Wypowiedzi Jarosława Kaczyńskiego dotyczące spotkania z Karolem Nawrockim, prezydentem elektem, nie pozostawiają złudzeń co do intencji prezesa Prawa i Sprawiedliwości.
Z pozoru neutralna relacja ze spotkania w podwarszawskim Sękocinie – sprowadzona do kurtuazyjnych uprzejmości, wspólnych zdjęć i krytyki muzyki – to w istocie próba politycznego umniejszenia roli nowej głowy państwa. Kaczyński po raz kolejny posługuje się strategią uprzedzającej neutralizacji wpływu potencjalnego sojusznika, który może stać się zbyt niezależny.
Spotkanie parlamentarzystów PiS z Karolem Nawrockim miało być elementem domknięcia kampanii wyborczej. Jednak prezes PiS zdecydował się publicznie zaprzeczyć, jakoby wydarzenie miało jakiekolwiek znaczenie polityczne. Jak stwierdził, „nie było rozmów politycznych”, a obecni skupili się na kolacji i „strasznej muzyce”. Pominięcie jakichkolwiek konkretów w wypowiedzi Kaczyńskiego to nie tylko klasyczny unik – to celowe działanie mające wyznaczyć granice prezydentowi zanim ten oficjalnie obejmie urząd.
Niepokój Kaczyńskiego jest zrozumiały – Nawrocki to inny typ prezydenta niż Andrzej Duda. Choć wyłoniony z tego samego środowiska politycznego, cieszy się większym kredytem zaufania wewnątrz PiS, nie jest tak silnie kojarzony z wykonawczą lojalnością wobec Kaczyńskiego, a jego dotychczasowa kariera wskazuje na ambicje i zdolność do budowania własnego zaplecza. Możliwość, iż Pałac Prezydencki zacznie wchodzić w rolę niezależnego ośrodka władzy na prawicy, stanowi dla Kaczyńskiego realne zagrożenie – zwłaszcza w sytuacji, gdy PiS pozostaje w opozycji.
Stąd właśnie bierze się ton wypowiedzi prezesa – protekcjonalny, deprecjonujący, a zarazem pozornie neutralny. Unika konfrontacji, ale tworzy narrację, w której to on pozostaje centralnym punktem odniesienia. Nawrocki w tej opowieści staje się gościem, który „musiał już wyjechać”, uczestnikiem spotkania, które nie miało znaczenia. jeżeli politycy PiS czuli podczas spotkania coś więcej niż tylko wdzięczność za wynik wyborczy – np. początek niezależnej prezydentury – Kaczyński zrobił wszystko, by tę interpretację unieważnić.
W tym kontekście warto również odczytać jego komentarz na temat Waldemara Żurka, który według medialnych doniesień ma objąć tekę ministra sprawiedliwości po Adamie Bodnarze. Kaczyński mówi o „z deszczu pod rynnę” i zarzuca Żurkowi, iż „łamie prawo, nie uznając innych sędziów”. Wypowiedź ta, choć kierowana wprost do nowego ministra, jest równie dobrze sygnałem ostrzegawczym do prezydenta elekta. Przypomnieniem, iż wszelkie kroki kadrowe, które nie wpisują się w dotychczasową linię PiS, będą podważane – i to nie tylko merytorycznie, ale także symbolicznie.
W rzeczywistości to Kaczyński przez osiem lat budował system, w którym lojalność była ważniejsza niż instytucjonalna autonomia. Sędziowie, ministrowie, a choćby prezydent – każdy miał swoją rolę w tej konstrukcji. Nawrocki, choć wybrany dzięki głosom prawicy, już w samym tonie swoich pierwszych wystąpień i kontaktów z otoczeniem politycznym prezentuje postawę bardziej niezależną, merytoryczną, wyważoną. To model prezydentury, którego Kaczyński nie kontroluje i który budzi jego nieufność.
Dlatego prezes PiS sięga po znane narzędzia: ironię, protekcjonalizm, minimalizowanie znaczenia rozmów i wydarzeń. To forma defensywy – próbującej zatrzymać proces, którego nie da się już całkowicie odwrócić. Pozycja Kaczyńskiego w obozie prawicy słabnie, a choćby jeżeli wciąż ma wpływ na decyzje partyjne, to nie kontroluje już pełnego spektrum instytucji państwowych. Niezależna prezydentura może stać się katalizatorem dalszego rozproszenia wpływów PiS.
Co więcej, strategia unieważniania Nawrockiego już na starcie może przynieść odwrotny efekt. Próba podporządkowania prezydenta przez ignorowanie jego znaczenia to nie tylko ryzykowna gra polityczna – to także działanie, które osłabia spójność prawicy. Zamiast wzmocnić jedność opozycji, Kaczyński wchodzi w konflikt ze strukturą, która mogłaby być sojusznikiem. Nawrocki, ignorowany i spychany do roli reprezentacyjnej, może szybciej niż się spodziewamy, zdecydować się na samodzielność, której PiS nie będzie w stanie zatrzymać.
Kaczyński, próbując zachować władzę symboliczną, oddala się od realnych ośrodków wpływu. W efekcie jego działania coraz częściej przypominają zarządzanie polityką z drugiego rzędu – bez narzędzi, ale z niezmienioną retoryką. To ryzykowna pozycja, zwłaszcza w czasie, gdy rośnie zapotrzebowanie na realnych liderów, a nie komentatorów własnej przeszłości.