnie lata negocjowaliśmy operacjonalizację Paryża. Dziś wszystkie narzędzia są już na miejscu. Co pięć lat składamy nowe NDCs, co dwa lata raportujemy postępy w realizacji zobowiązań. Teraz chodzi o to, by pilnować, iż cykl działa, a wszystkie państwa realizują zobowiązania.
COP30 niczego nie zmienia w polityce klimatycznej UE ani Polski. To była przede wszystkim weryfikacja, gdzie jesteśmy jako świat.
Z jakim przesłaniem wracacie do Unii?
Z przekazem, iż mimo trudnego kontekstu geopolitycznego i gospodarczego, mimo wojen i mimo wycofania się jednego kluczowego państwa z porozumienia paryskiego – reszta świata wciąż siada przy stole i potwierdza, iż realizuje zobowiązania z Paryża.
Ale przez cały czas nie ma globalnego planu odejścia od paliw kopalnych?
W tym procesie nigdy nie będzie jednego uniwersalnego harmonogramu odchodzenia od paliw kopalnych. Porozumienie paryskie działa oddolnie: każde państwo samo określa tempo redukcji emisji w NDCs, składa je co pięć lat i samodzielnie odpowiada za ich realizację w oparciu o krajowe polityki, a sekretariat je podsumowuje.
Obecny NDC Synthesis Report pokazuje, iż ambicja globalna jest niewystarczająca. To wezwanie dla wszystkich, by zwiększyć wysiłek. Szczególnie dla tych, którzy odpowiadają za największą część emisji.
Czy na COP rozmawiano o technologiach wychwytywania CO₂?
Nie w ramach negocjowanych decyzji. W Action Agenda pojawiła się inicjatywa dotycząca rynku emisji – to nie CCS, ale handel emisjami – która uzyskała spore poparcie. Unia widzi w ETS skuteczny mechanizm redukcji emisji w przemyśle i energetyce, więc popiera jego upowszechnianie, choć na razie tylko dobrowolne.
CCS, podobnie jak wiele tematów z udziałem biznesu i przemysłu, pojawiał się raczej na marginesie COP-u, w rozmowach firm poszukujących nowych partnerstw. Negocjatorzy byli skoncentrowani wyłącznie na elementach oficjalnej agendy.

2 godzin temu