Co dalej z kulturą Rosji?

2 dni temu

Gdy Ukraina walczy o wolność, pojawia się pytanie o rosyjską kulturę. Czy po zakończeniu wojny możliwe będzie rozliczenie przeszłości i nowy początek? Co dalej z rosyjską literaturą, muzyką i sztuką?

Przyjmując więc założenie, iż pewnie w Rosji powtórzy się historia niemiecka, iż język rozpleni się i przykryje sprawy związane z dzisiejszą wojną, spróbujmy jednak wgryźć się głębiej w aktualne dylematy. Nasz problem dotyczący kultury rosyjskiej ma bowiem trochę inny charakter.

Kultura danego społeczeństwa jest jak lustro. Naród przegląda się w niej, odnajduje w niej swoje rysy, przypomina swoją przeszłość… Może zapłakać nad utraconą urodą, albo zachwycać się nabytymi właśnie oznakami dojrzałości.

Nie tylko jednak odzwierciedlaniu tego, co aktualne, służy odbicie. Ono również – a może przede wszystkim – formuje. Odzwierciedlone obrazy zapadają w miliony umysłów, nadają kształt i kierunek myślom, rozprowadzają uczucia i wyznaczają granice etycznych ram. W tym sensie, odzwierciedlająca rola kultury służy jej samopowielaniu, a może należałoby po prostu powiedzieć, trwaniu.

Z drugiej strony, krzywe zwierciadło, jakim są najlepsze teksty każdej kultury, do karykaturalnych rozmiarów powiększają wszelkie usterki; garby, pryszcze, czy bandyckie gesty ukryte pod pozorami ogłady. Zderzenie z tym aspektem własnego wizerunku często zmusza do zastanowienia. A choćby jeżeli nie, to uwiera, jak cierń. Może z czasem wywołać jakąś korektę odruchu, repulsję wobec czegoś, co dotąd wydawało się naturalne, a nagle ukazuje się w jakimś okropnym, sinym świetle. Albo uruchamiać mechanizmy obronne.

Tak w Polsce działają filmy Wojciecha Smarzowskiego.

*

Te wszystkie refleksje towarzyszą mi od czasu, kiedy zostałem poproszony o odpowiedź na pytanie: co dalej z kulturą rosyjską?

Jednak adekwatna i naprawdę odruchowa odpowiedź brzmi: nic. Nie zdarzy się nic ważnego i rosyjska kultura będzie trwała, niezależnie od tego, czy ten lub inny teatr w Polsce wystawi ten czy inny dramat, czy też go nie wystawi. Więcej, będzie trwała choćby jeżeli Met w NY nie wystawi jakiegoś tam baletu.

Tak po prostu.

Po II Wojnie Światowej, po wydarzeniu Zagłady, a także po tym, jak Paul Celan opublikował Fugę Śmierci z tym wydarzeniem związaną, Theodor W. Adorno zawyrokował autorytatywnie, iż poezji już nie będzie. Po Auschwitz. Po jakimś czasie sam zmienił zdanie, ale to pierwsze twierdzenie – wymierzone w piękno fugi stworzonej przez Paula Celana – pozostało w powszechnej pamięci. Nie może być tak, iż piękno poetyckiej formy przykrywać będzie grozę, ale też brzydotę umasowionej śmierci, argumentował Adorno. I coś w tym jest, ważnym atrybutem hitlerowskiego lagru, a także jak pokazał Leo Lipski, stalinowskiego łagru, były smród i brzydota.

Celan przejął się zresztą tą krytyką, jego późniejsze wiersze stawały się coraz bardziej chropowate, coraz mniej foremne, jakby także kształtem języka chciał odzwierciedlać okropieństwo.

Hanna Segal, psychoanalityczka, miała w tej sprawie inne zdanie. Uważała, iż napięcie między treścią wierszy opowiadających śmierć, a formą, zawsze w jakiś sposób piękną, ma funkcję reparacyjną, pozwala jakkolwiek oswoić to, co „nie powinno się zdarzyć”. I pewnie Adorno właśnie temu „oswojeniu” był przeciwny.

Przytaczam całą tę dyskusję, bo może za jakiś czas podobne spory będą toczyć się w związku z Buczą, z obozami filtracyjnymi, czy bombardowaniem szpitali i marketów pełnych ludzi.

Ale tak naprawdę historia niemieckiego języka – i kultury – potoczyła się zupełnie niezależnie od tych sporów. Język rozpleniał się, jak coś, co jakkolwiek poranione, żyje i rośnie, wypełnia wszelkie szczeliny, maskuje blizny i trzeba „lektury symptomatycznej”, takiej jak ta Sebalda, by rozpoznać to, co w ten sposób ukrywał. I okazało się, iż tylko język sztuki krytycznej, która nie stroni od grozy i brzydoty, stopniowo przyswajał okropieństwo; tylko dzięki niemu powoli zmieniało się imaginarium dużej części niemieckiego społeczeństwa. Jak zresztą ostatnio widać, nie całego.

*

Przyjmując więc założenie, iż pewnie w Rosji powtórzy się historia niemiecka, iż język rozpleni się i przykryje sprawy związane z dzisiejszą wojną, spróbujmy jednak wgryźć się głębiej w aktualne dylematy. Nasz problem dotyczący kultury rosyjskiej ma bowiem trochę inny charakter. przez cały czas jest to imperium, prowadzące niesprawiedliwą, kolonialną wojnę z Ukrainą, zaś wspierające tę ostatnią kraje globalnej Północy – dawnego Zachodu – a więc też Polska, są w tej wojnie stroną. W większości państw tego Zachodu rosyjską kulturę traktowano jeszcze niedawno jako wielką, wspaniałą część światowego dziedzictwa. To, co jednak dziś się dzieje, zmusza do jakiejś rewizji tego bezkrytycznego podejścia. Jak więc sprawa wygląda z zewnętrznej wobec Rosji perspektywy?

Zwolennicy wyrzucenia rosyjskiego baletu do kubła twierdzą, iż kultura rosyjska jest kulturą imperialną. I coś w tym jest. Tak dzieła piewców tego imperium, jak jego krytyków, nie mogą oderwać się od tego wspólnego, głęboko tkwiącego w tekstach kultury, założenia. Łatwo pokazać arogancję takiego, dajmy na to, Dostojewskiego, widoczną w tym, jak portretował przedstawicieli ludów przez Rosję zniewolonych i jak na tym tle wypadali sami Rosjanie, choćby ci najgorsi. Ale choćby w Opowiadaniach kołymskich Warłama Szałamowa czuje się widzianą z łagiernej perspektywy Rosję jako bezkres. Już nie mówiąc o nacjonalistycznej perspektywie Sołżenicyna. Więc, twierdzą krytycy, jeżeli nie chcemy w naszych społeczeństwach powielać kultu rosyjskiego imperium, i ułatwiać Putinowi propagandowych działań, powinniśmy „skancelować” Dostojewskiego.

Pewien znajomy ton pobrzmiewa w tym rozumowaniu. Edward W. Said pokazał, jak cała ogromna maszyneria, „dyspozytyw” cywilizacji Zachodu, służył tworzeniu poczucia wyższości białych Europejczyków w stosunku do wszystkich innych. Zaczynając od francuskich powieści z XVIII wieku, przez malarstwo, operę, raporty podróżników i misjonarzy, badania geografów i inżynierów, książki antropologów, instytucje cywilne i wojskowe, floty, armie i „środki higieniczne”, wszystko to służyło „urządzeniu kolonializmu”. Po Saidzie rzadko kto ma odwagę zachęcać do czytania Kiplinga czy Londona. A studia post-kolonialne i de-kolonialne, które przyszły potem, sięgnęły dużo głębiej, już Kartezjusz i Mercator, ze swoim modelem kartograficznym, wpisani zostali do rzędu winnych ludobójstwa w Kongu i podobnych, naprawdę przerażających zbrodni.

Problem w tym, czy rzeczywiście powinniśmy iść drogą wyrzucania kultury „imperialnej”, kultury wszelkich imperiów, z poznawanego przez nas i często podziwianego dziedzictwa? Bo wtedy jesteśmy blisko wysadzania piramid w Egipcie, świadectwa strasznej zapewne, niewolniczej pracy…

*

Jak w soczewce to wszystko odzwierciedla się w niektórych tekstach naszej, poniekąd jednak prowincjonalnej, kultury. Przez środowiska nauczycielsko–rodzicielsko–akademickie przetaczają się co jakiś czas burze, związane z pytaniem, co robić ze znanym dziełem H. Sienkiewicza W pustyni i w puszczy. Ten hymn na cześć brytyjskiego panowania nad światem, a także wyższości białego (polskiego) mężczyzny, chłopca niemalże, nad wszelkimi kolorowymi – którzy albo źli strasznie, jak brązowi muzułmanie, albo tępawi, jak czarnoskórzy animiści – a także nad kobietą, no, dziewczynką, która albo płacze, albo umiera, powiela wszystkie najgorsze stereotypy, którymi polska wyobraźnia karmi się do dzisiaj i które niedobrze wpływają na wybory, choćby polityczne, które ta wyobraźnia polskiemu podmiotowi podpowiada.

Tylko co zostanie polskiemu językowi, jeżeli wyrzucimy z niego Sienkiewicza, a poza nim Krasińskiego, Słowackiego, pewnie też Mickiewicza – piewcę szlachetczyzny i nieszczęsną Konopnicką, już wiadomo dlaczego? Nie to, żeby przesłanie Roty było mi szczególnie bliskie, ale czy po takiej czystce nie zostanie nam Zenek Martyniuk? No i może Norwid? Czy amerykańskim uniwersytetom – niektórym – dobrze zrobiło wyrzucenie z programów nauczania Szekspira i Arystotelesa?

Istnieje oczywista i sformułowana już dość dawno odpowiedź na te pytania. Rozwiązaniem nie jest „kancelowanie”, tylko krytyczna lektura. Krytyczna, a więc taka, która natychmiast i prawie automatycznie ujawnia wszystkie klisze i stereotypy, tkwiące w tekstach kultury; pokazuje fragmenty fantazmatu, kształtujące postawy i emocje. Pogardę wobec czarnoskórych, tkwiącą w słowie „murzyn”, uproszczony wizerunek kobiet w „Krzyżakach”, czy antysemityzm w „Lalce”.

Zaś, wracając do Rosjan, lekceważenie, tkwiące w częstym u nich słowie „Polaczek”.

Taka lektura kształtuje też umiejętności, pozwalające na rozpoznawanie ukrytych intencji w komunikatach, z którymi ma się do czynienia w nowych nośnikach tekstów, przede wszystkim na różnorodnych platformach społecznościowych.

*

Ktoś może się oburzyć: Jak to?! Jak można porównywać niewinne frazy Murzynka Bambo z reprezentującymi zorganizowaną nienawiść płodami jakiegoś Dugina czy wybitnego choćby Michałkowa? W imię których to morduje się i gwałci?!

Problem polega na tym, iż w Algierii, RPA, Brazylii czy Indiach, nie mówiąc o Chinach, ta wrażliwość ma dokładnie przeciwną orientację. Tam dobrze pamiętają, iż kiedy Francuzi wrzucali granaty do jaskiń pełnych zapędzonych tam arabskich cywilów, Amerykanie wspierali apartheid i zbrodnie południowoamerykańskich junt, a Brytyjczycy tworzyli obozy koncentracyjne dla powstańców Mau Mau w Kenii, to Rosjanie, zwani wówczas Sowietami, wspierali rewolucyjną walkę tych społeczeństw.

No ale my, zawsze niewinni? U nas, choćby jeżeli stosunek do czerniawych nie jest jakiś przesadnie afirmatywny, tylko z rzadka i cicho umierają sobie w puszczy czy na bagnach.

Porównania nie ma. Polska nigdy nie była imperium.

*

Opuszczając więc grząski grunt spraw postkolonialnych i wracając na teren konkretnej polskiej sytuacji politycznej: pytanie o rosyjską kulturę w Polsce można rozłożyć na trzy części. Po pierwsze, co robić z rosyjskim dramatem, baletem, powieścią teraz? Po drugie, co powinno się z tą kulturą stać, gdy Rosja poniesie w Ukrainie porażkę? I wreszcie, co robić, jeżeli Rosja Ukrainę pokona i ponownie zniewoli?

Moja odpowiedź brzmi po trzykroć: czytać krytyczne.

Jest to prawdopodobnie najbardziej wątpliwe teraz, kiedy z Rosją po prostu walczymy. Bojkot ekonomiczny, umiarkowanie skuteczny na krótką metę, z czasem zadziała. W międzyczasie dotkliwy jest bojkot symboli, nieobecność rosyjskich flag na międzynarodowych imprezach sportowych jest dla przeciętnego Rosjanina, choćby mieszkającego w „głubince”, znacząca. Jednak wzdragam się przed utożsamieniem tych dwóch zjawisk – wyczynów lekkoatletów i tekstów kultury. O ile tryumfy jakiegoś Miedwiediewa zawsze pozostaną tryumfami, o tyle prawie każdy głębszy tekst kultury da się odczytać krytycznie. Wydaje mi się, iż o ile jest oczywiste wyrzucenie do kubła tworów Dugina – które studiowane powinny być tylko w wyspecjalizowanych katedrach uniwersyteckich, podobnie jak Mein Kampf – o tyle krytyczne czytanie dramatów Czechowa, nowel Gogola czy choćby Hadżi Murata Tołstoja – bądź co bądź książki o kolonizowaniu Kaukazu – może nam przez cały czas dawać do myślenia. Choćby nad tym, jak zrozumieć społeczeństwo, które po stracie w wojnie pół miliona ludzi, często dzieci, przez cały czas milczy.

Jeśli Rosja poniesie w Ukrainie porażkę, będzie to prawdopodobnie oznaczało początek rozpadu tego ostatniego dziś, kolonialnego imperium. W takich okolicznościach będzie czymś niezwykle ważnym, by w krytyczny i przemyślany sposób operować rosyjską kulturą, wzmacniając tych, którzy na gruzach państwa carów będą chcieli budować demokratyczną republikę. Polacy, razem z Bałtami i Czechami, mogą tu być lepszymi przewodnikami dla wszystkich chcących wspierać taką ewolucję, niż – dajmy na to – Francuzi Marine Le Pen.

Wreszcie, jeżeli Rosjanie Ukrainę pokonają, autorytarna śruba prawdopodobnie się tam zaciśnie. Nadejdzie czas mroku. Wtedy jednak czytanie rosyjskiej kultury, wraz z tymi z Rosjan, którzy znajdą się na emigracji i przechowywać będą chcieli demokratyczną nadzieję, może być dla przyszłości naszej części świata kluczowe. Jak było, przy wszystkich swoich wadach, z Radio Swoboda w czasach zimnej wojny.

Najważniejsze może jednak jest to, iż czytanie rosyjskiej kultury jest lustrem nie tylko dla Rosjan. Jest – i powinno być – zwierciadłem również dla nas. Czy nie rozpoznajemy się w postaciach skromnych, o których powiedzieć można: „Jeden tam tylko jest porządny człowiek: prokurator; ale i ten, prawdę mówiąc, świnia”? Czy nie uwielbiamy tej naszej tromtadracji, której przedstawicielem, na miarę rosyjską, stał się Nikita Michałkow? Ilu z nas myśli o europejskich demokracjach jako o mateczniku „rui”, w którym prawdziwe chrześcijaństwo zostało zapomniane? Może tylko różni nas rozumienie tego, czym jest prawdziwe chrześcijaństwo.

I wreszcie, czy wielu Polaków nie marzy o rządach silnej ręki? O uspokajającej postaci „ojca narodu”, naczelnika, któremu można się podlizywać, a jednocześnie po cichu – nienawidzić?

Więc „z kogo się śmiejecie? Sami z siebie się śmiejecie”.

Photo by Loren Cutler on Unsplash

Andrzej Leder – filozof, urodzony w 1960 roku, doktor habilitowany, profesor w Instytucie Filozofii i Socjologii PAN, praktykuje też psychoterapię. Wydał rozprawę filozoficzną: Nauka Freuda w epoce ‘Sein und Zeit’, pracę na temat historii Polski: Prześniona rewolucja, ćwiczenie z logiki historycznej, rozprawy dotyczącą idei filozoficznych w XX wiecznej Europie: Rysa na tafli. Teoria w polu psychoanalitycznym, i Był kiedyś postmodernizm, książkę podejmującą filozoficzną analizę języków ekonomii: Ekonomia to stan umysłu. Ćwiczenie z semantyki języków gospodarczych, a także, po angielsku: The Changing Guise of Myths i po niemiecku Polen in Wachtraum. Die Revolution 1939–1956 und Ihre Folge. Naucza w Szkole Nauk Społecznych (GSSR) IFiS PAN, a także Uniwersytecie paryskim (Sorbona). Mieszka w Warszawie.

Tekst pochodzi z letniego numeru Res Publiki Nowej 2/2024 Zbrodnie i kara. Czy karać Rosjan za Rosję?. Numer jest dostępny na stronie Res Publiki Nowej.

Dofinansowano ze środków Ministerstwa Kultury i Dziedzictwa Narodowego pochodzących z Funduszu Promocji Kultury

Idź do oryginalnego materiału